O poglądach politycznych nawykowo myślimy jako czymś, co winno mieć racjonalną czy naukową podstawę. Nie jest jednak jasne, czy taka podstawa jest możliwa. Być może poglądy polityczne mają silny komponent biologiczny – są oparte na naszych wrodzonych rozpoznaniach moralnych, rozpoznaniach, które natura mogła dystrybuować w zróżnicowany sposób. Teoretycznie, mimo tych różnic, moglibyśmy starać się uczynić politykę obszarem racjonalności – pieczołowicie oddzielając racjonalne od irracjonalnego i próbując racjonalnie dogadać się w kwestii naszych irracjonalnych różnic. W praktyce jednak ze względu na liczne skrzywienia poznawcze poglądy polityczne bardzo często osuwają się z powrotem w irracjonalność.
Do ponownego podjęcia tematu rozmów o polityce sprowokował mnie mail od jednego z czytelników, który pisze:
Czy istnieje sposób przekonywania przeciętnych ludzi do libertarianizmu, który nie byłby manipulacją? Często próbuje przekonać do libertarianizmu ludzi, którzy zdają się otwarci i rozsądni. Ostatnio próbowałem udowodnić, że podatki są formą kradzieży. Usłyszałem standardowe odpowiedzi: „Podatki są tak naprawdę dobrowolne”, „Zawsze możesz wyjechać”, „Przecież można głosować w wyborach”, „Bez podatków ludzie mieszkaliby w szałasach” itd.
Mimo że odpowiedzi te wydają mi się bzdurne, staram się nie atakować, ale cierpliwie na nie odpowiadam. Prowadzę chłodną dyskusję, ale to i tak nie działa. Gdy pytam, czy fakt, że gang pozwala wyjechać ludziom z terytorium, które okupuje, dowodzi, że działanie tego gangu jest usprawiedliwione, spotykam się z obruszeniem. Gdy pytam, czy jak złodziej kupuje coś ofierze za skradzione pieniądze, to wtedy jego działania nie są kradzieżą, to ludzie się zapierają, że w takim wypadku nie jest to kradzież. (…)
W jednym artykule pisałeś, że taka dyskusja jest bezowocna, bo poglądy polityczne zwykle nie biorą się z racjonalnych przemyśleń. Wydaje mi się, że jedyną alternatywą jest jakaś forma manipulacji, ale raczej państwo zawsze będzie wygrywać w wyścigu manipulacyjnym. No i przecież nie chcemy wygrywać poprzez manipulację i argumenty czysto emocjonalne. Czy w ogóle możliwe jest przekonanie do libertarianizmu choćby połowy ludzi?
Jak zauważyłeś, pisałem już na temat przekonywania. Sugerowałem, że poglądy polityczne powstają w o wiele mniej racjonalny sposób, niż nam się wydaje. Spróbujmy wyjaśnić źródła tej nieracjonalności.
Poglądy polityczne mają hybrydowy kształt
Na wstępie zauważmy, że poglądy polityczne mają hybrydowy charakter, składają się bowiem z dwóch elementów:
- ekonomiczno-społecznego
- moralnego.
Ponieważ polityka zajmuje się organizacją życia społecznego, poglądy polityczne będą różnić się w zależności od tego, w jaki sposób postrzegamy siły działające życie społecznym (piszę tu o elemencie ekonomiczno–społecznym z tego prostego powodu, że ekonomia jest nauką, która ma najważniejsze zasługi w wyjaśnianiu kształtu życia społecznego). Przykładowo, ktoś, kto wierzy, że rynek jest najbardziej efektywną metodą produkcji, będzie prawdopodobnie popierał inne rozwiązania polityczne niż ktoś przekonany o istnieniu licznych zawodności rynku czy wreszcie ktoś, kto twierdzi, że najbardziej efektywną metodą produkcji i dystrybucji dóbr można osiągnąć dzięki centralnemu planowaniu. Teoretycznie element ekonomiczno-społeczny może mieć charakter czysto racjonalny i być badany w sposób obiektywny czy bezstronny (choć jak zobaczymy, nie jest to takie proste).
Z kolei moralny element poglądów politycznych związany jest z tym, co uważamy za dobre/złe i właściwe/niewłaściwe. Przykładowo, lewicowcy nie tylko wskazują na moralny obowiązek pomagania osobom znajdującym się w złej sytuacji, ale wierzą również, że państwo ma prawo zmuszać jednostki do udzielania takiej pomocy. Konserwatyści często wierzą, że ludzie posiadają obowiązki względem swej wspólnoty. Z kolei strony libertarianie podkreślają prawo jednostki do decydowania o samym sobie. I tak dalej.
