Libertarianizm wydaje się silnie antropocentryczny. Podstawowe zasady libertariańskie – zasada nieagresji, zasada autowłasności czy libertariańska teoria praw własności – nie mówią nic na temat zwierząt. Zwierzęta rzadko pojawiają się w dyskursie libertariańskim, a gdy już się o nich mówi, to przeważnie jako o zasobach, z których ludzie mogą w zasadzie dowolnie korzystać. Zwierzęta wolno zawłaszczać, rozmnażać i wykorzystywać na takiej samej zasadzie, na jakiej zawłaszczane, rozmnażane i wykorzystywane mogą być rośliny. Wśród ważnych wyjątków wspomnieć trzeba m.in. Nozicka, który poświęcił zwierzętom ważne strony Anarchii, państwie i utopii i podkreślał, że ich dobrostan ma znaczenie moralne, niemniej jednak nie wyjaśnił ostatecznie, w jaki sposób „prawa zwierząt” powinny być egzekwowane w ładzie libertariańskim. Wydaje się więc, że w obecnym kształcie teoria libertariańska jest zasadniczo ślepa na problem praw zwierząt. Czy powinno się to zmienić? Czy powinniśmy dodać do podstawowych zasad libertariańskich jakieś zasady dotyczące humanitarnego traktowania zwierząt?
Nie jest jasne, czy antropocentryzm libertarianizmu jest jego teoretycznie konieczną cechą. Fakt, że podstawowe zasady libertariańskie nie mówią nic o zwierzętach, mógłby paradoksalnie ułatwiać wzbogacenie libertarianizmu o jakąś formę praw zwierząt – ostatecznie bowiem zasady te nie wykluczają istnienia ich praw, a jedynie o nich milczą. Zwolennik praw zwierząt, który chciałby zreformować libertarianizm (propozycję radykalnej reformy tego typu wysunął na przykład Rafał Trąbski) nie stoi w sytuacji reformatora religijnego, który w swych działaniach natrafia na opór nie tylko ze strony mniej progresywnych wyznawców, ale i ze strony świętych tekstów swojej religii (udało mi się przekonać innych wiernych, by nie byli homofobami, teraz jeszcze muszę przekonać do tego Boga). Może on po prostu powiedzieć: „Cóż, twórcy libertarianizmu zapomnieli o zwierzętach i trzeba uzupełnić ich teorię”.
Z drugiej strony specyficzny kształt etyki libertariańskiej – jej skupienie na prawach jednostek i problemie stosowania przemocy w relacjach międzyludzkich – może powodować, że uwzględnienie jakiejś formy praw zwierząt w dyskursie libertariańskim będzie trudne, będzie bowiem wyglądało jako jakaś forma doczepienia czegoś, co nie wyrasta w organiczny sposób z oryginalnej teorii, a co może wymagać jej silnej modyfikacji. Problem ten byłby szczególnie widoczny w kontekście niektórych uzasadnień etyki libertariańskiej. Przykładowo, prawdopodobnie możliwe byłoby uwzględnienie zwierząt w ramach teorii prawa naturalnego, ale byłoby to trudniejsze lub niemożliwe w przypadku kontraktarianizmu czy etyki argumentacji. Co więcej, należy pamiętać, że uznanie jakiejkolwiek formy praw zwierząt oznaczać będzie ograniczenie zakresu praw ludzi, do czego przekonać libertarian będzie bardzo trudno. Choć Włodzimierz Gogłoza argumentuje, że błędem jest myśleć, że pomysł objęcia zwierząt ochroną prawną jest ze swej natury „lewacki”, niełatwo myśleć o nim jako o pomyśle libertariańskim.
