Ofiary przejścia

W niedawnym tekście opisałem hipotetyczną sytuację, w której niewolnicy są zmuszani do pracy na plantacji, część zysków z której przeznaczana jest na utrzymanie szpitala opiekującego się niemającymi pieniędzy na leczenie chorymi. Pytałem, czy niewolnicy mają prawo uciec z plantacji, jeśli efektem ich ucieczki byłoby bankructwo szpitala i, w konsekwencji, cierpienie i śmierć części jego pacjentów.

Jaki był cel tego eksperymentu myślowego? Względem jakiej sytuacji analogiczną jest sytuacja niewolników? Niewolnikami są libertarianie – osoby, które uznają państwo (a przynajmniej państwo redystrybucyjno-regulacyjne) za organizację niewolącą wolne z natury jednostki. Zarządcy plantacji to administracja państwowa. Co jednakże symbolizuje szpital i osoby, które niewolnicy, uciekając, „skażą” na śmierć? Szpital to państwowe programy pomocy społecznej, a „skazani” to osoby, które cierpieć będą w wyniku likwidacji tych programów, likwidacji, która byłaby konsekwencją przejścia od ładu państwowego do ładu libertariańskiego (anarchokapitalistycznego lub minarchistycznego).

Czy wprowadzenie libertarianizmu musiałoby wiązać się z pojawieniem ofiar przejścia? Nie jest to konieczne, ale jest to prawdopodobne (w istocie, każda poważna zamiana społeczna, nawet zmiana uznawaną ogólnie za dobroczynną, przynosi ze sobą jakąś liczbę osób, które cierpią w wyniku jej wprowadzenia). Główny problem nie polega na tym, że ład wolnościowy byłby niekorzystny dla biednych – mamy bowiem podstawy, by myśleć, że biednym żyłoby się w nim lepiej (że mieliby duże szanse przestać być biednymi) – ale na tym, że likwidując państwo (redystrybucyjno-regulacyjne), odcięlibyśmy od pomocy państwowej z dnia na dzień dużą liczbę osób, które (np. ze względu na zaawansowany wiek czy sytuację zdrowotną) mogłyby nie poradzić sobie w systemie całkowicie wolnorynkowym. Udzielenie pomocy wszystkim tym osobom – bez udziału państwa – mogłoby być tym trudniejsze, że państwo uzależniło je od swojej pomocy w wyjątkowo perfidny sposób. Doskonałym przykładem jest tu działanie systemu emerytalnego. Ponieważ składki dla aktualnych emerytów są im wypłacane z pieniędzy, które są odbierane aktualnym podatnikom, a emerytury przyszłych emerytów mają im być wypłacane z pieniędzy zabieranych przyszłym pokoleniom, likwidacja państwowego systemu emerytalnego oznaczałaby, że część osób mogłaby przestać otrzymywać emerytury. Szatański plan państwa polegał w tym wypadku na wydaniu/przejęciu pierwszej transzy składek emerytalnych, tak by emerytury każdego następnego pokolenia były zależne od wpłat kolejnych pokoleń, a tym samym od istnienia państwa. Dzięki temu wszyscy aktualni emeryci (jak i osoby, które nie mogą liczyć, że zdążą wypracować dla siebie emerytury) stały się naturalnymi sprzymierzeńcami państwa, które protestować będą przed jego likwidacją w lęku o swoją przyszłość.

Oczywiście, ofiary przejścia nie pozostałyby bez pomocy. Przeciwnie, wydaje się, że istniałyby efektywne metody pomocy najbardziej potrzebującym. Po pierwsze, zaległe świadczenia byłyby wypłacane z przejętej własności postpaństwowej (czy z własności odebranej osobom współtworzącym aparat opresji). Po drugie, pomoc biednym świadczona byłaby przez prywatne instytucje charytatywne, rodziny, bliskich czy lokalne wspólnoty. Obie formy pomocy powinny wystarczyć, by uratować najbardziej potrzebujących, jednakże – skala problemu byłaby na tyle duża, że nie możemy mieć pewności, że udałoby nam się pomóc wszystkim. Możemy założyć, że przejście od systemu państwowego do ładu wolnościowego zaowocowałoby pojawieniem się jakichś ofiar przejścia.

W tym momencie, nasz hipotetyczny przykład staje się bardziej realny – czy mamy prawo opowiadać się za przejściem od niesprawiedliwego systemu państwowego do sprawiedliwego ładu libertariańskiego, jeżeli efektem tego przejścia może być cierpienie osób, które państwo uzależniło od swojej pomocy? Zaproponowana w poprzednim poście analogia służyć miała pomocą w odpowiedzi na to trudne pytanie. Fakt, że jesteśmy skłonni uznać prawo niewolników do ucieczki, powinien skłaniać nas do uznania, że mamy również prawo rozmontować państwo redystrybucyjno-regulacyjne, nawet jeśli będzie to wiązało się z cierpieniami ofiar przejścia. Tak jak plantatorzy nie mają prawa niewolić wolnych ludzi, nawet jeśli część zysków z niewolniczej pracy przekazywana jest potrzebującym, tak państwo nie ma prawa niewolić nas, nawet jeśli, część owoców naszej pracy przekazywana jest na pomoc społeczną. Ewentualne cierpienia tych, którzy zostaną odłączeni od tej pomocy, nie przekreślają, nie przeważają naszych cierpień jako ofiar państwa, nie mają moralnej mocy, by zmusić nas do podległości państwa. Każdy ma prawo uwolnić się od przemocy państwowej, nawet jeśli będzie to oznaczało, że państwo nie będzie miało możliwości pomagać potrzebującym.

