Jednostka – bzdurą. Kolektywistyczne uzasadnienie przemocy państwowej

Nigdy nie wierzyłem w ducha dziejów
wydumanego potwora o morderczym spojrzeniu
bestię dialektyczną na smyczy oprawców
ani w was – czterej jeźdźcy apokalipsy
Hunowie postępu cwałujący przez ziemskie i niebieskie stepy
niszcząc po drodze wszystko co godne szacunku dawne i bezbronne
Zbigniew Herbert Elegia na odejście pióra atramentu lampy

Ponieważ państwo jest instytucją opartą na przemocy – wszystko, co robi państwo, albo ma charakter przemocy, albo jest dzięki przemocy umożliwione – potrzebuje ono moralnego uzasadnienia (strumieni, ptaków i uśmiechów nie trzeba uzasadniać). Uzasadnienie to jest konieczne, gdyż jedną z najważniejszych idei kształtujących nasz krąg kulturowo-cywilizacyjny jest zasada dobrowolności. Wskazuje ona, że wolność jednostki – jej prawo do dowolnego zarządzania swoim ciałem i swoją własnością – stanowi podstawową wartość moralną, która może zostać podważona (przebita przez inne wartości) jedynie w wyjątkowych okolicznościach. Każdy ma prawo robić, co mu się podoba (jeśli nie łamie symetrycznego prawa innych), i jeśli chcesz rościć sobie prawo do decydowania o tym, w jaki sposób inni żyją, musisz znaleźć dla swych roszczeń bardzo solidne uzasadnienia (np. w stronę Ziemi zbliża się asteroida, tylko ty umiesz uratować świat, będziesz potrzebował pomocy wszystkich ludzi, a niektórzy migają się od pomocy). Jeśli nie potrafisz przedstawić takich uzasadnień, możesz zostać potraktowany jako uzurpator czy tyran i nie powinieneś się dziwić, gdy to właśnie twoją krwią podlane zostanie drzewo wolności. (Gdy we wspaniałej scenie z filmu Monty Python and the Holy Grail król Artur uzasadnia swoje prawo do rządzenia Anglią faktem, iż został namaszczony przez Panią z Jeziora, która podarowała mu miecz Excalibur, jeden z mających mu podlegać wieśniaków rzeczowo stwierdza: „Cóż, nie możesz żądać dla siebie najwyższej władzy wykonawczej tylko dlatego, że jakaś wodna zdzira dała ci miecz!”). Wolność nie jest czymś, czego prawomocność musi zostać dopiero dowiedziona, ciężar dowodu spoczywa zawsze na stronie tych, którzy chcą wolność ograniczać. Najbardziej radykalne teorie moralne czy polityczne (m.in. libertarianizm) wskazują, że jedynym powodem, dla którego wolno ograniczyć wolność jednostek (a i tu pojawia się wielka liczba zastrzeżeń), jest chęć uniknięcia jakiejś formy katastrofy, która mogłaby spowodować np. śmierć wielkiej liczby ludzi (cóż nam po wolności, jeśli jej ceną będzie śmierć). Jeśli jednak taka katastrofa nam nie grozi (minarchiści wierzą, że taką katastrofą byłaby anarchia, dlatego opowiadają się za państwem minimalnym), powinniśmy pozostać wierni ideałowi pełnej wolności jednostki.

