No i co z tego?

Raz na jakiś czas osoby zainteresowane tym, co mówię lub piszę o libertarianizmie, zadają mi pytanie: „co w ładzie libertariańskim będzie z x?” Nie chodzi mi w tym momencie o kwestie fundamentalne (np. policję, sądy, więzienia, opiekę medyczną czy drogi), ale o mniejsze problemy, których rozwiązanie nie jest konieczne dla funkcjonowania społeczeństwa, ale które są z jakichś względów ważne dla pytających.

Co może być takim x? Różne rzeczy. Na przykład teatr czy opera. Czy teatry utrzymałyby się w obecnej liczbie na wolnym rynku? Czy znalazłaby się wystarczająca liczba miłośników opery, by mogła ona funkcjonować bez państwowych dotacji? Czasem chodzi o funkcjonowanie jakichś dziedzin nauki – przeważnie humanistycznych – które również zagrożone byłyby nieistnieniem. Czy w wolnym społeczeństwie ktoś zajmowałby się historią sztuki? A literaturoznawstwem? Niektórzy niepokoją się o różnego rodzaju, aktualnie chronione, obszary przyrodnicze. Czy Puszcza Białowieska nie zostałaby podzielona na działki i wycięta, a żubry przemielone na burgery? A co z cennymi, zagrożonymi wyginięciem, roślinami? Inni martwią się o zabytki, muzea czy tzw. dziedzictwo narodowe. Czy przetrwałoby prywatyzację? Czy dzieła sztuki nie trafiłyby do prywatnych (zagranicznych) kolekcji? Czy Wawel nie zostałby zamieniony w Biedronkę? Równie zagrożone co materialne ślady istnienia tego dziedzictwa, byłoby jego trwanie w sercach i duszach Polaków. Trudno wyobrazić sobie, by program prywatnych szkół obejmował czytanie Pana Tadeusza. A co z kwestią infoanarchizmu? Czy wobec braku praw autorskich istniałyby wystarczające zachęty ekonomiczne, by twórcy pisali książki czy komponowali muzykę? Kto – wobec braku państwa – prowadziłby politykę historyczną? Co z naszą przeszłością, z tradycjami, zwyczajami itd.? Wyliczenie to można by ciągnąć. W istocie, każdy z nas może wymyślić kilka rzeczy, które są bliskie naszemu sercu, a które teraz utrzymywane są przy życiu dzięki państwu.

Gdy ktoś zadaje mi pytanie o tego typu – niekonieczne, ale z jakichś względów ważne – x, staram się pokazać, że jest całkiem prawdopodobne, że x, jeśli rzeczywiście byłoby istotne dla większej liczby osób, nie przestałoby istnieć w wolnym społeczeństwie. Co więcej, całkiem możliwe, że zaczęłoby w nim rozkwitać. To prawda, że w ładzie liberariańskim mogłoby być mniej muzeów, ale prawdopodobnie byłyby to o wiele ciekawsze, bardziej nowoczesne muzea. Ostatecznie, skoro społeczeństwo fascynuje się historią, przedsiębiorcy wyszliby tym zainteresowaniom naprzeciw, proponując odpowiednio przygotowany produkt. Co więcej, ponieważ rzeczy związane z naszą kulturą, historią czy tradycją zdają się nam tak ważne, ludzie dobrowolnie łożyliby na instytucje zajmujące się pielęgnowaniem tych wartości. Wawel mógłby zostać przekształcony w spółkę, której akcje otrzymaliby krakowianie. Jej zarząd raczej nie sprzedałby jej Biedronce, bo większy zysk można by osiągnąć dzięki chcącym go zwiedzić turystom, którzy kupowaliby bilety, zostawiali pieniądze w pięknych restauracjach czy kawiarniach itd. Teatry początkowo mogłyby rzeczywiście przeżywać ciężki okres, prywatni zarządcy szybko jednakże określiliby, co powoduje ich nierentowność, i uczynili zeń tętniące życiem ośrodki kulturalne. A co z artystami działającymi w świecie pozbawionym praw autorskich? Poradziliby sobie – jest wiele metod, za pomocą których można zarabiać na sztuce. W każdym z wymienionych problemów zadziałałby ten sam podwójny mechanizm: po pierwsze, dany obszar – poddany kontroli rynku – działałby o wiele efektywniej, po drugie, społeczeństwo, uwolniwszy się spod obciążeń podatkowych narzucanych mu przez państwo, byłoby zamożniejsze i mogłoby o wiele hojniej (i w większej zgodzie z własnymi przekonaniami) wspomóc dobrowolne instytucje, które dbałyby o wszystkie te dobra.