Konieczne są tu dwa zastrzeżenia. Po pierwsze, pojęcia „praw zwierząt” używam w niniejszym tekście w dość intuicyjnym znaczeniu. Gdy mówię, że zwierzęta mają jakieś prawa, chodzi mi o to, że ludzie mają obowiązek ograniczenia swych działań względem zwierząt w zakresie wyznaczonym przez te prawa i że mają taki obowiązek ze względu na te zwierzęta (a nie np. ze względu na innych ludzi, jak działoby się wtedy, gdyby na przykład zakazujemy nadmiernego połowu, który spowodowałby, że populacja ryb by się nie odtworzyła i nie starczyłoby ryb dla innych ludzi). Te prawa mogą być bardzo silne (i obejmować np. prawo do życia), ale i słabe (prawo do nienarażania do nieuzasadnione cierpienie). Po drugie, w tekście nie podejmuję również szerszej – nieco zaniedbanej, choć bardzo interesującej – kwestii stosunku libertarianizmu do środowiska naturalnego (którego zwierzęta są częścią). Nie będę analizował kwestii takich jak to: czy etyka libertariańska dopuszcza dowolne ingerencje w środowisko, na przykład działania prowadzące do wyginięcia jakichś gatunków roślin czy zwierząt czy zniszczenia cennych ekosystemów? Warto w tym miejscu podkreślić, że libertarianizm – przynajmniej w teorii – nie ma problemu z zakazywaniem tych ingerencji w środowisko, które mogą mieć negatywny materialny wpływ na własność innych ludzi (także własność ich ciał). Przykładowo, rozpylenie w atmosferze substancji, która znacząco ograniczałaby ilość światła słonecznego docierającego na działki innych ludzi, mogłoby być traktowane jako forma agresji. Choć oczywiście to, co konstytuuje taką agresję poprzez wpływ na środowisko, jest niezwykle złożonym problemem (obejmującym między innymi kwestię stosunku libertarian do antropogenicznego globalnego ocieplenia). Tak więc w tekście tym pytam, co – według libertarianizmu – wolno zrobić pojedynczemu zwierzęciu (kurze, małpie czy krowie), nie zaś o to, jaki jest stosunek libertarianizmu do środowiska i przyrody jako takich.
Dwie odpowiedzi na fakt milczenia libertarianizmu w kwestii zwierząt
Fakt, iż podstawowe zasady libertariańskie nie wspominają nic o prawach zwierząt, prowadzi do wniosku, że w społeczeństwie libertariańskim dozwolone byłyby wszelkie typy działań względem zwierząt. Jeśli bowiem etyka libertariańska uznaje, że przemocy fizycznej można używać tylko i wyłącznie w odpowiedzi na agresję ze strony innych osób, a robienie czegoś ze zwierzęciem, które jest moją własnością (lub własnością niczyją), nie konstytuuje agresji względem żadnej osoby, jasnym zdaje się, że każda osoba ma prawo robić co tylko chce ze swoimi (lub niczyimi) zwierzętami. To wydaje się jednak niepokojące. Oznaczałoby to nie tylko, że jednostki mają prawo angażować się w skrajnie niehumanitarne metody produkcji żywności (lub innych produktów odzwierzęcych, na przykład futer), ale również, że mają prawo znęcać się nad zwierzętami dla samej przyjemności takiego znęcania się.
W tym momencie z perspektywy libertarianina, który przejmuje się losem zwierząt, możliwe są dwa rozwiązania tego problemu:
(1) Może on uznać, że mimo iż dobrostan zwierząt jest istotną wartością moralną, kwestia traktowania zwierząt powinna podlegać wyłącznie etyce prywatnej, a etyka polityczna powinna dotyczyć tylko i wyłącznie ludzi. Taki libertarianin może jednak liczyć, że w społeczeństwie, w którym nie byłoby zakazu niehumanitarnego traktowania zwierząt, istniałyby mechanizmy pozwalające takie traktowanie ograniczyć do minimum.
(2) Może on postulować, że etyka libertariańska powinna być suplementowana niezależną etyką zachowań względem zwierząt, która wejdzie również w skład etyki politycznej, a więc będzie mogła być egzekwowana z użyciem przemocy. Taka etyka może przyjąć skromną wersję, która będzie ograniczała pewne niehumanitarne zachowania względem zwierząt lub jakąś szerszą wersję.
Dlaczego w ogóle przejmować się zwierzętami?