Dlaczego istnienie państwa trzeba uzasadniać?
Zasada dobrowolności sprawia, że państwo, które z definicji opiera się na przymusie, istnieje w stanie podejrzenia, w stanie bezustannego niedoboru moralnego uzasadnienia. Najlepszym dowodem tego niedoboru jest fakt, że prawie cała historia filozofii politycznej, to historia tworzenia takich uzasadnień, jeśli chcesz zapisać się w jej historii, musisz wymyślić kolejne powody, dla których państwo ma prawo istnieć. Filozof polityki musi uzasadnić, dlaczego państwu wolno stosować przemoc względem jednostki (dlaczego może ono ją opodatkowywać, regulować jej transakcje ekonomiczne, decydować o tym, co wolno jej robić ze swoim ciałem itd.). Istnieją różne typy takich uzasadnień. Teoria umowy społecznej wskazuje np. że jednostki zgodziły się na to, by być poddane państwu (jeśli jest zgoda, to nie ma przemocy). Ekonomiczna teoria państwa dowodzi, że przymus państwowy jest opłacalny dla jednostek mu poddanych. Naturalistyczna teoria państwa wskazuje, że istnienie państw jest nieodzowne, dlatego nie może być traktowane jako problem moralny. Uzasadnienie religijne wskazuje, że przemoc państwowa jest zatwierdzona autorytetem świętych tekstów i nie powinniśmy podważać tego, czego sam Bóg nie podważał. W tym wpisie chciałbym zająć się uzasadnień kolektywistycznym. Jest ono szczególnie istotne, gdyż jedną z ważniejszych linii rozwoju historii ludzkości (a przynajmniej historii Zachodu) jest linia powolnego odchodzenia od kolektywizmu na rzecz indywidualizmu (proces ten żadną miarą nie przebiegał liniowo właśnie i wstrząsany był bezustannymi recydywami idei kolektywistycznej). Jeśli Zachód zrodził coś, z czego powinien być dumny i co mogłoby być jego towarem eksportowym (wolałbym, by eksport ten odbywał się na drodze kulturowej, a nie poprzez kolonizację i bombardowania), to tym czymś jest właśnie indywidualizm – przekonanie, że każda jednostka jest oddzielnym bytem, który ma prawo wybrać sobie swoje własne cele, które nie muszą być częścią jakichś wspólnych celów.

Zmierzch kolektywizmu?
Pozornie kolektywizm nie wydaje się dziś ideą szczególnie popularną, co związane jest z faktem, że ideologie, które najsilniej odwoływały się do niego w XX wieku (komunizm, faszyzm, nazizm), poniosły w oczach opinii publicznej spektakularną klęskę. A jednak elementy myślenia kolektywistycznego pojawiają się w niemal wszystkich współczesnych ideologiach politycznych, szczególnie w teoriach demokratycznych, jak i tych teoriach ekonomicznych, które dopuszczają interpersonalne porównywanie i agregowanie użyteczności (ważne zadanie badawcze polegałoby na uważnym tropieniu idei kolektywistycznych na tych obszarach, które są pozornie od kolektywizmu jak najbardziej odległe). Choć współcześni ideologowie wyrażają swe ideały, odwołując się do języka indywidualizmu, środki, za pomocą których chcą te ideały realizować  czerpią garściami z ideologii kolektywistycznych (jeśli chcesz zrozumieć istotę czyjegoś projektu, pomijaj pierwsze rozdziały mówiące o celach i skup się wyłącznie na analizie środków).