To, w jaki sposób „działa” moralność, skąd się wzięła i jak możemy ją badać, jest o wiele mniej jasne niż w przypadku badań nad problemami społeczno-ekonomicznymi. Filozofowie spierają się co do tego, czy istnieje w ogóle obiektywna moralność, a także co do tego, w jaki sposób odkryć możemy jej kształt. Sam fakt istnienia tych sporów nie oznacza oczywiście, że element moralny ma charakter irracjonalny. Niemniej jednak na najbardziej fundamentalnym poziomie ma on komponent biologiczny (o pochodzeniu ewolucyjnym), a także że – jak chcą niektórzy badacze – ów biologiczny komponent jest rozdystrybuowany w nierówny sposób, na przykład w postaci niejednolitej dystrybucji smaków moralnych opisywanych przez Jonathana Haidta.
W tym ujęciu różni ludzie mieliby nieco różne intuicje moralne. Jedni są „z natury” bardziej równościowi, inni wolnościowi, inni przykładają większą wagę do lojalności względem grupy czy hierarchii i tak dalej. Jeśli tak jest, jeśli u podstaw fundamentalnych różnic etycznych leżałyby różnice w pierwotnych instynktach czy intuicjach moralnych, istotna część dyskusji politycznych mogłaby być niekonkluzywna. Nie istniałaby właściwa odpowiedź dotycząca na przykład tego, czy ludzie mają bezwzględne prawo zachować całość swego dochodu czy też mają obowiązek się nim dzielić. Jeżeli pewni ludzie mają silne wrodzone intuicje egalitarystyczne, rzeczywiście mogą mieć problem ze zrozumieniem – jak piszesz – że „podatki to kradzież”.
Choć więc ekonomiczno-społeczny element poglądów politycznych może pchać je w stronę racjonalności (ostatecznie da się wyliczyć, jakie są zyski i straty z wprowadzenia na przykład ceł), o tyle element moralny może wprowadzać tu element irracjonalny, przykładowo, nie ma obiektywnej odpowiedzi na pytanie, czy pobór wojskowy jest dopuszczalny czy nie.
Różnice psychologiczne a poglądy polityczne
Do tych wrodzonych (i potencjalnie zróżnicowanych) intuicji moralnych dołączyć można różnice psychologiczne czy charakterologiczne, które wpływać mogą zarówno na element ekonomiczno-społeczny, jak i moralny poglądów politycznych. Badania wskazują, że osoby o poglądach lewicowo-liberalnych są przeważnie bardziej otwarte na nowe wrażenia, kreatywne, bardziej cenią nowość i różnorodność dla nich samych i bardziej żądne wrażeń niż osoby o poglądach prawicowo-konserwatywnych. Osoby o poglądach prawicowo-konserwatywnych są z kolei bardziej sumienne, czują większą potrzebę porządku, dyscypliny, istnienia ustalonych zasad etc. Dużo bardziej również przejmują się zagrożeniami i wyżej cenią bezpieczeństwo. Tych różnic jest więcej.
Prawdopodobnie jesteś osobą otwartą na nowości i stosunkowo łatwo ci wyobrażać sobie różne utopijne scenariusze i bawić się nimi w głowie, co więcej, byłbyś skłonny zaryzykować ich wprowadzenie. Twoi rozmówcy mogą być nieco bardziej zamknięci – mogą uważać, że jeśli mamy w miarę dobrze działający system (a liberalna demokracja działa w miarę dobrze), nie powinniśmy go w jakiś drastyczny i ryzykowny sposób reformować. Wiele ludzi może po prostu nie czuć się dobrze z tym, że ktoś proponuje teorie polityczne, które wywracają wszystko do góry nogami. Piszesz, że ludzie mają problem ze zrozumieniem, że państwo przypomina kryminalny gang. Ale czy psychologicznie nie wydaje Ci się zrozumiałe, że jest to dla nich problematyczne?
Nawiasem mówiąc, taka retoryka ma swoje ograniczenia. Państwo na pewnych obszarach działa podobnie do gangu, na innych istotnie się od niego różni. Przykładowo, szef gangu może zgarnąć całą różnicę między tym, co zrabuje, a tym, co wyda na opłacanie swoich ludzi. A politycy nie mogą – przynajmniej nie wprost – tego zrobić. Szef gangu nie jest również wybierany w demokratycznych wyborach i nie ustępuje, gdy te wybory przegra. I tak dalej.