Mimo że głęboko wierzę, że tak właśnie by było, odpowiedzi te nie wydają mi się do końca szczere. Odpowiadając w ten sposób, czuję się jak ktoś, kto próbuje przekonać złodzieja do porzucenia przestępczego fachu, argumentując, że właśnie ogłosili nabór w zagranicznej firmie otwierającej oddział w naszym mieście i że prawdopodobnie zarobi on więcej jako jej pracownik niż jako złodziej. Ta argumentacja jest sensowna, ale czy właściwa? Tak, wierzymy, że wolność jest korzystna (można liczyć, że przeciętna osoba zyska na wolności), ale bardziej istotne wydaje nam się, że wolność jest dobra, moralna – nie wiąże się z krzywdzeniem innych. Dzieci nie powinny kopać obcych, nie dlatego, że mogą się spocić, ale dlatego że kopanie obcych jest czymś złym. Tak samo złym jest niewolenie społeczeństwa, by istnieć mogły teatry, opery, rezerwaty przyrody, historycy sztuki i instytucje kultywujące dziedzictwo narodowe. Dlatego właściwa odpowiedź na wątpliwość „w ładzie libertariańskim nie byłoby satysfakcjonującej liczby muzeów czy oper, zniknąłby zawód historyka sztuki czy literaturoznawcy, zaś troska o pielęgnację dziedzictwa narodowego wyraźnie by osłabła” brzmi: „no i co z tego?”. Może tak by było, może nie – no i co z tego? Odpowiedź ta była często stosowana przez Rothbarda, który mówił w takich sytuacjach: „so what?”.

Załóżmy, że krytycy wolności mają rację i prawdziwe są następujące stwierdzenia:

  • W ładzie liberariańskim prawie wszystkie funkcjonujące teraz w Polsce opery upadną, na wolnym rynku utrzymają się może dwie. Będzie również o wiele mniej szkół muzycznych i orkiestr.
  • W ładzie liberariańskim większość muzeów by zbankrutowała. Arcydzieła malarstwa trafiłyby do prywatnych właścicieli i Polacy nie mogliby ich już oglądać w państwowych muzeach.
  • Wawel sprzedany zostanie prywatnym inwestorom, którzy uznają, że liczba turystów jest zbyt mała, by obiekt utrzymał się jako atrakcja turstyczna i sprzedadzą go Biedronce. Zostanie obity blachą i przemalowany na żółto. W ramach Smoczej Promocji będzie można kupić jagnięcinę za 24,99zł/kg.
  • Lokalna społeczność, która zarządzać miała Puszczą Białowieską, uzna, że nie jest ekonomicznie uzasadnione, by wyłączać tak wielki teren z możliwości zasiedlenia. Zachowa się tylko mały rezerwat, a teren ten przekazany zostanie mieszkańcom, by mogli tam się osiedlić (lub zarobić na sprzedaży działek).
  • Humanistyka w istotny sposób osłabnie i rzesza naukowców zajmujących się Polską kulturą, historią i sztuką szukać będzie musiało pracy.

Na wszystkie te stwierdzenia odpowiadam: no i co z tego? Co jest takiego we wszystkich tych rzeczach, że konieczność podtrzymania ich istnienia miałaby dawać prawo do stosowania przemocy wobec jednostek? Czy teatry, opera i Puszcza Białowieska muszą istnieć?

