Jakość produktów na wolnym rynku

Libertarianizm postuluje całkowite wycofanie się państwa z obszaru gospodarki. Zniesione zostałyby wszelkiego rodzaju regulacje kontrolujące kto, z kim i na jakich zasadach wymienia się dobrami. Jeśli dwie dorosłe osoby chcą zawrzeć między sobą dobrowolną umowę, nikt nie ma prawa ingerować w jej treść. Dobrowolna zgoda obu stron na obowiązywanie umowy jest najlepszym dowodem na to, że umowa ta jest sprawiedliwa.

Krytycy libertarianizmu wskazują, że wycofanie się państwa z obszaru kontroli jakości posiadałoby katastrofalnie skutki. Brak kontroli państwowej zaowocowałaby nadużyciami ze strony producentów, którzy – wykorzystując naiwność, niewiedzę i bezradność konsumentów – sprzedawaliby im produkty niskiej jakości, produkty niezgodne z opisem lub produkty, których używanie zagrażałoby zdrowiu i życiu. Podeszwy butów odpadałyby chwilę po wyjściu ze sklepu. Sprzęty gospodarstwa domowego rozpadałyby się parę dni po zakończeniu okresu gwarancyjnego (o ile w ogóle istniałyby gwarancje). Handel internetowy przestałby funkcjonować. W hamburgerach znaleźć można byłoby, jeśli miałoby się szczęście, mięso szczurów, jeśli pecha – trutkę na szczury. Zażywanie leków groziłoby nieprzewidzianymi konsekwencjami zdrowotnymi, zaś jazda samochodem – wypadkami.

Wydaje się, że taka katastroficzna wizja wolnego rynku (przeciwnicy wolności są mistrzami w odmalowywaniu takich wizji) jest całkowicie nieuzasadniona – istnieją trzy mechanizmy, za pomocą których wolne społeczeństwo poradziłoby sobie z problem kontroli jakości produktów:
(1) W system wolnorynkowy wbudowany jest mechanizm zmuszający producentów do dbania o jakość sprzedawanych produktów.
(2) Ponieważ osoby, które sprzedawałyby produkty niezgodne z opisem, łamałyby zasadę nieagresji, mogłyby one zostać pociągnięte do odpowiedzialności za próbę oszustwa/kradzieży. Lęk przed karą/koniecznością wypłaty odszkodowania byłby dodatkowym czynnikiem zmuszającym producentów do dbania o jakość.
(3) Na rynku funkcjonować mogłyby prywatne instytucje kontrolujące jakość produktów.

Wolny rynek jako gwarant jakości produktów
W systemie wolnorynkowym o tym, co powinno, a co nie powinno być produkowane, decyduje konsument. Jak wskazywał Mises, na rynku to „konsument jest królem”. Jeżeli jakiś produkt nie jest zgodny z jego potrzebami, zrezygnuje z kupowania go i zwróci się do innego producenta, który zaoferuje mu lepszy/tańszy produkt. Producenci oferujący konsumentom towary o niskiej jakości i wysokiej cenie po prostu zostaną wyeliminowani z rynku. Ten prosty mechanizm jest najbardziej efektywną metodą kontrolowania jakości produktów na rynku. Im większy zasięg wolnego rynku, im większa konkurencja, tym bardziej producenci dbać muszą o jakość produkowanych dóbr.

Jak wskazuje teoria samowymuszania się kontraktów, olbrzymia część interakcji rynkowych nie potrzebuje zewnętrznego arbitra, który egzekwowałby dotrzymywanie przez strony zasad umów, gdyż ich dotrzymanie gwarantowane jest poprzez chęć podtrzymania powtarzalnych interakcji między sprzedawcą a klientem. Gdy zysk z jednorazowego oszustwa jest mniejszy niż straty związane z przerwaniem powtarzalnych relacji z drugą stroną, oszustwo – mimo iż (wobec braku zewnętrznego kontrolera) możliwe – nie będzie się pojawiać. Dotyczy to zarówno dopełnienia formalnych wymogów kontraktu, jak i dbałości o jakość sprzedawanych produktów. Tam, gdzie działa mechanizm samowymuszania, praktycznie niemożliwe są ani ewidentne oszustwa (sprzedaż towaru niezgodnego z opisem), ani sprzedawanie produktów o zaniżonej jakości.