Kolektyw jako podmiot moralny
Istotą kolektywizmu jest uznanie, że właściwym podmiotem moralnym, o którym powinniśmy mówić w kontekście filozofii politycznej, jest nie jednostka, lecz zbiorowość (klasa, rasa, naród,  religia, społeczność), której jednostka jest zaledwie częścią. Tak jak komórka ma znaczenie tylko i wyłącznie jako część organizmu (byłoby absurdem mówić o dobrostanie pojedynczej komórki w ciele człowieka), tak jednostka powinna być rozpatrywana zawsze w kontekście większego organizmu społecznego. W przekonaniu kolektywistów jest błędem mówić – jak robią to libertarianie – że państwo inicjuje przemoc względem jednostki, oznaczałoby to bowiem, że stosuje ono przemoc względem samego siebie. Tak oczywiście może zdarzyć się w państwie chorym, zdrowe państwo jednakże (a kolektywiści dążą zawsze do stworzenia państwa zdrowego), nawet jeśli stosuje przymus względem jednostki, robi to tylko, by wzmocnić tkankę społeczną, a tym samym wzmocnić konkretne jednostki, które są jego częścią. Jeśli zrozumiemy, że jesteśmy częścią większego organizmu, upieranie się przy byciu wolnym od przymusu wydaje się absurdalne. W istocie, jednostka, która odrywa się od kolektywu, może sama być oskarżona o przemoc, niszcząc kolektyw bowiem, naraża na zgubę inne jednostki (niczym pasażer statku, który rzuca się na kapitana, chcą wyrwać mu z rąk koło sterowe). W istocie, możemy pójść dalej, działając przeciw kolektywowi, jednostka działa także przeciw samej sobie – ponieważ egzystencja jednostki możliwa jest tylko wewnątrz kolektywu, próby odseparowania się odeń, oznaczać mogą także zagładę samej jednostki. Ktoś, kto występuje przeciw państwu, atakuje nie tylko inne jednostki, ale także samego siebie. Wszystko to oznacza, że państwo ma prawo z jednej strony organizować życie jednostek (tak by maksymalnie wzmocnić kolektyw), z drugiej strony ma prawo podporządkowywać sobie (lub, jeśli jest to konieczne, pozbyć się ich) te jednostki, które nie realizują swoich funkcji wewnątrz organizmu społecznego i które uniemożliwiają realizowanie tych funkcji innym jednostkom. Jednostka sprzeciwiająca się państwu jest niczym komórka nowotworowa, która musi zostać usunięta, gdyż jest w stanie zniszczyć całe państwo i równocześnie samą siebie.

musso„Wszystko w Państwie, nic poza Państwem, nic przeciw Państwu” –
hasło włoskich faszystów

Indywidualizm zagraża zdrowiu kolektywu
Wyobraźmy sobie, że zarządzający kolektywem uznają, że dla dobra tego kolektywu zakazane winno być: (a) importowanie określonych produktów, (b) produkcja i sprzedaż narkotyków czy (c) publikacja treści, które podważają autorytet państwa. Choć pozornie żadne z tych działań nie stanowi inicjacji przemocy (i dlatego, wedle libertarian, nie powinny być one zakazane), to ponieważ osłabiają one kolektyw – osłabiają gospodarkę, tkankę społeczną, szacunek do państwa – osłabiają również każdą jednostkę (jej dobrostan jest bowiem funkcją dobrostanu kolektywu). Działania te są więc formą inicjacji przemocy zarówno względem kolektywu, jak i, co za tym idzie, każdej jednostki będącej jego częścią i dlatego państwo ma prawo bronić się (a tym samym inne jednostki) przed takimi atakami, karząc tych, którzy dopuszczają się tego typu przekroczeń. Kolektywizm uzasadnia więc przemoc państwa względem jednostki na dwa sposoby – po pierwsze, wskazuje on, że istotnym bytem moralnym jest państwo (czy społeczność), a nie jednostka, po drugie, wskazuje on, że działania państwa wymierzone przeciw jednostce są w istocie (oczywiście, gdy rozpatrujemy przypadek zdrowego państwa) formą obrony przed agresją ze strony jednostek. Gdy państwo nakłada cła, zabrania produkcji narkotyków i publikacji wywrotowych tekstów, nie inicjuje przemocy względem jednostki, a jedynie broni się (i resztę społeczeństwa) przed jej agresją.