Nim przeanalizujemy, czy i w jaki sposób etyka libertariańska winna być suplementowana jakąś formą praw zwierząt, powiedzieć trzeba parę słów na temat tego, dlaczego właściwie mielibyśmy przejmować się zwierzętami. Istnieje całe spektrum stanowisk etycznych, które można zająć względem zwierząt: od uznania, że są one równie ważne moralnie jak my (a nawet wyższe), aż do uznania, że nie mają żadnego znaczenia moralnego (tak jak znaczenia moralnego nie mają kamienie). W tym tekście przeanalizować chciałbym tylko jedno z nich, które opowiada się równolegle za dwoma stanowiskami. Po pierwsze, zwierzęta istotnie różnią się od ludzi – mają o wiele mniej rozbudowaną świadomość i nie są zdolne do czegoś, co można nazwać racjonalną podmiotowością czy autokreacją, a więc zdolnością do planowania swojego życia w długiej perspektywie czasowej – dlatego nie powinny przysługiwać im takie same prawa co ludziom. Po drugie, zwierzęta mają z ludźmi wspólną pewną bardzo ważną cechę – zdolność do cierpienia – dlatego powinno przysługiwać im pewne ograniczone prawa, przede wszystkim prawo do bycia wolnym od nieuzasadnionego cierpienia.
O ile mniej przychylne zwierzętom poglądy skupiają się na różnicy między zwierzętami a ludźmi i wskazują, że ponieważ bardzo różnimy się od zwierząt, mamy prawo je sobie całkowicie podporządkować, o tyle pogląd ten skupia się wspólnej cesze ludzi i zwierząt, wskazując, że cecha ta jest wystarczająca, by przyznać im pewne prawa. Jak zwięźle ujął to Jeremy Bentham, w kontekście tego, czy zwierzęta powinny być chronione przed niektórymi zachowaniami ze strony zwierząt, „pytanie nie brzmi, czy są one rozumne ani czy potrafią mówić, tylko: czy są zdolne cierpieć?”.
(Nawiasem mówiąc, jak wskazuje Nozick, teoria różnicy stawia nas w niekorzystnej relacji do hipotetycznych bytów – na przykład kosmitów – którzy byliby od nas o wiele lepiej rozwinięci. Takie byty mogłyby uznać, że ponieważ tak bardzo różnimy się od nich, mają oni prawo nas sobie całkowicie podporządkować. Naturalną reakcją ludzi w takiej sytuacji byłoby odrzucenie teorii różnicy i zaapelowanie do wspólnych cech, które łączyłyby nas z tymi kosmitami).
Jeden z podstawowych argumentów na rzecz tak rozumianych praw zwierząt wyglądałby mniej więcej tak:
- cierpienie jest czymś zasadniczo złym,
- nie powinniśmy powodować cierpienia innych istot – zarówno ludzkich, jak i nieludzkich – jeśli nie mamy do tego dobrego powodu, jeśli nie wiąże się to z jakimś dobrem przeważającym to cierpienie,
- wiele z rzeczy, które ludzie robią zwierzętom, takich jak X, powoduje ich duże cierpienie, a nie wynika z tego żadne istotne dobro,
- nie powinniśmy robić zwierzętom takich rzeczy jak X.
Argument ma ogólny charakter, pod X możemy wstawić różne rzeczy. Każdemu związanemu ze zwierzętami działaniu X możemy przypisać określoną ilość cierpienia (CX), które działanie to generuje, oraz określone dobro, które płynie z tego działania dla ludzi lub innych istot (DX). Jeżeli CX > DX, to dane działanie jest niemoralne i powinniśmy go unikać. Oczywiście cały problem polega na tym, w jaki sposób określić wielkość CX i DX dla danego X. Każdy z nas potrafi wyobrazić sobie przypadki działań, w których wydaje się, że cierpienie zwierząt związane z jakimś działaniem jest ewidentnie większe od dobra, które to działanie niesie. Nozick wyjaśnia to w następujący sposób:
Gdybyś miał ochotę strzelać palcami, być może w rytm jakiejś melodii, i wiedziałbyś, że za sprawą jakiegoś dziwnego związku przyczynowego twoje strzelanie palcami spowodowałoby śmierć 10 000 spokojnych, bezpańskich krów, śmierć w wielkim bólu i cierpieniu lub nawet śmierć bezbolesną i natychmiastową, to czy byłoby całkowicie w porządku strzelić palcami? Czy jest jakiś powód, dla którego byłoby to moralnie złe?