Zauważmy, że zakres działania tego mechanizmu nie jest ograniczony do powtarzalnych relacji między tym samym sprzedawcą i klientem. Może być bowiem rozszerzony na relacje jednorazowe za pomocą reputacji. Współczesne technologie informacyjne są niezwykle efektywne w rozsiewaniu wiedzy na temat rzetelności zarówno sprzedawców, jak i kupujących, dzięki czemu w olbrzymiej ilości przypadków oszustwa, i zaniżanie jakości produktów okazują się strategiami w dłuższym trwaniu nieopłacalnymi.

Załóżmy, że jakiś producent próbuje wykorzystać problem asymetrii informacji (fakt, że posiada on większą wiedzę na temat danego towaru niż konsument) i sprzedawać towary niskiej jakości (które będą np. psuć się krótko po zakończeniu okresu gwarancyjnego), okłamując konsumentów – za pomocą reklamy – że cechuje je wysoka jakość. Oszukani klienci nie tylko nie będą już więcej kupowali produktów tej firmy (zerwą sekwencję powtarzalnych wymian), ale poinformują także inne osoby o zawodności tych produktów, co prawdopodobnie skończy się bankructwem producenta. Drugi efekt pozwala rozciągnąć mechanizm samowymuszania na całą społeczność – oszukanie pojedynczego klienta oznaczać może utratę dziesięciu, stu, tysiąca, a nawet wszystkich klientów. Ponieważ zyski związane z jednorazowym sprzedaniem nawet dużej liczby wadliwych produktów będą przeważnie niewspółmiernie małe względem kosztów, które ponieść musiałby producent, by je wyprodukować – tego typu zjawisko będzie pojawić się rzadko. Inwestycje w dobra kapitałowe konieczne, by produkować dobra na masową skalę, są tak duże, że zwrócić mogą się tylko, jeśli producentom uda utrzymać się długotrwałe relacje z konsumentami, co możliwe jest wyłącznie, jeśli produkować będą oni dobra zgodne z potrzebami tych konsumentów.

Reputacja pasywna i reputacja aktywna
Warunkiem utrzymania się na rynku jest więc dbałość o reputację, a tę utrzymać można tylko i wyłącznie, oferując produkty o wysokiej jakości/niskiej cenie. Konieczność dbania o reputację związana jest z istnieniem konkurencji – firmy, których reputacja spada zostaną porzucone dla firm, które cechują się nieposzlakowaną opinią. Zauważmy, że istnienie konkurencji rozwiązuje w dużej mierze problem asymetrii informacji. Po pierwsze, jeśli producent nas oszuka, możemy ukarać go, przenosząc się do innego producenta. Po drugie, producenci nie muszą w bierny sposób czekać, aż klienci odkryją, że ich produkty cechują się wysoką jakością lub są bezpieczne. Jeśli problemem konsumenta jest brak wiedzy (jeśli wiedza jest towarem, na który jest duże zapotrzebowanie), firmy będą konkurować ze sobą, by tę wiedzę dostarczyć. Jeśli problemem konsumenta jest brak gwarancji jakości, firmy będą konkurować, by zagwarantować tę jakość. Działania, za pomocą których firmy zapewniają klientów o jakości produktów, określić możemy mianem reputacji aktywnej. Poprzez pasywną reputację rozumieć będziemy wiedzę na temat jakości produktów danej firmy, którą konsument uzyskał w efekcie doświadczeń swoich lub innych osób. Przykładowo, nasza wiedza o niezawodności artykułów produkowanych przez X wynika z faktu, że kupiliśmy (my bądź inne, znane nam osoby) te produkty i oceniliśmy ich jakość. Zasięg reputacji pasywnej jest jednak ograniczony – nie zawsze jesteśmy w stanie dotrzeć do wiedzy na temat danych produktów lub dotarcie do niej może być kosztowne. Producenci wiedzą o tym problemie i odpowiadają na niego, wykorzystując reputację aktywną, a więc wszelkie działania, które mają na celu nie tyle poinformować konsumenta o wysokiej jakości produktów, ale tę jakość zagwarantować. Jedną z najbardziej oczywistych form reputacji aktywnej jest gwarancja – oferując gwarancję, producent nie tyle informuje (jak w przypadku reklamy) o jakości produktu, ale tę jakość kontraktualnie na jakiś czas zapewnia. Innymi formami działań opartych na reputacji aktywnej są m.in. sprzedaż z możliwością zwrotu, okresy próbne, atestowanie produktów u prywatnych firm atestujących, rozdawania próbek, wielkonakładowe inwestycje w reklamę (lub w inne sygnały jakości), które dowodzą, że producent ma zamiar trwale partycypować w rynku, co nie byłoby możliwe, gdyby chciał oszukiwać lub oferować produkty o obniżonej jakości.