Nie chcę być źle zrozumiany (choć i tak będę). Nie chodzi mi o to, że popieram wszystkie te konsekwencje wolności (popieram wolność i z pokorą przyjmuję to, co przyniesie). Chodzi mi o to, że ani moje, ani twoje zdanie na temat tego, czy muzea i opery powinny istnieć nie jest istotne. Nie w naszej (moralnej) mocy leży podejmowanie takich decyzji. Nie mamy prawa żądać opodatkowywania społeczności, by stało się zadość naszym estetycznym, kulturowym, emocjonalnym czy filozoficznym idiosynkrazjom. Gdyby wolność uniemożliwiała wyprodukowanie dóbr, które są niezbędne do funkcjonowania społeczeństwa (np. gdyby wolność uniemożliwiała istnienie wolności, gdyby okazała się wartością samopożerającą) lub które są przez praktycznie wszystkich pożądane, byłby to jakiś argument przeciw wolności. Ale twoja miłość do opery, historii czy przyrody, słowem – twoje emocje, nie są takim argumentem.

Wolność wiązać będzie się z faktem, że wiele rzeczy, które istnieje dzięki pieniądzom odbieranym jednostkom przez państwo, przestanie istnieć. Po pierwsze, dlatego że większości ludzi może na tych rzeczach nie zależeć i nie znajdzie się wystarczająca liczba chętnych, by je wesprzeć. Po drugie, dlatego że jednostki mogą nie potrafić się zorganizować, by pewne rzeczy wyprodukować. Nie jest prawdą – jak zdają się myśleć rynkowi fundamentaliści – że wolny rynek robiłyby wszystko to, co robi państwo, tylko robiłby to lepiej, szybciej i taniej. Pewnych rzeczy, które bardzo podobają się wielu z nas, rynek nie będzie produkował.
No i co z tego?

Udostępnij

23 Comments:

  1. Zazwyczaj po zadaniu w dyskusji tytułowego pytania kończą się argumenty odwołujące się do meritum i jakiejś wiedzy a zaczyna gra na emocjach.

    1. Tak. Być może nie należy tego pytania zadawać, jak chce się kogoś przekonać. Chociaż, kto wie, może takie podejście jest lepsze, bo ludzie czują szczerość i pewność siebie.
      Ale warto zdać sobie sprawę, że ono jest „właściwą” libertariańską odpowiedzią

    2. Dyskusje polityczne to najcześciej nie miejsce na merytoryczne argumenty. Dyskusje polityczne to najcześciej wojna psychologiczna, przeciwnika trzeba ośmieszyć w oczach innych lub zmienić jego system wartości. Chyba że dyskusja dotyczy jakiegoś konkretnego problemu z określonym celem, wtedy można dyskutować o nim tak, by próbować jak najbliżej dojść do prawdy.

      1. Na ośmieszaniu raczej nic konstruktywnego nie zbudujemy, chyba że chodzi nam o chwilowe poparcie mas społecznych.

  2. Ze sztuką i nauką się zgodzę ale jeżeli chodzi o Puszczę to uważam, że należy ją chronić używając przemocy. Nie jesteśmy właścicielami przyrody, są jeszcze inne gatunki zwierząt na tej planecie i one też mają prawo egzystowania i funkcjonowania na swoich terytoriach. Zniszczenie lasów byłoby pogwałceniem praw innych zwierząt moim zdaniem.

    1. Libertarianizm nie przewiduje istnienia praw zwierząt.
      Wielu osobom się to – jak Tobie – nie podoba i chcieliby to zmienić, póki co jednakże, tak jest.

      Ja sam jestem przeciwnikiem przyznawania praw zwierząt.
      Rozumiem osoby, którym nie podoba się krzywdzenie zwierząt (szczególnie nadmierne i niepotrzebne, jak w przypadku masowej produkcji mięsa na ubój). Uważam, że z problemem tym należy radzić sobie poprzez presję kulturową i ekonomiczną, a nie poprzez zakazy.
      Ludzie od zawsze jedli zwierzęta (tak jak niektóre zwierzęta od zawsze jedzą inne zwierzęta) i wydaje mi się, że zabranianie im tego jest roszczeniem sobie praw do rządzenia innymi.
      Równocześnie, jestem przekonany, że jeśli Zachód będzie istniał, to stopniowo ludzie sami z siebie będą stawać się wrażliwi na dobrostan zwierząt i będą je lepiej traktować.

      Co do „prawa zwierząt do egzystowania na swoich terytoriach”, to wydaje mi się to nieporozumieniem. Tak jak lwy mają prawo zjeść antylopy na danym terenie, tak ludzie mają prawo „wygrać konkurencję” z innymi zwierzętami.