To zadziwiające, jak wielu libertarian ulega lewicowemu szantażowi emocjonalnemu, który wskazuje, że realizację ideałów wolnościowych odłożyć powinniśmy w czasie, gdyż zbytni pośpiech w ich wprowadzaniu wiązać może się cierpieniami osób uzależnionych od pomocy państwa. Wizja starszych osób odciętych od pomocy państwowej robi na wielu osobach tak wielkie wrażenie, że skłonni są opowiedzieć się przeciw wolności, byleby tylko nie być posądzonymi o sprowadzenie cierpienia na innych. Jednakże, skupiając się na ofiarach przejścia, osoby te tracą z oczu inne ofiary państwa – tych, którzy są przez nie codziennie ograbiani i kontrolowani. (Oprócz tych ofiar są jeszcze ofiary, które dostrzec o wiele trudniej, a więc wszyscy ci, którzy cierpią, gdyż państwo, obrabowując ludzi z pieniędzy, utrudnia rozwój, na którym osoby te by skorzystały – chodzi więc ofiary braku wynalazków czy leków, ofiary osłabionego rozwoju gospodarczego, ofiary braku polepszania się relacji społecznych itd.). Czy potrafisz dowieść, że hipotetyczne cierpienia ofiar przejścia są większe niż realne cierpienia wynikające z podległości społeczeństwa państwu? Jak chciałbyś mierzyć to cierpienie i jaka teoria moralna zezwala ci krzywdzić jednych, by pomagać drugim?

Nie mamy prawa dokonywać redystrybucji cierpienia, obrabowywać i zniewalać jednych, by pomagać innym. Jeżeli chcemy pomóc, powinniśmy pomagać, wykorzystując zdobyte prawomocnie dobra, a nie dobra, które odebraliśmy innym. Ale to tylko początek problemów. Wspieranie redystrybucjonizmu jest nie tylko wątpliwe moralnie, ale również nierozważne (nierozwaga związana z próbami siłowego zmieniania świata, w sytuacji, gdy nie jest możliwe określenie i kontrolowanie dalekosiężnych konsekwencjach takich działań, jest jednym z największych grzechów lewicy). Popierając państwo redystrybucyjne, tworzymy niezwykle potężną instytucję, która będzie wykorzystywać swe narzędzia nie tylko do pomagania najbiedniejszym, ale przede wszystkim do realizacji własnych interesów. Tworzymy byt, którego nie będziemy w stanie kontrolować i który szybko zdominuje społeczeństwo. Ceną podtrzymywania państwa regulacyjno-redystrybucyjnego jest więc nie tylko grabież, której państwo to dopuszcza się na społeczności, ale również całkowite podporządkowania się tej społeczności państwu. Powoływanie (podtrzymywanie) supersilnej i niemożliwej do kontrolowania instytucji nie jest rozwiązaniem problemu cierpienia, a raczej receptą na tego cierpienia mnożenie. Mnie też przejmuje los osób, które cierpieć mogą w wyniku przejścia od systemu państwowego do ładu wolnościowego. Libertariańska moralność mówi mi jednak, że nie powinienem krzywdzić jednych, by ratować od cierpienia innych. Wiedza ekonomiczna mówi mi zaś, że wykorzystywanie państwa do walki z biedą jest nie tylko niemoralne, ale i nieskuteczne.

Nie wolno krzywdzić jednych, by pomagać drugim, szczególnie jeśli możemy – a prawie zawsze możemy – pomagać, nie krzywdząc.
Nie powinno się przymykać oka na zło państwa, argumentując, że państwo – za pomocą zrabowanych pieniędzy – pomaga potrzebującym. Czy naprawdę wystarczy, by bandyta sypnął trochę złota, byśmy przestali widzieć w nim bandytę? Czy parę kościołów i muzeów wystarczy, byśmy w tyranie dostrzegać zaczęli mecenasa sztuki? Czy paru dworskich filozofów czyni z króla przyjaciela nauki? Nie jest rozsądnym tworzyć niemożliwą do kontrolowania instytucję i liczyć, że będzie ona dbać o nasze, a nie o swoje interesy.

Hipotetyczne cierpienia, które miałaby przynieść wolność, nie uzasadniają realnej przemocy państwa. Zbyt długo straszono nas piekłem wolności, by wymuszać podległość państwowemu bożkowi. Nie wierzymy w to piekło, nie wierzymy w tego bożka.

Udostępnij

One Comment:

  1. „Nie wierzymy w to piekło, nie wierzymy w tego bożka.”
    ———————————
    Autor tworzy (przedstawia?) wizję piekielnie zawikłaną i zastrasza staruszków.
    Jednak my się nie boimy. My, emeryci jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że nas biją – zawsze w pierwszym rzędzie: symboliczne emerytury „zaborcze” (mój dziadek), manipulacje Suchockiej na emerytach (poprzednie pokolenie i trochę moje), Buzek i Tusk & Co (ja). Żyjemy, dając świadectwo – nie prawdzie – ale odporności i umiejętności przystosowania się (doświadczenie – robi swoje!).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.