Rynek jako najlepsze lekarstwo na zawodności rynku
Interesującą cechą wolnego rynku jest to, że posiada ona mechanizmy, za pomocą których może przekraczać własne ograniczenia. Doskonale widać to w wypadku problemów z jakością. Załóżmy, że jest prawdziwą teza, że na wolnym rynku istniałby problem z zapewnianiem jakości. Cóż to oznacza? Oznacza to ni mniej, ni więcej jak to, że „gwarancja jakości” stałaby się niezwykle pożądanym dobrem rynkowym. Producenci, jeśli chcieliby wyprzedzić innych producentów, musieliby potrafić tę „gwarancję jakości” zaoferować swym klientom. Innymi słowy, w sytuacji, gdy zjawisko x (nieważne, czy jest to asymetria informacji, niemożność wykluczenia niepłacących, brak zaufania między handlującymi itd.) utrudnia handel, powstaje silna zachęta ekonomiczna, by stworzyć innowację, które pozwoli handlować mimo istnienia tego zjawiska. Jeśli pojawia się problem, który uniemożliwia nawiązanie korzystnych dla dwóch stron relacji handlowych, pojawia się również zachęta, by stworzyć produkt, który przywracałby możliwość kontynuowania tych relacji. Tak więc warunki działania rynku również mogą stać się towarem rynkowym. Rynek jest najlepszą metodą szukania rozwiązań problemu zawodności rynku. Ostatecznie więc, konsumenci będą szukali na rynku produktów, których wysoką jakość producenci są w stanie zagwarantować, nie zaś produktów, o których producenci mówią, że mają one wysoką jakość.

Podstawowym gwarantem jakości i bezpieczeństwa produktów na rynku jest sam rynek. Wbrew temu, co można myśleć, zewnętrzna wobec tego mechanizmu kontrola jakości ma znaczenie marginalne, jej zadaniem jest pilnowanie jakości niewielkiej liczby dóbr, których sprzedaż nie jest objęta mechanizmem samowymuszających się kontraktów. Rola państwa w kontrolowaniu jakości produktów jest silnie przeszacowana, główną rolę odgrywa tu konkurencja, która daje konsumentowi możliwość zmiany dostawcy danego dobra, przez co producenci – pozornie przez nikogo niepilnowani – muszą sami dbać o jakość swoich produktów.

Zgodność towaru z opisem
Drugim powodem, dla którego nie musielibyśmy obawiać się, że wolny rynek będzie obszarem bezustannych oszustw ze strony producentów, jest to, że sytuacja, w której jedna ze stron transakcji w zamian za otrzymane pieniądze przekazuje drugiej stronie produkt niezgodny z warunkami umowy, byłaby traktowana jako kradzież i z całą surowością karana. Jeżeli niezgodny z opisem produkt byłby dodatkowo groźny dla zdrowia klienta, sprzedawca zostałby pociągnięty do odpowiedzialności także za narażenie na szwank czyjegoś zdrowia lub życia. Każdy akt kupna/sprzedaży jest transakcją, w której sprzedający zobowiązuje się przekazać klientowi określone dobra, kupujący zaś zobowiązuje się uiścić za nie określoną opłatę. Kupujący nie musi w momencie zakupu sprawdzać, czy dane dobro jest zgodne z opisem będącym podstawą umowy, podobnie jak sprzedający nie musi sprawdzać, czy banknoty, które otrzymał, nie są podrobione. Jeśli jeden z nich odkryje po fakcie, że został oszukany, ma prawo zażądać zwrotu pieniędzy/towaru i odszkodowania.