Moralne wpływa na ekonomiczne
Wskazałem już dwa elementy, za pomocą których nieracjonalność może dostawać się do polityki: poprzez element moralny (który może mieć biologiczny fundament) i psychologiczny. To jednak dopiero początek. Kolejny problem związany jest z tym, że moralny element poglądów politycznych wydaje się rzutować na element ekonomiczny. Innymi słowy, ktoś, kto wierzy, że wolność jest sprawiedliwa, będzie prawdopodobnie silnie uprzedzony, by myśleć, że jest ona również efektywna. Ktoś, kto wierzy, że mamy silne moralne obowiązki względem naszej grupy (lojalność), będzie bagatelizował zyski płynące z handlu międzynarodowego. Ci, którzy wierzą w teorie moralne nakazujące polepszać sytuację biednych lub maksymalizować ogólną użyteczność, mogą mieć problem z dostrzeżeniem, że państwo nie zawsze jest najlepszą metodą realizowania tych polityk i że cele te mogłyby być osiągnięte w zapośredniczony sposób (spekulowałbym, że nasz umysł – szczególnie jego moralna część – preferuje rozwiązania bezpośrednie niż zapośredniczone). Egalitaryści zaś będą przeważnie wierzyć, że wyrównywanie różnic przyczynia się do stworzenia bardziej stabilnego i lepiej rozwijającego się społeczeństwa.
Tego typu krzyżowe uprzedzenia (gdy moralność zaciemnia naszą wiedzę o tym, jak działa świat społeczno-ekonomiczny) widać doskonale na przykładzie libertarianizmu. Jak wiadomo, libertarianie opowiadają się za dostępem do broni i narkotyków: ponieważ posiadanie broni i spożywanie narkotyków nie stanowi inicjacji przemocy, nie powinno być zabronione. Czy jednak powszechny dostęp do broni i narkotyków nie spowodowałby negatywnych konsekwencji w postaci epidemii narkomanii i fali przemocy z użyciem broni palnej? Takie zjawiska wydają się niepokojące i mogłyby podważyć libertariańską teorię praw jednostkowych, a także zniechęcić do niej szeroką publiczność. Dlatego libertarianie są silnie uprzedzeni, by wierzyć, że wolność produkuje pozytywne rezultaty. Często argumentują na przykład, że powszechna dostępność narkotyków wcale nie spowoduje fali narkomani (w istocie, niektórzy z nich argumentują, że dostępność narkotyków zmniejszyłaby poziom uzależnień). To samo dotyczy możliwości funkcjonowania prywatnej służby zdrowia, możliwości działania ładu bezpaństwowego czy kwestii powstawania i zapobiegania cyklom koniunkturalnym. Ktoś, kto wierzy, że wolność jest sprawiedliwa, będzie miał silne uprzedzenie, by wierzyć, że jest ona efektywna. Będzie czytał artykuły, książki i blogi potwierdzające jego tezy i (nieświadomie) ignorował lub wykazywał nadmierny krytycyzm względem ustaleń, które podważają efektywność wolności. Podobnie lewicowcy. Mają oni silne instynkty egalitarne i może być im trudno pogodzić się z faktem, że nierówności mogą być nieuniknione. W istocie, moralny ideał równości może tak bardzo wpływać na ich sposób widzenia świata, że będą zaprzeczać ewidentnym różnicom biologicznym między ludźmi, postulując skrajnie nieprawdopodobną wizję ludzi jako fundamentalnie „zamiennych”. Tak więc choć społeczno-ekonomiczny komponent poglądów politycznych teoretycznie mógłby być czysto racjonalny, zostaje on wtórnie zainfekowany nieracjonalnością przez komponent moralny.
Uprzedzenia poznawcze
Po czwarte, źródłem nieracjonalności w polityce są również wszelkie inne uprzedzenia poznawcze. Na najbardziej podstawowym poziomie ludzie mają tendencję do bronienia raz przyjętego poglądu. Jak pokazują badania, tendencja ta jest tak silna, że są oni w stanie nieracjonalnie bronić poglądu nawet, gdy zostanie on im w losowy sposób przypisany. A co dopiero, gdy jakiś pogląd stanie się częścią czyjejś tożsamości (jak ma to miejsce w przypadku poglądów politycznych). Ludzie wystawieni na prawdziwe informacje uderzające w ich poglądy często tylko wzmacniają swoje wcześniejsze przekonania: czują się zaatakowani, a to wzbudza emocje, w wyniku których silniej przywiązują się do swego zdania, a dodatkowo często znajdują jeszcze lepsze racjonalizacje przekonań. Dlatego istnieje duża szansa, że część Twoich rozmów o polityce spowodowała, że rozmówcy jeszcze silniej przywiązali się do etatystycznych poglądów, od których usiłowałeś ich odwieść.