Prawa jednostki
Teoria kolektywistyczna uznaje, że prawa jednostki mają charakter lokalny i historyczny i określane są w każdym momencie przez będące wyrazem kolektywnej woli państwa. Prawa jednostki nie są – jak chcieliby libertarianie – prymarne względem państwa i nie konstytuują ograniczeń, z którymi liczyć musimy się, projektując ład społeczny. W ujęciu kolektywistycznym prawa jednostki są wtórne względem państwa, są jego produktem. Libertarianie wierzą, że prawa jednostki ograniczają możliwości działania państwa, kolektywiści uznają, że jednostki mają tyle praw, ile przyznaje im w danym momencie państwo. Oczywiście nie oznacza to (a przynajmniej nie musi oznaczać), że w ładzie kolektywistycznym jednostka pozbawiona zostaje wszystkich praw, jednak prawa, które jej przysługują, po pierwsze, podlegać mogą rewizji, po drugie, celem istnienia tych praw nie jest ochrona interesów tej konkretnej jednostki, ale ochrona interesów kolektywu. Prawa jednostki są więc jedynie narzędziem, za pomocą którego państwo może dbać o dobro kolektywu. Przykładowo, państwo może przyznać jednostkom prawo do własności prywatnej, jednak nie będzie ono wynikało z faktu, że jednostka ma prawo zarządzać sobą i swoją własnością, ale np. z faktu, że całkowita likwidacja własności prywatnej mogłaby posiadać negatywne konsekwencje dla gospodarki państwa (jednostki straciłyby zachętę do pracy).

Jednostka silna siłą państwa
Choć kolektywizm jednoznacznie uznaje państwo za byt ważniejszy od jednostki, może znaleźć (i znajduje) uznanie wśród jednostek, które mogą liczyć, że utrata części praw wynagrodzona zostanie faktem przynależności do potężnego kolektywu. Mimo że jednostka złożona zostanie w ofierze na ołtarzu państwa-kolektywu, to ponieważ ubóstwieniu ulegnie państwo, jednostki (już nie jednostki) składające się nań wierzą, że staną się silne siłą państwa, siłą, której nigdy nie byłby stanie wydobyć same z siebie. Jak pisał Majakowski w poemacie poświęconym Leninowi:

Partia – to ręka milionopalca,
w jedną miażdżącą pięść zaciśnięta.
Jednostka – zerem, jednostka – bzdurą,
sama – nie ruszy pięciocalowej kłody,
choćby i wielką była figurą,
cóż dopiero podnieść dom pięciopiętrowy.
Partia – to barki milionów ludzi
ciasno do siebie przypartych –
podźwigniem gmachy, do nieba podrzucim,
napiąwszy mięśnie i oddech w partii.

To prawda, myślą kolektywiści, że zgoda na uznanie wyższości państwa nad jednostką oznaczać będzie odebranie jej części praw („jednostka – zerem, jednostka – bzdurą” nie waha się powiedzieć Majakowski), ale tym co ma ona zyskać jest niezwykła siłą, którą umożliwi działanie homogenicznego kolektywu.