Zgodność z opisem oznacza, że, o ile producent tego nie zastrzeże, produkt musi posiadać cechy, które w danej społeczności uznaje się za typowe dla danej kategorii produktów. Gdy zamawiam kawę w kawiarni, spodziewam się otrzymać gorącą, zaparzoną w ekspresie kawę podaną w filiżance. Jeśli dostanę zimną kawę, kawę rozpuszczalną lub kawę podaną w plastikowym kubku, mam prawo odmówić uiszczenia zapłaty, gdyż właściciel kawiarni złamał zasady umowy, na którą obaj się zgodziliśmy, gdy kelnerka zapytała: „Co podać?”, a ja odpowiedziałem „Kawę”. Sprzedawca wyrobów spożywczych – jest to implicytnie założone w naszej kulturze – sprzedaje coś, co w jego przekonaniu nadaje się do zjedzenia i spożywane w normalnych ilościach, nie powoduje negatywnych konsekwencji zdrowotnych. Jeśli sprzedawca wie, że dany produkt zawiera substancje potencjalnie szkodliwe, powinien poinformować o tym klienta. Przykładowo, sprzedawcy alkoholu lub papierosów będą musieli informować o skutkach ubocznych sprzedawanych produktów, nie dlatego, że stanowić będzie tak odgórnie uchwalone prawo, ale dlatego że jeśli nie będą tego robić, klienci będą mogli ich pozwać za narażenie ich na utratę zdrowia. Dotyczyłoby to także produktów, które mogą okazać się niebezpieczne dla użytkowników. Sprzedając samochód, producent domyślnie sugeruje, że używany we właściwy sposób nie powinien doprowadzić do żadnych niebezpiecznych sytuacji. Choć prawo nakładające na producentów konieczność spełniania określonych norm bezpieczeństwa nie będzie istniało, normy takie będą przestrzegane, gdyż ci, którzy dopuszczą się zaniedbania, będą pozywani i tracić będą wielkie sumy pieniędzy, ryzykując ponadto inne formy kary, łącznie z tymi najbardziej surowymi. Jest oczywiste, że poszczególne części samochodu się zużywają i po pewnym czasie mogą zawieść, konsument nie może oskarżyć producenta samochodu, że wpadł w poślizg w wyniku jazdy na startych oponach. Dlatego producenci samochodów będą starali się informować klientów o tym, jakie zasady bezpieczeństwa związane są z korzystaniem z danego modelu samochodu i wskazywać na moment, w którym nie dają gwarancji na jego bezpieczne funkcjonowanie. Przykładowo, producent może wskazać, że samochód powinien dobrze działać – przy właściwym używaniu – przez x lat, jeśli części a, b, c i d, będą wymieniane odpowiednio często. Po upływie tego czasu, samochodu można używać, jednak producent nie będzie odpowiadał za szkody powstałe w wyniku jego użytkowania. Wydaje się, że byłoby w interesie producentów, by okres x był wystarczająco długi, by klienci zdecydowali się na kupno, wystarczająco zaś krótki, by cena samochodu nie stała się przesadnie wysoka. Duża część zasad bezpieczeństwa (ta część, którą określić można jako racjonalną), które teraz wymuszane są aktualnie przez państwo, byłyby w systemie libertariańskim, wymuszone bądź przez lęk sprzedawców przed pozwem, bądź przez chęć uczynienia zadość oczekiwaniom klientów. Im większe ryzyko związane ze sprzedażą danego produktu, tym większa chęć ubezpieczenia się producenta/sprzedawcy, a więc tym większa staranność w informowaniu klientów o możliwych problemach, które mogą wyniknąć z korzystania z produktu. Z tego względu szczególnie istotna byłaby kontrola nad lekami. Wprowadzenie na rynek leku, który posiada negatywne konsekwencje zdrowotne (lub błędne opisanie tych konsekwencji na dołączonej ulotce – lek nie wywołuje jakichś skutków ubocznych 1 na 10000 razy, ale 1 na 100 razy) oznacza konieczność nie tylko opłacenia wysokiego odszkodowania, ale być może także odpowiedzialność karną za doprowadzenie kogoś do utraty zdrowia lub życia, za co grozić mogą najwyższe kary. Efektem byłaby rygorystyczna kontrola produktów przez producentów, którzy chcieliby uniknąć kar i wypłacania odszkodowań. Ponieważ zasady te byłyby restrykcyjnie wymuszane przez agencje ochrony w anarchokapitalizmie lub sądy w państwie minimalnym, wszelkiego rodzaju produkty byłyby dokładnie opisane, by uniknąć kosztownych odszkodowań za oszustwo. Przykładowo, producenci z branży spożywczej, którzy nie opisywaliby swych produktów, byliby pozywani za wykorzystywanie składników, które klienci uznają za niezgodne z umową, przez co w samorzutny sposób wytworzyłyby zasady obligujące producentów do informowania o dokładnym składzie danego produktu (czy w wypadków innych typów dóbr – o zasadach bezpieczeństwa związanych z korzystaniem zeń). Ze względu na wymóg zgodności sprzedawanych produktów z opisem producenci nie tylko baliby się oszukiwać, ale również staraliby się jak najdokładniej informować konsumentów o cechach danego produktu.