Uprzedzenia mogą mieć niespecyficzny lub specyficzny charakter. Przykładem niespecyficznego uprzedzenia jest uprzedzenie skłaniające do popierania powszechnie podzielanych poglądów. Jeżeli wszyscy wokół ciebie wierzą, że „podatki są ceną, jaką płacimy za życie w cywilizowanym świecie”, będziesz silnie uprzedzony, by wierzyć w ten pogląd, a przynajmniej go nie podważać. Zyski z przeczenia temu, co mówią wszyscy, są niewielkie, zaś koszty z tym związane mogą być duże. O ile nie masz psychologicznej skłonności do kontrarianizmu i nie zbudowałeś swojej tożsamości na dostrzeganiu tego, czego inni nie dostrzegają (jesteś skłonny uwierzyć w każdą teorię, byleby nie była mainstreamowa) lub nie jesteś niezwykle inteligentny (co pozwoli ci zyskać sławę dzięki nietypowym poglądom), prawdopodobnie bardziej opłaca ci się wierzyć w to, w co wierzą inni. Dlatego poglądy polityczne typowej osoby to frazesy, które w danym momencie są na ustach wszystkich.

Wydaje się również, że wyróżnić można specyficzne uprzedzenia, wymierzone w konkretne poglądy ekonomiczne. Część badaczy, na przykład Bryan Caplan, wskazuje, że ludzie mają różnego rodzaju antyrynkowe skrzywienia poznawcze. Przykładowo, mają tendencję do myślenia, że praca generuje wartość, w związku z czym fakt, że dwie osoby pracujące 8 godzin mają skrajnie różne dochody, może im się wydawać niewłaściwy: nie tylko w sensie moralnym, ale i ekonomicznym. Skoro to praca wytwarza wartość, coś musi być nie tak z systemem, w którym za tę samą ilość pracy ludzie dostają skrajnie różne wynagrodzenie.
Czy inteligencja chroni przed uprzedzeniami?
Mogłoby się wydawać, że inteligentne osoby powinny być w stanie pokonać uprzedzenia poznawcze, a następnie przekazać właściwe poglądy mniej inteligentnym masom. Wyobraź sobie, że posiadasz skrzywienia poznawcze, jesteś jednak permanentnie konfrontowany z danymi czy zdarzeniami pokazującymi, że nie masz racji. Inteligentna osoba winna zostać po jakimś czasie naprostowana na właściwą drogę. Tak dzieje się w zwykłym życiu (gdzie ponosisz pełne koszty błędnych przekonań), rzadko jednak dzieje się tak w przypadku poglądów politycznych. Są ku temu co najmniej trzy powody:
- Inteligentne osoby mogą być bardziej podatne na utożsamianie się z jakąś ideologią, a im bardziej ktoś buduje swą tożsamość w oparciu o zestaw poglądów politycznych, tym trudniej będzie mu te poglądy zmienić.
- Inteligentne osoby są dużo lepsze od osób nieinteligentnych w racjonalizowaniu raz powziętych poglądów, nawet gdy napotykają przeczące im fakty. Im więcej ktoś wie, tym większym arsenałem strategii dysponuje, by obronić swój pogląd. Typowe strategie obejmują podanie w wątpliwość jakichś niuansów metodologicznych czy wskazanie, że poglądy drugiej strony opierają się na filozoficznych założeniach, których my nie podzielamy.
- Inteligentne osoby są świetne w dostrzeganiu skrzywień poznawczych… u swoich przeciwników. Jedną z najczęstszych rzeczy, jakie słyszę od ludzi zaangażowanych w jakąś ideologię, jest stwierdzenie, że ich przeciwnicy polityczni są rządzeni przez uprzedzenia poznawcze. Jest to oczywiście prawda, ale prawda ta stosuje się także i do tych, którzy wygłaszają ów pogląd. Teoretycznie im więcej wiemy o uprzedzeniach poznawczych, tym łatwiej powinno nam się od nich uwolnić. W praktyce jednak ludzie wykorzystują tę wiedzę, by wzmocnić swoje poglądy poprzez wskazanie, że to przekonania ich przeciwników są zbudowane na uprzedzeniach.