Dobrowolność jako warunek wspólnoty
Libertarianie nie wierzą, że ludzie są częścią większego organizmu, któremu winni są posłuszeństwo. Jednostka ma oczywiście prawo uznać się za część jakiejś wspólnoty i utożsamiać swoje cele z jej celami, nikt nie ma jednak prawa dokonać takiego utożsamienia w imieniu innych ludzi. Nie jesteśmy jednością, jesteśmy jednostkami. Jednostka jest jedynym podmiotem moralnym, jaki istnieje – wszelkie zło bądź dobro dokonywane jest przez jednostki względem innych jednostek. Każda jednostka ma prawo dowolnie zarządzać swoim ciałem i swoją własnością i nie ma obowiązku oglądać się na los innych (o ile nie inicjuje względem nich przemocy). Libertarianizm głosi więc radykalny indywidualizm – wszelkie więzi, jakie wiążą jednostkę winny być konsekwencją jej dobrowolnej zgody. W istocie, można pójść dalej i powiedzieć, że warunkiem istnienia jakiejkolwiek wspólnoty jest wolność nieprzyłączania się do tej wspólnoty. Jeśli kobieta i mężczyzna tworzą rodzinę, tworzą wspólnotę, ale jest ona wartością tylko i wyłącznie dlatego, że mieli oni prawo nie być członkami tej rodziny. Jeśli ludzie w danej społeczności czy gminie zbierają się, by rozwiązać jakiś trapiący ich problem, tworzą wspólnotę, ale działanie takie jest czymś wartościowym tylko i wyłącznie, jeśli podjęli oni dobrowolną decyzję, by poświęcić część swego czasu grupie, które czują się częścią. Gdy ktoś oddaje życie, by bronić ojczyzny (a więc ludzi, którzy na jej terenie żyją), składa najwyższą ofiarę, ale ofiara ta ma wartość jedynie, gdy sam się na nią zdecydował – jeśli ktoś podjął tę decyzję za niego i wysłał go na śmierć, mówić trzeba raczej o morderstwie niż o ofierze. Jeśli warunkiem istnienia wspólnoty jest dobrowolność przystąpienia do niej, teoria kolektywistyczna jawi się jako zupełnie nieuprawnione roszczenie części jednostek, by reprezentować organizm, którego jednostki są rzekomo częścią i któremu winne są posłuszeństwo. W przekonaniu libertarian taki organizm jak kolektyw po prostu nie istnieje, jest fikcją stworzoną przez jednostki, by kontrolować inne jednostki. Kolektywizm jest zamachem na najważniejszą wartość naszej cywilizacji – prawo jednostki do bycia jednostką, do bycia w sposób wyraźny oddzieloną od innych jednostek, granicami swego ciała, swojej własności i swojej woli. Być jednostką oznacza posiadać cele, które nie są częścią celów innych osób (lub grup osób), nie są wtórne względem cudzego przedsięwzięcia, ale są prywatnymi celami danej jednostki. Kolektywizm, atakując indywidualizm, atakuje człowieczeństwo. Patrząc na innych, możemy zastanawiać się, czemu wybrali takie, a nie inne cele, możemy oburzać się, że nie dążą do tych samych celów, do których my dążymy, ale powinniśmy pozwolić wybrać im ich własne cele. Być człowiekiem oznacza bowiem posiadać własne cele.

Czy kolektywizm jest możliwy?
Istnieje również inny problem związany z kolektywizmem, problem, który pozwala dostrzec w nim doktrynę paradoksalną czy wręcz konceptualnie niemożliwą (choć niemożliwe nie może istnieć, można wierzyć w niemożliwe. Ach, gdyby zasady logiki wykręcały nam boleśnie rękę za każdym razem, gdy popełniamy błąd w myśleniu, czyż świat nie byłby piękniejszy? Na pewno byłby cichszy). Zadajmy pytanie, skąd ci, którzy uważają, że jesteśmy częścią większego organizmu, któremu winni jesteśmy posłuszeństwo, zdobywają wiedzę na temat potrzeb tego organizmu, jak i metod zaspokajania tych potrzeb? Problemu tego kolektywiści nigdy nie potrafili rozwiązać, odwołując się w tym miejscu do mętnej metafizyki. Albo wskazywali, że niektóre wybitne jednostki posiadają umiejętność odczytania natury i potrzeb tego organizmu i dlatego mają prawo tym organizmem zarządzać, albo – w wersji demokratycznej, zaprojektowanej przez Rousseau (klasyk demokracji i klasyk kolektywizmu, przypadek?) – że potrzeby tego organizmu mogą zostać odkryte w wyniku procesu demokratycznego.

Trudno jednak zrozumieć, w jaki sposób tysiące czy miliony głosów osób posiadających odmienne preferencje i charakteryzujących się niemal całkowitą ignorancją dotyczącą środków, za pomocą których można by te preferencje zrealizować, miałyby zagregować się w jedną formę polityki, która miałaby być najbardziej korzystna dla każdej z tych jednostek. W istocie dokładnie odwrotny pogląd wydaje się oczywisty, wynik takiego głosowania prawie zawsze będzie niektorzystny dla olbrzymiej większości jednostek. Rozwiązanie pierwsze, które opiera się na wierze, że istnieją pewne jednostki lub grupy jednostek (wielcy przywódcy, królowie-filozofowie, członkowie politbiura), które posiadają wgląd w istotę potrzeb kolektywu – wydaje się niczym nieuzasadnione i całkowicie arbitralne. Właściwie dlaczego ta, a nie inna osoba miałaby być źródłem wiedzy dotyczącej tego, czego potrzebuje naród, plemię, klasa, religia, społeczność, rasa itd.? Jak się zdaje osoba taka nieodmiennie kierować będzie się swoimi prywatnymi przekonaniami dotyczącymi tego, co jest właściwe, co zaś nie, ignrując preferencje i potrzeby innych jednostek. Paradoks kolektywizmu (także w wersji demokratycznej) polega na tym, że mimo jego jednościowej, całościowej, wspólnotowej retoryki, decyzje dotyczące urządzenia ładu społecznego podjęte zostać muszą ostatecznie przez konkretne jednostki. W istocie, możemy pójść dalej i powiedzieć, że kolektywizm jest teoretycznie niemożliwy – stworzenie wspólnoty albo jest wynikiem dobrowolnej decyzji jednostek, albo wynikiem narzucenia woli przez jedne jednostki innym jednostkom.