Zalety wolnorynkowej produkcji jakości i bezpieczeństwa produktów
W ładzie wolnościowym reguły wymuszające dbanie o jakość produktów działałyby niejako w odwrotnym kierunku niż dzieje się to w ładzie państwowym. Producenci tworzyliby określone normy, by (a) nie stracić klientów, (b) nie zostać przez nich pozwanym za narażenie na utratę zdrowia lub życia. W systemie państwowym producenci muszą stosować się do reguł ustalonych przez państwo, gdyż ich łamanie sprawić może, że zostaną na nich nałożone określone kary. Twórcą przepisów jest państwo, a powodem, dla których przedsiębiorcy je wdrażają – lęk przed karą ze strony państwa. Różnica między oboma metodami produkcji standardów jakości jest znacząca.

W systemie państwowym reguły tworzone są przez instytucje, w których funkcjonowanie nie jest wpisana żadna ekonomiczna motywacja, by działać w zgodzie z potrzebami klientów i możliwościami producentów. Reguły te projektowane są przez zewnętrznych względem danego obszaru produkcji urzędników, którzy nie mogą korzystać z wiedzy, którą posiadają osoby projektujące najnowsze produkty. Państwowe regulacje dotyczące jakości będą zazwyczaj:
(a) Zbyt surowe – państwo może narzucić tak wyśrubowane normy jakości, że zwiększą one wprawdzie poziom bezpieczeństwa, odbędzie się to jednakże kosztem niewspółmiernego podniesienia cen. Nakładając zbyt surowe regulacje, państwo ogranicza wybór konsumenta między tańszym produktem o niższej jakości a droższym produktem o wyższej jakości. Bardzo często klienci nie potrzebują większej jakości, bardziej zainteresowani są bowiem niską ceną. Ponieważ różne osoby mają różne potrzeby odnośnie relacji jakości/bezpieczeństwa do ceny – decyzja o tym, jak powinna wyglądać ta relacja, powinna zostać oddana w ręce konsumentów.
(b) Zbyt łagodne – dotyczy to zarówno regulacji, jak i kar. Jeśli standardy narzucane przez państwo są zbyt łagodne, naraża to na ryzyko konsumentów, którzy nie mogą dochodzić swoich praw, gdyż producenci dopełnili narzuconych przez państwo zasad bezpieczeństwa. Jeśli kary są zbyt łagodne, podmiotom opłaca się oszukiwać, gdyż zyski z oszustwa są większe niż wysokość kary (pomnożonej przez prawdopodobieństwo jej egzekucji).
(c) Nieadekwatne – przepisy mogą być zupełnie nieadekwatne, co spowoduje, że producenci miast przeznaczać pieniądze na realną kontrolę jakości, marnować je będą na spełnianie państwowych standardów.

Nieadekwatność, zbytnia surowość lub zbytnia łagodność są nieodmiennymi cechami państwowych regulacji, gdyż regulacje te mają charakter postafaktycznych (zorientowanych na przeszłość) odgórnych narzuceń opartych na średnich i agregatach. Jednak jakość i bezpieczeństwo nie są czymś zewnętrznym wobec procesu rynkowego, ale czymś, co powstawać winno na rynku wraz z danym produktem, by producent mógł – projektując standardy jakości i bezpieczeństwa – uwzględnić specyficzną, lokalną wiedzę na temat produktu i procesu jego produkcji, w której posiadaniu jest wyłącznie on. Jak wskazuje Aaron Wildavsky: „Bezpieczeństwo jest efektem procesu odkrywania. Próbować skrócić ten konkurencyjny, ewolucyjny, oparty na próbach i błędach proces poprzez skupienie się na jego ostatecznym efekcie, bezpieczeństwie, bez zapewnienia odpowiednich środków – zdecentralizowanych metod poszukiwania rozwiązań – jest skazane na porażkę”. Zasady bezpieczeństwa – jak praktycznie każde inne dobro – będą efektywniej produkowane przez prywatne podmioty (które mogą korzystać z lokalnej rozproszonej wiedzy i są dyscyplinowane mechanizmem zysków i strat) niż przez centralnego planera.

Prywatne firmy kontrolujące jakość
Nic nie stoi na przeszkodzie, by państwowe instytucje stojące na straży jakości produktów zastąpione zostały instytucjami prywatnymi. Rozkwit tego typu instytucji (firm lub dobrowolnych stowarzyszeń) jest tym bardziej prawdopodobny, że istnieją one nawet teraz, konkurując z instytucjami państwowymi (co jest tym bardziej godne podziwu, że instytucje państwowe rozdają swój produkt za darmo). Celem działań takich instytucji byłoby dbanie o jakość produktów na tym obszarze, który nie byłby wystarczająco dyscyplinowany z jednej strony przez mechanizm samowymuszania, z drugiej zaś przez groźbę pozwania w przypadku złamania zasad umowy.