Wydaje się również, że większość z nas z łatwością potrafi wyobrazić sobie również działania, w przypadku których zadanie cierpienia zwierzęciu pozwala osiągnąć jakieś większe dobro (przykładowo, gdy ktoś zabija i zjada zwierzę, co pozwala mu uniknąć śmierci z głodu). I wreszcie, każdy z nas potrafi wymyślić przykłady sytuacji, w których nie ma pewności, jaka jest relacja między CX i DX, a także sytuacji, w których mimo że potrafi (subiektywnie) określić relację między CX i DX ma powód, by wierzyć, że inne – niemniej racjonalne osoby – zdają się postrzegać tę relację w inny sposób. Przykładowo, ktoś może uważać, że różne formy testowania leków na zwierzętach są uzasadnione, dobro z nimi związane przeważa bowiem cierpienie zwierząt, ale może też równocześnie rozumieć, dlaczego wiele osób uznaje takie testowanie za coś niemoralnego. Ujawnia się tu więc podstawowy problem z ideą, że zwierzęta coś znaczą, a więc ustalenie, ile dokładnie znaczą i jak to mierzyć. Jest to problem tyleż etyczny, co polityczny – jeżeli bowiem różne osoby mieć będą na ten temat różne zdanie, czyjeś zdanie ustąpić będzie musiało zdaniu innych, tych, którym uda się narzucić ich punkt widzenia.
Niemniej jednak ten podstawowy argument, jak sądzę, przekonująco argumentuje na rzecz tezy, że zwierzęta mają znaczenie moralne. Ustaliwszy, że zwierzęta coś znaczą i że w naszych zachowaniach względem nich powinniśmy brać pod uwagę ich dobrostan, zastanówmy się, w jaki sposób etyka ta mogłaby łączyć się z libertarianizmem.
Rozwiązanie pierwsze – prawa zwierząt jako element etyki prywatnej
Etyka prywatna to zespół poglądów moralnych, które uznajemy za właściwe i chcielibyśmy widzieć powszechnymi, ale których w naszym przekonaniu nie powinno się narzucać z użyciem przemocy. Etykę prywatną propagować wolno więc nie za pomocą metod politycznych (a więc z wykorzystaniem przymusu), ale za pomocą metod kulturowych, wśród których wymienić należy perswazję, przykład, różne formy presji społecznej. Działania tego typu dają nam szansę na skłonienie innych osób do porzucenia błędnych w naszym przekonaniu zachowań, równocześnie nie odbierając im prawa do dowolnego zarządzania ich ciałem i własnością.
Rozwiązanie pierwsze polegałoby na uznaniu, że odpowiednie traktowanie zwierząt regulowane winno być za pomocą metod kulturowych: perswazji, przykładu i presji społecznej. Im bardziej wyczulone na cierpienie zwierząt byłoby dane społeczeństwo, tym bardziej jego wybory konsumenckie zmuszałyby producentów i dostawców usług do traktowania zwierząt z szacunkiem. Oprócz wyborów konsumenckich istotne znaczenie miałaby również presja społeczna, na przykład w formie bojkotu. Można przypuszczać, że presja ta byłaby efektywna, ponieważ losem zwierząt przejmują się przeważnie osoby należące do bardziej zamożnej części społeczeństwa, a więc osoby, z których opiniami i ocenami producenci muszą się szczególnie liczyć. Jeśli chodzi o szczególnie niepokojący przemysłowy chów zwierząt, problemy te mogłyby być również w dużej mierze rozwiązane dzięki technologii – na przykład produkcji sztucznego mięsa. Jak się więc zdaje, możemy wyobrazić sobie społeczeństwo, w którym nie istnieją żadne regulacje prawne dotyczące traktowania zwierząt, a mimo to większość ludzi liczy się z ich dobrostanem.