      To ogólnie bardzo ciekawy temat i przewiduje, że w kręgach libertariańskich będzie coraz bardziej popularny (i że wiele osób – wzruszonych losem zwierząt – odejdzie od libertarianizmu).

      1. Ciekawe zagadnienie i coraz częściej budzi spory i polemiki w środowisku libertarian. Zauważam, że pewne grono osób o libertariańskich poglądach zaczyna przenosić ustalenia etyki i moralności na zwierzęta, czyniąc z nich już nie przedmioty, a podmioty, tym samym aplikując względem nich ustalenia etyczne dokonywane na poziomie ludzi.

        Pojawia się w związku z tym pytanie: Dlaczego libertarianie mają stosować prawo i etykę wobec zwierząt, podczas gdy zwierzęta nie stosują ich względem libertarian? Innymi słowy skąd przekonanie, że libertarianie powinni stosować np. NAP w stosunku do zwierząt, podczas gdy zwierzęta nie stosują NAP wobec ludzi?

        1. „zwierzęta nie stosują NAP wobec ludzi”
          Które, wszystkie? Czy tylko krowy i świnie? To w końcu libertarianie są kolektywistami czy indywidualistami? Jeśli podczas spaceru w lesie zaatakuje Ciebie niedźwiedź, to oczywiście możesz się bronić. Ale co Cię upoważnia do polowania na te niedźwiedzie, które pewnie nigdy człowieka na oczy nie widziały?

      2. Ja sam jestem przeciwnikiem przyznawania praw czarnoskórym.
        Rozumiem osoby, którym nie podoba się niewolnictwo czarnych (szczególnie nadmierne i niepotrzebne, jak w przypadku 16-godzinnego zbierania bawełny w pełnym słońcu). Uważam, że z problemem tym należy radzić sobie poprzez presję kulturową i ekonomiczną, a nie poprzez zakazy.
        Ludzie od zawsze mieli niewolników (tak jak Murzyni w Afryce mieli swoich niewolników) i wydaje mi się, że zabranianie im tego jest roszczeniem sobie praw do rządzenia innymi.
        Równocześnie, jestem przekonany, że jeśli Zachód będzie istniał, to stopniowo ludzie sami z siebie będą stawać się wrażliwi na dobrostan czarnych i będą ich lepiej traktować.

        Przepraszam, musiałem.

        „Libertarianizm nie przewiduje istnienia praw zwierząt.”

        Który libertarianizm? Rothbard otwarcie wypowiadał się przeciwko przyznawaniu nie-ludziom istotności moralnej, ale jego teoria prawa naturalnego jest zbyt dziurawa i odmawianie zwierzętom niebycia niczyją własnością wcale z niej nie wynika – polecam poczytać np. L. A. Rollinsa „The Myth of Natural Rights”. Ale już taki np. Huemer – wybitny teoretyk libertariański 😛 – jest wegetarianinem z powodów moralnych
        http://www.learnliberty.org/blog/do-animals-have-rights-professors-bryan-caplan-and-michael-huemer-discuss/
        tylko że nie argumentuje z punktu widzenia libertarianizmu, a zdrowego rozsądku. I tu jest clou problemu. Libertarianizm nie „nie przewiduje”, tylko w ogóle explicite nie rozsądza tej kwestii (podobnie jak np. aborcji). Co nie znaczy, że nie można wypracować libertariańskiego stanowiska na temat zwierząt czy aborcji. Można, ale wg mnie trzeba to zrobić sięgając poza libertarianizm. I wtedy jakoś dziwnie się okazuje, że libertarianizm jest całkowicie kompatybilny z weganizmem (w sensie postawy moralnej, nie diety), a niekompatybilny z gatunkizmem (który ma też inne sprzeczności).

        1. Jest trochę tekstów libertarian o zwierzętach (linki coś nie chcą się postować więc same tytuły):
          A Libertarian Replies to Tibor Machan”s „Why Animal Rights Don”t Exist”,
          „Reconciling veganism with libertarianism, part 1”,
          a na gruncie polskim tekst R. Trąbskiego „Czy zwierzęta powinny mieć prawa?”
          który mimo dość uczciwego przedstawienia sprawy ewakuuje się klasycznym zdaniem „wolny rynek to rozwiąże”. Bo pewnie gdyby skonkludował to jakoś inaczej, rodzime liby wyklęły by go od lewaków i musiałby zapisać się do partii Razem.