Załóżmy, że jakaś restauracja nie dba o zasady higieny. Bojąc się milionowego pozwu i odpowiedzialności karnej za zatrucie klientów, przestrzega ogólnych zasad, ale ignoruje pomniejsze (ich złamanie może grozić odszkodowaniem, istnieje jednak małe prawdopodobieństwo, że zostanie złapana i ukarana). Klientom, którzy wybierają z pośród wielu restauracji, trudno byłoby określić, która z nich restrykcyjnie pilnuje norm higieny, która zaś nie, dlatego będą szukali metod pozwalających zdobyć pewność, że otrzymują posiłki przygotowane w higieniczny sposób. Ponieważ będzie istniał popyt na informację konsumencką, pojawią się firmy, których celem będzie dostarczenie tej informacji. Restauracje, które przestrzegają norm higieny, byłyby zainteresowane współpracą z takimi firmami i chętnie wpuszczałyby ich kontrole – tym sposobem mogłyby zagwarantować/zasygnalizować swym klientom wysoką jakość produktu. To postawi firmy, które nie zgadzają się na kontrole w trudnej sytuacji. Czy fakt, że nie wpuszczają kontrolerów, oznacza, że mają coś do ukrycia? Klienci mogliby zdecydować, czy wolą jeść w restauracji regularnie badanej przez prywatną firmę atestującą, czy w restauracji, która nie chciała wpuścić na swój teren żadnej organizacji tego typu. Firmy takie mogłyby dodatkowo świadczyć usługi powiązane z badaniem jakości i bezpieczeństwa, przykładowo ktoś, kto ma wątpliwości co do jakości jedzenia w danej restauracji (czy jakichkolwiek produktów żywieniowych), mógłby kazać ją przebadać w danej firmie – jeśli znajdowałyby się w niej ponadprzeciętne ilości szkodliwych substancji, dawałoby mu to prawo na zaskarżenia tej restauracji czy firmy.

Firmy i organizacje dbające o prawa konsumenckie powstawałyby wszędzie tam, gdzie jakość i bezpieczeństwo są dla klientów ważne, a gdzie zawodzić zdają się dyscyplinujące mechanizmy rynku czy systemu prawnego. Wydaje się, że obszary te stanowią marginalną część wszystkich transakcji rynkowych i organizacje tego typu z łatwością poradziłyby sobie z nimi. Warto również zauważyć, że firmy, które opierają swą działalność na tworzeniu produktów wysokiej jakości, byłyby zainteresowane wspieraniem takich organizacji, organizacje te miałyby bowiem na celu wyłowienie z rynku tych firm, które w największym stopniu dbają o jakość i bezpieczeństwo swych produktów. Takie firmy mogłyby być również wspierane przez konkretnych klientów, którzy wynajmowaliby je np. po to, by uzyskać opinie na temat konkretnego sprzedawcy, producenta. I wreszcie organizacje takie mogłyby być wspierane tak, jak wspierane byłyby fundacje charytatywne czy fundacje wspierające kulturę lub naukę – społeczeństwo rozpoznałoby bowiem zyski płynące z istnienia tego typu organizacji.

Podsumowanie
Istnieją trzy powody, dla których nie powinniśmy przejmować się problemem jakości/bezpieczeństwa produktów w ładzie libertariańskim:
(1) Olbrzymia część troski o jakość/bezpieczeństwo wymuszana jest przez sam mechanizm rynkowy dzięki konkurencji i samowymuszającym się kontraktom.
(2) Firmy, które oszukują swoich klientow, sprzedając produkty niezgodne z opisem czy produkty zagrażające zdrowiu i życiu obywateli, byłyby pozywane i musiałyby płacić odszkodowania, a w bardziej drastycznych wypadkach, ich pracownicy pociągnięci byliby do odpowiedzialności karnej.
(3) O jakość/bezpieczeństwo tych produktów, które nie są gwarantowane przez mechanizm samowymuszających się kontraktów czy groźbę procesu lub odszkodowania dbać mogłyby prywatne firmy lub organizacje konsumenckie, sprzedające swoją wiedzę lub utrzymujące się z dobrowolnych składek.
Wydaje się, że jakość/bezpieczeństwo produktów byłoby wyższe w ładzie libertariańskim, który pozwoliłby działać wszystkim tym trzem mechanizmom, których działania ograniczone są aktualnie przez państwo, które ogranicza zakres działania wolnego rynku, uniemożliwia swobodne dochodzenie praw przez oszukane jednostki i wreszcie – odbierając ludziom pieniądze – odbiera im fundusze, które mogliby przeznaczyć na wspieranie prywatnych firm/instytucji zajmujących się dbaniem o jakość/bezpieczeństwo produktów.