Paradoksalnie więc osoba mniej inteligentna może mniej upierać się przy swoim zdaniu niż osoba inteligentna, która zbudowała tożsamość na popieraniu jakiejś ideologii lub partii politycznej i wykorzystuje swą inteligencję, by wypierać niewygodne fakty i skupiać się na błędach drugiej strony. Jeśli więc martwi cię, że w demokracji większość jest głupia, to powinieneś martwić się jeszcze bardziej – ci, którzy nie są głupi, prawdopodobnie są silnie podatni na różne skrzywienia poznawcze.
Pojawia się tu również problem walki politycznej. Załóżmy, że opowiedziałeś się po jednej ze stron w niedawnych wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych i poparłeś Donalda Trumpa. Następnie wpadają ci w ręce kompromitujące informacje na jego temat. Masz 3 możliwości: (a) możesz przyznać rację, że informacje te są kompromitujące, ale nie wycofać swego poparcia, (b) możesz przyznać rację, że informacje te są kompromitujące, i wycofać swoje poparcie, (c) możesz starać się zbagatelizować wagę tych informacji.
Problem polega na tym, że (a) lub (b) zwiększy szanse przeciwnika Trumpa, a jeżeli ów przeciwnik stoi po przeciwległej stronie sporu politycznego, lepiej wybrać niedoskonałego Trumpa niż przeciwnika Trumpa o nieposzkalowanej opinii, który będzie realizował polityki sprzeczne z naszymi poglądami (jeśli jesteś konserwatystą, lepiej wybrać konserwatystę z wadami niż nieskazitelnego lewicowca). Stwarza to bardzo silne uprzedzenie, które będzie powodowało, że nie będziesz dostrzegać belki w oku swego kandydata, ale skupiać będziesz się na dostrzeganiu źdźbła w oku polityków z przeciwnej formacji. Tak oto polityka psuje nie tylko polityków, ale i ich wyborców. Zainteresowałeś się polityką silnie uprzedzony, a zainteresowanie jeszcze wzmogło twoje uprzedzenia. Przerażająca myśl: być może wszystko, co myślę na temat polityki, jest wynikiem samonapędzających się uprzedzeń. (Jedną z zalet życia wiecznego byłoby to, że moglibyśmy spojrzeć wstecz na swój czas na ziemi i dowiedzieć się, kiedy się myliliśmy, kiedy zaś mieliśmy rację, a przynajmniej szliśmy w kierunku prawdy. Co to o mnie mówi, że tak wyobrażam sobie życie wieczne?).
Poglądy polityczne jako narzędzie autokreacji
Po piąte wreszcie, poglądy polityczne – jak już sugerowałem – służą ekspresji i autokreacji. Ludzie posiadają instynkt społeczny, który każe im interesować się sprawami publicznymi. Równocześnie jednak zdobycie rozległej wiedzy na temat spraw politycznych wiąże się z dużymi kosztami i niewielkimi korzyściami. Dlatego najkorzystniej zdobyć pewną podstawową wiedzę o polityce i zająć stanowisko, które pozwoli zasygnalizować naszą inteligencję i powszechnie cenione cechy moralne. Cofnąć możemy się tu do historii ewolucyjnej i wspomnieć o hipotezie „brania stron” (hipoteza ta idzie głębiej, sugerując, że branie stron w konfliktach może być fundamentem moralności, ale my możemy zastosować ja w sposób bardziej powierzchowny – zajmowanie właściwej stron jest po prostu korzystne). Ludzie chętnie popierają poglądy stawiające ich w pozytywnym świetle w oczach innych. Niezależnie od tego, czy redystrybucjonizm jest właściwym poglądem moralnym czy nie, głoszenie poglądu, że bogaci winni dzielić się z biednymi, a nawet, że będzie to dobre nie tylko dla biednych, ale i dla całej gospodarki, wydaje się optymalną strategią. Dlatego też nie ma się co dziwić, że większość ludzi podziela taki pogląd. (Swoją drogą, twierdzenie, że dzielenie się z biednymi jest dobre dla całej gospodarki wydaje się lustrzanym libertariańskiej tendencji do upierania się, że wolność jest zawsze efektywna, przy czym wolność zastępujemy tu równością. Jakież to wygodne: moralne jest zawsze efektywne).
Jak rozmawiać o polityce?
Jeśli poglądy polityczne formowane są w dużej mierze sposób nieracjonalny, powinniśmy w jakiś sposób dostosować do tego swoje zachowanie. Dotyczy to zarówno zwykłych rozmów o polityce, jak i politycznej propagandy.