          W religiach Indii mamy pojęcie Ahimsy – czyli dosłownie niestosowanie przemocy, nie tylko w stosunku do ludzi, ale wszystkich istot czujących. Ale nie jest to pasywny pacyfizm, lecz postawa jak najbardziej aktywna – w samoobronie nie tylko mamy prawo, ale wręcz obowiązek zlikwidować napastnika, gdyż ten kto nas zaatakował przestał być pod ochroną Ahimsy. Nie wiem jak Ty, ale ja widzę tu konsekwentny NAP. Dlatego tak jak libertarianie chcą, aby państwo zostawiło ich w spokoju, tak samo powinni oni postąpić wobec zwierząt – zostawić je w spokoju.

          „Tak jak lwy mają prawo zjeść antylopy na danym terenie”
          A mają? No chyba, że to „prawo silniejszego”, ale wtedy pewna grupa ludzi która siłą zdominowała inną grupę ludzi i ustanowiła państwo, też „ma prawo” do wyzyskiwania ludzi na swoim terenie.

          „i że wiele osób – wzruszonych losem zwierząt – odejdzie od libertarianizmu”
          Tak, ale ze względu na sprawicowanie go, a nie jakieś inherentne błędy w teorii (chociaż i takie by się pewnie znalazły)

        2. „Który libertarianizm?”
          To, co aktualnie rozumie się pod pojęciem libertarianizm. Jest to teoria dotycząca praw ludzi i nie ma w niej miejsca (w sensie konceptualnym) na prawa zwierząt. To czy to dobrze, czy źle, to inna sprawa, ale póki co – tak jest. Może stać się tak, że libertarianizm ewoluuje i czołowi jego reprezentanci będą wierzyli w prawa zwierząt, a „ludzcy libertarianie” stracą na znaczeniu. Wydaje mi się jednak, że taka doktryna byłaby czymś w zasadniczy sposób innym niż obecnie istniejący libertarianizm.

          Ostatecznie liberarianin też może się nazywać komunistą i twierdzić, że istnieją nurty komunizmu, które popierają kapitalizm.

          By uznać, że obecnie istniejący libertarianizm zezwala na inkorporacje praw zwierząt, musielibyśmy albo uznać, że zwierzęta są ludźmi, albo że krzywdzenie zwierząt łamie prawa innych osób – obu rzeczy za bardzo zrobić się nie w kontekście istniejącej tradycji libertariańskiej się nie da.

          Analogia z czarnoskórymi oczywiście śmieszna, acz nie działa jako dowód. Załóżmy, że ktoś chciałby nadać prawa kamieniom. Ja skrytykowałbym to jako absurdalne, bo kamienie nie czują i są przedmiotami. Równie dobrze wtedy mógłbyś napisać „czarnoskórzy nie czują i są przedmiotami”. Czy to obalałoby moje stwierdzenie, że kamienie nie są ludźmi.

          1. Jak nie ma miejsca jak ma, co starałem się dowieść poprzednim postem. To że 99% libertarian ignoruje tę kwestię oznacza co najwyżej ograniczoność ich horyzontów a nie że teoria jest rzekomo „przez ludzi, tylko dla ludzi”. To trzeba dopiero wykazać w toku analizy.

            A czemu zamiast kamieni nie wstawić jakichś Indian, albo kobiet, tak jak to było w rzeczywistości? Wtedy by się okazało, że struktura argumentacji na rzecz rasizmu/seksizmu/gatunkizmu jest podobna – w imię moralnie nieistotnych cech (etniczność/płeć/gatunek) wyłącza się dane grupy z konwencjonalnej moralności. Mimo że i Indianie, i kobiety, i zwierzęta (kręgowce) mają swoje interesy, czują i nie są przedmiotami. A podobne należy traktować podobnie. Kamienie nie mają tych przymiotów.