Udostępnij

9 Comments:

  1. „Dobrowolna zgoda obu stron na obowiązywanie umowy jest najlepszym dowodem na to, że umowa ta jest sprawiedliwa.”
    Powiedz to ludziom, którzy nie doczytali czegoś drobnym drukiem i płacą po 600% rocznego oprocentowania kredytu. Powiedziałbym, że zgoda obu stron oznacza, że żadna nie dostrzegła w niej niekorzystnych dla siebie rzeczy. Co nie znaczy, że ich nie ma. Nie pokazałeś, że libertarianizm zapobiegnie naciąganiu.

    „Warunkiem utrzymania się na rynku jest więc dbałość o reputację, a tę utrzymać można tylko i wyłącznie, oferując produkty o wysokiej jakości/niskiej cenie.”
    Całkowicie pomijasz reklamę i jej tresujący wpływ na psychikę (priming/prymowanie), wpływ innych narzędzi marketingowych. Reputacja nie musi mieć realnych podstaw w jakości usługi lub towaru. Na tym polega strategia budowy marki i nadmuchane pozory korzyści. Producent czy usługodawca bardzo chce żeby konsumenci przeszacowywali jego produkty i usługi. Jest gotów wyłożyć na to spore środki.

    „Jednak jakość i bezpieczeństwo nie są czymś zewnętrznym wobec procesu rynkowego, ale czymś, co powstawać winno na rynku wraz z danym produktem, by producent mógł – projektując standardy jakości i bezpieczeństwa – uwzględnić specyficzną, lokalną wiedzę na temat produktu i procesu jego produkcji, w której posiadaniu jest wyłącznie on.”
    Czyli nieświadomym konsumentom możemy sprzedawać towary opryskane szkodliwymi chemikaliami, ale nie za bardzo szkodliwymi, żeby efekty były tak rozmyte w czasie, że nie da się tego zrzucić na nas.
    Znowu nie proponujesz żadnego nowego mechanizmu, który rozwiąże ten problem.

    Prywatne firmy kontroli jakości i certyfikacji działają i teraz głównie w zakresie skutecznego wdrażania norm ISO i podpisywania tych certyfikatów. Firmy mogą walczyć między sobą dość agresywnie oskarżając się o nieprzestrzeganie standardów i donosząc na siebie do instytucji certyfikujących. Zatem konkurencja istnieje, czy to przy użyciu instytucji państwowej jako podmiotu, czy jako narzędzia.

    Głównej przyczyny braku sprawnych mechanizmów konsumenckiej ścisłej kontroli jakości upatruję w tak zwanej racjonalnej ignorancji konsumenta, a nie w obecności państwa na rynku kontroli jakości.

    1. „Powiedz to ludziom, którzy nie doczytali czegoś drobnym drukiem i płacą po 600% rocznego oprocentowania kredytu. Powiedziałbym, że zgoda obu stron oznacza, że żadna nie dostrzegła w niej niekorzystnych dla siebie rzeczy.”

      To bardzo ciekawy problem. Widzę tu dwie kwestie.
      (1) Czy umowa, w której jedna ze stron „nie wie, na co się umawia” jest umową? Można by uznać, że umowa jest aktem, który może być zawarty przez dwie racjonalne strony i jeśli jedna z nich (z jakichś względów) nie obejmuje swym umysłem treści umowy, to umowa jest nieważna. To wymusiłoby na proponujących umowy określoną procedurę upewniania się o racjonalności (np. wielokrotne potwierdzenia zrozumienia). Btw – przysłowiowy mały druk może być traktowany jako forma oszustwa.
      (2) Ale pojawia się też wątpliwość. Czy odrzucenie tezy mówiącej, że dobrowolność jest sprawiedliwa, nie grozi wprowadzeniem zasady mówiącej, że każdą dobrowolną umowę da się podważyć atutem jej rzekomej niesprawiedliwości. Przecież ten mechanizm można zastosować teoretycznie do każdej umowy. Jeśli nie istnieje sprawiedliwa cena (a nie istnieje), o każdej umowie możemy mówić, że z jakichś względów była niesprawiedliwa, bo była zbyt oddalona od tej – nieistniejącej – sprawiedliwej ceny. Jak rozwiązałbyś ten problem? Jeśli nie decydują umawiające się podmioty, to kto ma decydować? I skąd wiemy, że umowa z tym decydentem nie jest niekorzystna? (widzisz dokąd to zmierza)