Wydaje się, że rozmawiając o polityce, warto określić, jakie intencje ma nasz rozmówca. Czy rozmawia z nami dlatego, by dowiedzieć się czegoś o naszych poglądach, czy chodzi mu wyłącznie o przedstawienie swego poglądu i zasygnalizowanie, że zna się na temacie? Osoba prawdziwie zainteresowana twoimi poglądami, gdy powiesz coś, z czym się nie zgadza, prawdopodobnie nie będzie zaprzeczać, ale poprosi cię, byś lepiej wyjaśnił swój pogląd. Zamiast przekręcać twoje opinie, by łatwiej było z nimi polemizować, będzie parafrazować twoje słowa, by upewnić się, że je dobrze rozumie. Będzie również szukać dowodów, że twoja teza jest prawdziwa. To, jak się zdaje, najpewniejszy znak zainteresowania rozmówcy problemem: gdy odkłada na chwilę na bok swoje przekonania, by wspólnie z tobą rozwijać twój pogląd. Jeżeli ktoś rozmawia w ten sposób, warto z nim prowadzić, jak piszesz, „chłodną dyskusję”. W istocie, rozmawiając z taką osobą, nie musisz używać żadnych manipulacyjnych sztuczek – jeżeli to, co mówisz ma sens, osoba ta chętnie uwzględni to w swoim myśleniu.
Drugim typem rozmówców są ci, których nie interesują twoje poglądy i którzy traktują rozmowę jako formę walki, której celem jest obalenie twoich tez, lub jako pretekst, by pokazać, że zna się na rzeczy i ma właściwe – dowodzące jego inteligencji i cnoty – poglądy. Jeżeli rozmawiasz z kimś, kogo nie interesuje prawda, a jedynie autokreacja lub utwierdzenie się w swoich poglądach, nie próbuj go do niczego przekonywać. Po prostu wysłuchaj cierpliwie tego, co ma do powiedzenia. Rozmowy takie są w dużej mierze stratą czasu, ale jeżeli zależy ci na tym, by przeciągnąć tę osobę na swoją stronę, to najlepsze, co możesz zrobić, to zainteresować się jej poglądami. W ten sposób zjednasz ją sobie i możliwe, że osoba ta – sama z siebie – odczuje potrzebę zgodzić się z jakąś częścią twoich poglądów. Czy jest to manipulacja? Być może. Jest to jednak chyba najlepsza forma manipulacji.
Pamiętam jedną z ostatnich rozmów, które przeprowadziłem z jakimś etatystą, nim porzuciłem praktykę przekonywania ludzi do moich poglądów. Ja krytykowałem działania państwa, wskazując na problemy związane z zarządzaniem biurokratycznym, w przypadku którego nie ma odpowiednich zachęt i mechanizmu przekazywania informacji w postaci systemu cen, mój rozmówca zaś nie przyjmował moich tez i każdą z nich starał się zbić. Efektem rozmowy było to, że mój przeciwnik jeszcze bardziej wierzył w państwo i jeszcze mniej wierzył w rynek. Gdy myślałem później o tej rozmowie, jedna rzecz wydała mi się dziwna. Ostatecznie, mój rozmówca był etatystą i uważał, że państwo jest dobrym narzędziem do rozwiązywania różnego rodzaju problemów. Dlaczego więc nie był zainteresowany moją krytyką działania państwa? Nie wydawało się, że znał ją na tyle dobrze, by ją od razu odrzucić. Skoro chciał on wykorzystywać państwo jako narzędzie, powinien być ciekawy tego, jakie ograniczenia w stosowaniu tego narzędzia zarysowali badacze zajmujący się tym tematem! Tak naprawdę jednak spór w tej rozmowie nie toczył się o to, jak działa państwo. Była to rozmowa tożsamościowa, w której moje argumenty nie mogły być wysłuchane, bo zagrażały tożsamości mojego rozmówcy.

Trzeci typ rozmówców to osoby, które same nie mają silnych poglądów, ale nie są również głęboko zainteresowane polityką. I w tym wypadku nie ma sensu, jak sądzę, ich przekonywać. Wystarczy wygłosić swoje zdanie i zbytnio go nie bronić, uznając obiekcje drugiej strony, które – choć często powierzchowne – przeważnie mają sens.
Libertarianie nie są tak mądrzy, jak im się wydaje
Piszesz: „Gdy chcę uzyskać odpowiedź, co sprawia, że ludzie nie mogą oddolnie wybudować chodnika, to nie uzyskuje odpowiedzi, a spotykam się jedynie z dalszym wyśmiewaniem”. Moja interpretacja jest taka: ludzie instynktownie rozumieją, że problem prywatnych dróg nie jest łatwy do rozwiązania, ale nie mają odpowiedniego aparatu pojęciowego, by to wyjaśnić. Osoba niezainteresowana polityką i ekonomią nie jest w stanie rozmawiać na takie tematy w kompetentny sposób, ma jednak, jak sądzę, prawo pozostać nieufna wobec tak radykalnych koncepcji.