Kult jednostki
Ostatecznie więc, państwo kolektywistyczne nieuchronnie musi zostać podzielone na rządzących i rządzonych, górę, która rzekomo zna i realizuje interesy kolektywu oraz szerokie masy, które muszą podporządkować się działaniom góry. Nie jest przypadkiem, że państwa, które najsilniej odwoływały się do uzasadnień kolektywistycznych były równocześnie państwami, w których władza skupiona była w największym stopniu w rękach pojedynczych jednostek. Nie jest przypadkiem, że to właśnie w nich rozpowszechnił się w największym stopniu kult jednostki. Problem ów doskonale widać w cytowanym poemacie Majakowskiego:

Partia – to stos pacierzowy klasy robotniczej.
Partia – to nieśmiertelność naszej sprawy.
Partia – to jedno, co mnie nie zdradzi.
Dziś jam subiektem, a jutro ścieram cesarstwa z mapy.
Mózg klasy, sprawa klasy, siła klasy, chluba klasy –
oto czym jest partia.
Partia i Lenin – bliźnięta-bracia –
kogo bardziej matka-historia ceni?
Mówimy – Lenin, a w domyśle – partia,
mówimy – partia, a w domyśle – Lenin.

Gdy tylko Majakowski ustalił, że jednostka powinna postrzegać siebie jako część klasy, nie zaś jako oddzielny byt posiadający własne cele i pragnienia, natychmiast dookreśla, kto będzie wyrazicielem interesów klasy – oczywiście partia, która jest tej klasy mózgiem (a więc decyduje, jakie działania będą podejmowane dla dobra całego organizmu). Następnie dokonuje jeszcze jednego zawężenia, utożsamiając partię z Leninem. Ostatecznie więc, wyrazicielem interesu kolektywu (w przypadku komunizmu kolektywem tym jest klasa robotnicza) jest z politbiuro i, dalej, pojedyncza osoba stojąca na jego czele – w tym wypadku Lenin.

Jak zagwarantować wspólnotę celu?
Ponieważ rozdźwięk między nieskończenie zróżnicowanymi celami jednostek a określanymi w arbitralny sposób przez rządzących potrzebami kolektywu staje się z biegiem czasu coraz trudniejszy do zamazania, podstawową strategią, jaką obierają kolektywiści, by poradzić sobie z tym problemem, jest próba sformatowania jednostek tak, by podzielać zaczęły one wspólne i możliwe do zaspokojenia przez państwo potrzeby i cele. Jak pisał Hayek:

„Najbardziej skuteczną metodą zagwarantowania, że wszyscy będą realizować wspólny zestaw celów, na które plan społeczny jest nakierowany, jest sprawić, by wszyscy uwierzyli w te cele. By uczynić system totalitarny efektywnym, nie wystarczy, by zmusić wszystkich do pracy na rzecz tych samych celów. Kluczem jest, by ludzie zaczęli postrzegać te cele jako swoje własne. Mimo że wierzenia zostaną wybrane za ludzi i im narzucone, muszą one stać się ich wierzeniami, ogólnie podzielanym zestawem przekonań, który sprawi, że jednostki będą, jak tylko to możliwe, same z siebie działać tak, jak oczekują tego od nich planerzy”.