            By uznać, że obecnie istniejący libertarianizm zezwala na inkorporacje praw zwierząt nie trzeba uznawać zwierząt za ludzi (bo przecież nimi nie są), a tylko uznać ich istotność moralną (na podstawie wspomnianych wyżej cech) i wolność do niebycia wyzyskiwanym i zabijanym przez podmioty zdolne do refleksji etycznej (czyli ludzi).

            Można oczywiście uznać, że wszelka etyka dotyczy tylko „ludzi” w sensie osobników gatunku homo sapiens. To jest niby fajne, bo możemy być przeciwko niewolnictwu czarnych nie odpuszczając sobie zabijania zwierząt. Tylko że wikłamy się w inne sprzeczności. Na przykład takie, że prawa nie przysługują kolektywom, tylko jednostkom (czy muszę to przypominać libertarianinowi?). Albo: dlaczego linia podziału przebiega według gatunku, a nie rzędu czy królestwa? Czym różni się przyznawanie praw na podstawie określonej sekwencji molekularnej od przyznawania praw na podstawie sekwencji molekularnej warunkującej kolor skóry? Albo: załóżmy, że stworzyliśmy sztuczną inteligencję. Nie różni się ona od dorosłego człowieka niczym poza tym, że nie jest homo sapiens. Czy mamy prawo tworzyć miliony kopii tej SI i wykorzystywać ją w charakterze niewolników, torturować i kazać godzinami czytać „Atlas Zbuntowany” tylko dlatego, że nie jest biologicznie człowiekiem? Śmiem wątpić. (Podobny problem wystąpiłby przy spotkaniu z cywilizacją pozaziemską, ale takowych najprawdopodobniej nie ma).

  3. @anon
    Gdy pisałem, że „nie ma miejsca na zwierzaki” i że „jest przez ludzi dla ludzi” to stwierdzałem pewien socjologiczny fakt – tak po prostu jest. Napisałem również, że tak może nie być, ale póki co, tak jest. Po prostu twórcy libertarianizmu i jego aktualni teoretycy tak go zaprojektowali i zbudowali, że zwierzęta się tam nijak nie mieszczą. Nie ma żadnej teoretycznej arki Noego, na którą można by je załadować (czy to nie byłoby już złamaniem ich praw?), nie rozwalając tego, czym jest libertarianizm.

    Libertarianizm nie jest otwartym systemem jak liberalizm (ciekawa kwestia swoją drogą), ale pewną bardzo wąską wiązką zasad i nie da się go dostosowywać do kolejnego obrotu moralnej śruby. Można go jedynie, tak myślę, porzucić. Lub odbudować na nowo w zmienionej wersji. Ktoś może to robić, ja nie będę, bo interesują mnie ludzie (przynajmniej w tym momencie), a nie słonie.

    Oczywiście męczenie zwierząt (i nawet jedzenie ich) jest dla mnie jakoś tam niefajne. Ale nie sądzę, byśmy mieli prawo zabraniać tego innym ludziom. Po prostu prawa ludzi to dla mnie atuty, które zawsze przebijają prawa zwierząt. Okrutnych trzeba przekonać lub skłonić innymi środkami.

    „Albo: dlaczego linia podziału przebiega według gatunku, a nie rzędu czy królestwa? Czym różni się przyznawanie praw na podstawie określonej sekwencji molekularnej od przyznawania praw na podstawie sekwencji molekularnej warunkującej kolor skóry?”

    Domagasz się racjonalnych uzasadnień poglądów moralnych. Ja jestem zwolennikiem raczej genetycznego intuicjonizmu obrabianego jedynie rozumem. Tak jak bezsensu jest przekonywać lwa, by nie jadł antylopy, tak bez sensu jest przekonywać kogoś, by nie jadł mięsa. Trzeba czekać, aż on lub jego dzieci przejdą na inny etap wrażliwości. To może potrwać, ale prędzej czy później się prawdopodobnie stanie (zakładając niezmienność podstawowych elementów cywilizacji).