W tym momencie podkreślić chciałbym jeszcze jedną kwestię związaną z rozmowami o polityce prowadzonymi przez libertarian. W moim przekonaniu duża część libertarian dalece przecenia jakość swoich argumentów. Nie twierdzę, że tak jest w Twoim przypadku, wielokrotnie jednak spotkałem libertarian, którzy byli oburzeni, że ich rozmówcy nie chcą słuchać dobrej nowiny wolności, ale gdy przedstawiali mi swe wersje tej dobrej nowiny, przypominała ona raczej jakiś szalony apokryf. Wydaje mi się, że istnieją tu trzy fundamentalne problemy.
Po pierwsze, libertarianie często przeceniają to, w jakim stopniu ich filozofia polityczna (w szczególności teoria etyczna) jest „udowodniona”. Wielu libertarian wierzy, że zasady libertariańskie są albo oczywiste i wystarczy je sformułować, by inni w nie uwierzyli (sami bowiem w ten sposób zostali przekonani do libertarianizmu), albo że istnieje jakaś prosta teoria, która wyjaśnia, dlaczego wolność jest właściwa – może to być jakaś wersja prawa naturalnego. I choć sam wierzę, że zasady libertariańskie są właściwe, a dodatkowo mają silny intuicyjny powab, sprawy nie są tak oczywiste, jak wydaje się części libertarian. Jasne, nasi rozmówcy pewno nie umieją przedstawić wyrafinowanej próby refutacji libertarianizmu, ale mają prawo przeczuwać, że kwestia nie jest tak prosta, jak wierzą w to jego najbardziej zaciekli zwolennicy.
Po drugie, libertarianie często wyznają jakąś nie do końca przemyślaną wersję libertarianizmu, która często jest radykalnie sprzeczna z intuicjami większości ludzi. Nie szukając daleko:
- Rothbard niesławnie twierdził, że rodzice mają prawo głodzić swoje dzieci,
- część libertarian twierdzi, że praw własności nie wolno naruszyć, nawet gdyby pozwalałoby to uniknąć jakiejś katastrofy,
- część libertarian wierzy, że wszystkie drogi winny być prywatne, a jeśli właściciel takiej drogi nie chciałby kogoś przepuścić, to nie jest to żaden problem, bo zawsze można przelecieć helikopterem,
- słyszałem libertarian wierzących, że ludzie mają prawo emitować spaliny, nawet jeśli kumulują się one w atmosferze, tworząc szkodliwy smog, gdyż nie da się pokazać, że emisja spalin przez pojedynczą osobę stanowi naruszenie,
- część uważa, że w – w ramach tak zwanej „zasady łagodności” (wspaniała nazwa) – w pewnych sytuacjach wolno użyć bazooki, by uchronić się przed kradzieżą gumy do żucia,
- część libertarian uznaje, że zakazane powinno być tylko naruszania praw, ale już nie tworzenie działań stwarzających ryzyko takiego naruszenia,
- że nie wspomnę o bombach atomowych posiadanych przez prywatne osoby.
Być może część z tych poglądów da się jakoś uzasadnić. Wydaje się jednak, że nie ma nic dziwnego w tym, że zwykli ludzie są im niechętni.
Jak się zdaje, w obiegu funkcjonują dwie wersje libertarianizmu – nonsensowny i nienonsensowny – i część libertarian (szczególnie jeśli jest pod wpływem myślicieli takich jak Rothbard, Hoppe czy Block) zdradza predylekcję do wersji nonsensownej.
Po trzecie, libertarianie często nie potrafią wyjaśnić, w jaki sposób wolne społeczeństwo rozwiązałoby problemy, których rozwiązywaniem zajmuje się (lub udaje, że się zajmuje) obecnie państwo. Weźmy na przykład kwestię alkoholu. Może się zdawać, że nadmierne picie alkoholu jest istotnym problemem społecznym. Wydaje się, że wolne społeczeństwo dysponowałoby różnorodnymi metodami, by walczyć z tym problemem (w istocie, można twierdzić, że dysponowałoby lepszymi metodami niż państwo). Libertarianie często jednak nie zdają sobie sprawy z istnienia tych metod. Dlatego polemizując z etatystami, bądź uznają, że nadmierna konsumpcja alkoholu w ogóle nie jest problemem, bądź że problemy te są ceną, jaką należy zapłacić za wolność. Podaję tu tę dość trywialną kwestię (prawdopodobnie Twoi rozmówcy nie są na tyle obeznani w ekonomii, by dyskutować na temat prywatnej produkcji pieniądza czy usług bankowych), obrazuje on bowiem szerszy problem.