      „Całkowicie pomijasz reklamę i jej tresujący wpływ na psychikę (priming/prymowanie), wpływ innych narzędzi marketingowych. Reputacja nie musi mieć realnych podstaw w jakości usługi lub towaru. Na tym polega strategia budowy marki i nadmuchane pozory korzyści.”

      Pomijam. Bo jeśli odrzucamy tezę mówiącą, że każdy jest w miarę racjonalnym podmiotem potrafiącym w miarę samodzielnie decydować o sobie i o tym, jakim wpływom podlega, to niemożliwe jest jakiekolwiek myślenie o społeczeństwie. Skąd wiesz, że teraz nie jesteś pod wpływem jakichś ludzi, którzy piorą Ci mózg? A jeśli tak, to co z tym zrobisz? A może Twoja podejrzliwość jest wynikiem prania mózgu? Czy to, że ktoś wierzy w teorie spiskowe nie jest wynikiem spisku ludzi sprawiających, że ludzie wierzą w teorie spiskowe?

      „Czyli nieświadomym konsumentom możemy sprzedawać towary opryskane szkodliwymi chemikaliami, ale nie za bardzo szkodliwymi, żeby efekty były tak rozmyte w czasie, że nie da się tego zrzucić na nas.”

      Dlaczego tak miałoby być? Zbrodnie się nie przedawniają.

      „Znowu nie proponujesz żadnego nowego mechanizmu, który rozwiąże ten problem.”

      Pewne problemy będą istniały zawsze, bo nie wynikają one ze złego systemu, ale ze złych zachowań niektórych ludzi, zachowań, których nie da się nigdy wyeliminować, chyba że wyeliminuje się ludzi.

      „Głównej przyczyny braku sprawnych mechanizmów konsumenckiej ścisłej kontroli jakości upatruję w tak zwanej racjonalnej ignorancji konsumenta, a nie w obecności państwa na rynku kontroli jakości.”

      Co to znaczy, że te mechanizmy są niesprawne? Jak to mierzymy? Względem czego? Względem niemożliwego ideału czy względem realnej alternatywy?

      Racjonalna ignorancja nigdy nie zniknie, bo jest racjonalna. Po prostu na tej planecie tak już jest. Może nie jest wspaniale, ale jest lepiej niż było.

  2. Zgadzam się, że wpis słabo przekonuje do mechanizmów rynkowych kontroli jakości, możnaby go poprawić np wielością przykładów konkretnych skutków konsumenckich organizacji i bojkotów towarów.
    Twierdzenie jednak, że brak sprawnych mechanizmów (…) to skutek racjonalnej ignorancji ? Nie do końca.
    1. Równie ważna jest myląca- acz powszechna – wiara obywateli, że panstwo „zadba” , co stanowi silny mechanizm demotywujący, czy też uspokajający gnuśnych konsumentów,
    2. Jesli większość uznaje, że zdobycie wiedzy czy „aktywność konsumencka” to zbyt duży koszt w porównaniu ze stratami na kiepskich czy przereklamowanych produktach – to : trudno, niech mają. Reszta – znajdzie lepszych producentów.
    3. Niektórzy autorzy spodziewają się w ładzie woln. masowosci pozwów przeciw kłamliwym reklamom , trudności we wprowadzaniu niejednoznacznych umów itp
    4. Przypominam, że to państwowe , a nie wolnorynkowe normy jakości (np. żywnościowe ) są kontestowane prEz coraz więcej konsumentów i producentów oferujących ” więcej mięsa w mięsie” , domowe , regionalne produkty itd
    5 . Rzecz nie w tym , czy akap to panaceum, ale w tym, czy „przypadkiem” państwowa kontrola nie jest zbyt droga, zbyt podatna na lobbing producentów , zbyt niefrasobliwa jako bezkarna i bezalternatywna , upolityczniona itd

  3. Jeśli uważasz prywatne urzędy certyfikacji za nierealne, to sprawdź, czy w którejś z sąsiednich kart przeglądarki nie świeci się przypadkiem zielona kłódka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.