    1. 1. Humanocentryzm jest faktem socjologicznym – OK. Ale tak samo faktem socjologicznym jest państwocentryzm, a libertarianie jakoś nie zwracają na to uwagi i dzielnie etatyzm starają się delegitymizować. Mimo że szansa na wprowadzenie akapu jest prawie tak samo niska jak na wprowadzenie zakazu zabijania zwierząt.
      2. Nie wiem w jaki sposób danie podmiotowości zwierzętom miałoby podkopywać prawa ludzi, ani rozwalać teorię libertariańską. Która oczywiście nie była formułowana z takim zamysłem, ale który mimo wszystko jest jej logiczną, choć nieprzewidzianą konsekwencją. Jak ktoś uważa to za zbyt lewacki postulat (albo zbyt utopijny, jakby inne postulaty takie nie były), to przecież może przestać być libertarianinem.
      3. Przecież ludzie już teraz intuicyjnie uważają, że krzywdzenie zwierząt jest złe. Pozostaje doprowadzić ten pogląd do końca. Tak samo jak nakaz „nie kradnij” doprowadza w ostateczności do sprzeciwu wobec państwa. Pomyślałby kto, że to właśnie libertarianie – którzy już przejrzeli przez jeden wielki współczesny zabobon, jakim jest państwo – powinni być na to szczególnie uwrażliwieni. Ale z jakiegoś powodu nie są.

  4. Podobno są stowarzyszenia wierzących, że Ziemia jest płaska. Skoro tak, to może i takie, które z pełną powagą debatują o prawach wyborczych dla zwierząt. Może niektórzy znaleźliby tam wdzięcznych słuchaczy, zamiast infantylizować to dobrze zapowiadające się forum 🙂 ?

  5. „mają swoje interesy, czują i nie są przedmiotami”

    A dlaczego właśnie te cechy mamy uważać za istotne dla przyznania jednostce (ludzkiej lub zwierzęcej) podmiotowości moralnej? Proszę o uzasadnienie!

    „podmioty zdolne do refleksji etycznej”

    Ja uważam właśnie tę cechę za istotną dla przyznania jednostce podmiotowości moralnej. Skoro wszyscy się zgadzamy, że wszyscy są równi wobec prawa (a przynajmniej powinni być), to trzymając się tej zasady, nie jesteśmy w stanie przydzielić praw zwierzętom, ponieważ one nie są w stanie trzymać się zasady równości wobec prawa (nie są zdolne do refleksji etycznej).

    „Albo: załóżmy, że stworzyliśmy sztuczną inteligencję. Nie różni się ona od dorosłego człowieka niczym poza tym, że nie jest homo sapiens. Czy mamy prawo tworzyć miliony kopii tej SI i wykorzystywać ją w charakterze niewolników, torturować i kazać godzinami czytać „Atlas Zbuntowany” tylko dlatego, że nie jest biologicznie człowiekiem? Śmiem wątpić. (Podobny problem wystąpiłby przy spotkaniu z cywilizacją pozaziemską, ale takowych najprawdopodobniej nie ma).”

    Nie. Nie mamy prawa, ponieważ zarówno hipotetyczne SI, jak i hipotetyczni przedstawiciele cywilizacji pozaziemskiej są zdolni do refleksji etycznej w przeciwieństwie do zwierząt. Jestem skłonny przyznać prawa również np. delfinom, jeśli komuś uda się przetłumaczyć ich język i okaże się, że są w stanie zrozumieć aksjomaty libertariańskie i stosować się do nich.

    1. „A dlaczego właśnie te cechy mamy uważać za istotne dla przyznania jednostce (ludzkiej lub zwierzęcej) podmiotowości moralnej?”

      Ponieważ taka postawa jest przynajmniej konsekwentna. Niemowlak nie jest w stanie trzymać się zasady równości wobec prawa i nie jest zdolny do refleksji etycznej, ale z jakichś względów cieszy się wolnością od niebycia zabitym i zjedzonym. Proszę o uzasadnienie.

      I w końcu chodzi o 1) zdolność do refleksji etycznej, 2) możliwość zrozumienia aksjomatów libertariańskich czy 3) stosowanie się do nich? Jeśli 1), to wyłączamy z moralności zwierzęta, ale też niemowlaków i upośledzonych umysłowo, jeśli 2) to co poprzednio + ludzi głupich, jeśli 3) – morderców, gwałcicieli, złodziei, ale za to włączamy nieagresywne zwierzęta – krowy, świnie, owce itp.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.