Można oczywiście powiedzieć, że libertarianie nie muszą odpowiadać na takie pytania, gdyż libertarianizm opiera się na etyce deontologicznej i nie musi gwarantować rozwiązania wszystkich problemów. Jest to teoretycznie właściwa odpowiedź, praktycznie jednak może wydać się naszym rozmówcom niesatysfakcjonująca.
Propaganda
Jak dotąd mówiłem o zwykłych rozmowach politycznych, być może jednak myślisz o roli propagatora libertarianizmu. Jeżeli tak, wydaje się, że nie ma sensu robić tego na małą skalę. W takim wypadku właściwą jest strategia Casanovy. Casanova miał wiele kobiet, gdyż szeroko zarzucał swe sieci – próbował uwieść każdą napotkaną, nie przejmując się odrzuceniem. Przeciwieństwem strategii Casanovy jest strategia Wertera. Jeśli wybierzesz sobie swoją Lottę i będziesz próbował ją w sobie rozkochać, masz bardzo dużą szansę porażki. Jeżeli uprzesz się, by przekonać swoich znajomych lub członków rodziny, prawdopodobnie ci się to nie uda. Jeżeli jednak będziesz efektywnie komunikował treści libertariańskie do szerszej publiczności, myślę, że osiągniesz pozytywne rezultaty.
Moje doświadczenia z propagowaniem libertarianizmu są bardzo pozytywne. Prowadząc tego bloga, pisząc teksty, prowadząc wykłady i rozmawiając o polityce, wpłynąłem na wiele osób. Czy wszystkie zostały one libertarianami? Żadną miarą. Jakaś część zapewne tak, ale duża szansa, że zostałyby nimi nawet bez mojego wpływu. Jednak nawet jeśli nie udało mi się przekonać części czytelników do libertarianizmu, udało mi się sprawić, że wielu z nich zobaczyło, że libertarianizm jest atrakcyjną propozycją intelektualną i że jest teoretycznie silnie podbudowany. Dobry dyskurs libertariański nie zmienia socjalistów w anarchokapitalistów. Zmienia konserwatystów w konserwatywnych liberałów. Sprawia, że liberałowie zaczynają sympatyzować z libertarianizmem. Powoduje, że pojęcia takie jak autowłasność wchodzą do powszechnego obiegu. Sprawia, że zatwardziali socjaliści i konserwatyści czują, że choć libertarianizm jest propozycją błędną, wymaga polemiki.
I wreszcie odpowiedź na Twoje najważniejsze pytanie: „czy każde przekonywanie do libertarianizmu przeciętnych ludzi musi być manipulacją?”. Zależy, w jaki sposób rozumiemy manipulację. Jeśli rozumiemy przez nią przekonywanie za pomocą odwołujących się do irracjonalnych elementów technik do poglądów, które według nas powinny mieć racjonalny fundament, to tak – przekonywanie typowej osoby musi mieć charakter manipulacji. Dlaczego jednak odwoływania się w do irracjonalnych argumentów podczas przekonywania kogoś, kto nie dba o racjonalność, miałoby być czymś złym, tym bardziej, jeśli wierzymy, że nasza filozofia polityczna jest tą właściwą? Zamiast martwić się, czy powinniśmy propagować libertarianizm nieracjonalnymi środkami, powinniśmy raczej martwić się o to, czy na pewno jest on właściwą filozofią polityczną. Jeśli jest, to nie widzę przeszkód, by osobom, które nie dbają o racjonalność, prezentować go, odwołując się do emocji czy w inny irracjonalny sposób. Zdarza się, że ktoś, kto naprawdę kocha, i tak musi uwieść (lub przekupić) wybrankę swego serca.
Nie jedź na gapę! Wszystkie zamieszczone na blogu teksty są bezpłatne. Jeżeli chciałbyś wesprzeć istnienie bloga i przyczynić się do promocji idei wolnościowych, proszę o wpłaty na konto.
Santander Bank
31 1090 1447 0000 0001 0168 2461
Czy czytanie postów bez wpłaty czegośtam do Santander banku jest agresją ?
Jeśli nie jest, to po co wypisywać „Nie jedź na gapę!” ?
A jeśli jest, to jak to pogodzić z deklarowanym przez Gospodarza infoanarchizmem ?