Dwoma narzędziami, które stosują przywódcy w państwach opartych na fundamencie kolektywizmu są więc (1) terror, który powoduje, że jednostki rezygnują z realizacji swoich celów, i (2) propaganda, która za zadanie ma wygenerowanie określonych zestawów wartości mających stać się wartościami podzielanymi przez jednostki. Kolektywizm jest więc ze swojej natury doktryną totalitarną, która dąży do podporządkowania całego obszaru życia jednostki, kolektywowi, jednak o tym, jakie cele działania obrać musi ów kolektyw, decydują jednostka lub jednostki znajdujące się na jego czele.

Wszędobylstwo kolektywizmu
Jak wspomniałem, najważniejsze ideologie, które odwoływały się do kolektywistycznych uzasadnień, poniosły spektakularną klęskę, jednak kolektywistyczne idee obecne są niemal we wszystkich pozostałych współczesnych teoriach politycznych. Przykładem jest teoria demokratyczna, która uznaje, że prawa jednostki określane powinny być przez kolektyw za pomocą mechanizmu demokratycznego. W państwie demokratycznym prawa są w tym samym stopniu pochodną decyzji państwa, jak w przypadku państw autorytarnych czy totalitarnych. Co więcej, jak wskazywałem w poprzednich wpisach, w demokracjach reprezentatywnych władza skupiona jest nie w rękach „ludu”, ale – podobnie jak w przypadku innych form kolektywizmu – w rękach niewielkiej grupy rządzących. Innym obszarem, na którym kolektywizm świeci tryumfy jest ekonomia –  większość ekonomicznych teorii państwa ma w istocie kolektywistyczny charakter, gdyż w ich obrębie zakłada się, że prawomocne jest mierzenie wzrostu użyteczności nie jednostek, ale całych ich grup i że korzystne są te rozwiązania, które maksymalizują użyteczność tych grup. Jest to jednak absurdalne – szczęścia poszczególnych jednostek nie da się zsumować w żaden agregat i każda próba takiego działania będzie jedynie wyrazem czyichś prywatnych przekonań. Cierpienie jednostki nie może zostać wynagrodzone zyskiem innych jednostek, są one bowiem od siebie całkowicie niezależne. Zarówno więc teoria demokracji, jak i dominujące teorie ekonomiczne popełniają ten sam błąd, sugerując, że cierpienie jednostki, która będzie musiała poddać się decyzji większości bądź interwencji ekonomicznej państwa, zostanie w jakiś sposób wyrównane faktem, że działania te wzmocnią społeczność lub gospodarkę. Warto w tym miejscu zauważyć, że współczesne państwa opierają się nie tylko na kolektywistycznych ideach, ale stosują również opisaną powyżej kolektywistyczną strategię działania, próbując w taki sposób sformatować umysły jednostek, by uznawały one cele państwowe za swoje własne – szkoła, uniwersytety, kultura, nauka, wszystko to przesiąknięte jest kolektywistycznymi ideami, które mają na celu przekonać, że nasz dobrostan tożsamy jest z dobrostanem w określony sposób wyobrażonego kolektywu (mamy cieszyć się sukcesami polskiej gospodarki, nauki, kultury i sztuki, nie biorąc pod uwagę, że sukcesy te nie tylko nie są w żadnym istotnym sensie naszymi sukcesami, ale że w większości przypadków sukcesy te osiągnięte zostały naszym kosztem).

Historię Zachodu najlepiej rozumieć jako powolne odrzucanie ideałów (instynktów?) kolektywistycznych (plemiennych?) i mozolne dochodzenie do przekonania, że każdy z nas jest oddzielną jednostką i ma prawo przeżyć swoje życie tak, jak tylko tego zapragnie. Ta historia jeszcze się nie zakończyła, a wznowa kolektywizmu (państwowego, klasowego, narodowego, religijnego) wciąż nam grozi.

Udostępnij