Rozwiązanie pierwsze ma dwie fundamentalne zalety. Po pierwsze, nie wymaga przeformułowywania bądź suplementowania podstawowych zasad etyki libertariańskiej. Po drugie, chroni przed sytuacją, w której w wyniku takiego przeformułowania naruszylibyśmy prawa ludzi. Ten drugi problem wynika z faktu, że kwestia praw zwierząt jest głęboko niejasna, z kolei dla libertarian bardzo jasna jest kwestia praw ludzi. Innymi słowy, uznanie, że kwestia traktowania zwierząt może być częścią etyki politycznej, otwierałoby możliwość, by obrońcy zwierząt przyznali im „zbyt wiele” praw, co ograniczyłoby prawa ludzi. Jeśli jednak delegowalibyśmy kwestię traktowania zwierząt na obszar nieegzekwowalnej przemocą etyki prywatnej, obrońcy zwierząt mogliby, po pierwsze, sami nie krzywdzić zwierząt, po drugie, namawiać innych do ich niekrzywdzenia – mieliby narzędzia do walki o los zwierząt, narzędzia, które, równocześnie, z pewnością nie naruszałyby praw ludzi. Zauważmy, że na świecie istnieje bardzo silny i jak się zdaje niesłabnący trend w kierunku bardziej humanitarnego traktowania zwierząt, co daje nadzieję, że z biegiem lat zwierzęta będą traktowane coraz lepiej.
Jednak to, czy w ładzie libertariańskim, który nie chroniłby prawnie zwierząt, ludzie traktowaliby je humanitarnie, nie jest pewne. Możemy wyobrazić sobie radykalnie odmienny rozwój wypadków. Można mieć wątpliwości, czy bojkoty konsumenckie prozwierzęcej części społeczeństwa wpłyną na przykład na sposób produkcji żywności dla mniej prozwierzęco nastawionej części społeczeństwa. Oczywiście, fakt iż, powiedzmy, połowa danego społeczeństwa nie kupowałaby produktów związanych z cierpieniem zwierząt, byłby wartością samą w sobie (cierpienie zwierząt jest kwantyfikowalne i fakt, że byłoby go o połowę mniej, byłby dużym sukcesem). Jednak fakt, że połowa ludzi jest obojętna na to cierpienie, mógłby nie satysfakcjonować, drugiej części społeczeństwa. Co więcej, można spekulować, że jeśli istniałby obszar pozbawiony regulacji dotyczących hodowli zwierząt, swe biznesy chętnie lokowałyby tam firmy zajmujące się przemysłową hodowlą zwierząt czy eksperymentami nad zwierzętami.
Z rozwiązaniem tym związany jest jeszcze dodatkowy problem. Jeśli w etyce politycznej libertarianizmu nie znajdzie się jakiekolwiek miejsca na prawa zwierząt, oznaczałoby to, że nie mamy prawa użyć przemocy, by zabronić komuś nie tylko angażowania się w niehumanitarny chów, ale także w znęcanie się nad zwierzętami. Problem z takimi zachowaniami polega na tym, że są one bardzo oporne na wszelkie kulturowe formy nacisku: ludzie, którzy angażują się w takie działania, raczej nie dbają o swoją reputację. Oczywiście, trwały nacisk społeczny może utrudniać znęcającym się osobom życie, ale nie zawsze byłoby to skuteczne. (Swoją drogą wydaje się, że istnieją dobre powody, by zakazywać znęcania się nad zwierzętami. Wszystko, co wiemy o biologii i psychologii człowieka mówi nam, że osoba angażująca się w tego typu praktyki jest głęboko zaburzona i stanowi zagrożenie dla innych. W istocie, fakt znęcania się nad zwierzętami mógłby stanowić podstawę nie tylko do zabronienia takiego działania, ale do o wiele bardziej radykalnego ograniczenia wolności. Choć podkreślić trzeba, że taki zakaz nie chroniłby tak naprawdę zwierząt, ale ludzi.)
Rozwiązanie drugie – suplementacja etyki libertariańskiej
Drugie rozwiązanie polegałoby na suplementacji etyki libertariańskiej jakąś formą praw zwierząt. Do zasad libertariańskich dodana musiałaby zostać zasada zakazująca pewnych zachowań względem zwierząt. Największą zaletą tego rozwiązania byłoby to, że pozwalałoby w prosty sposób wyeliminować pewne ewidentnie niemoralne zachowania, bez odwoływania się do zapośredniczonych form działania takich jak bojkot czy ostracyzm.
Rozwiązanie takie – poza być może wprowadzeniem najchudszej zasady, że niedozwolone jest intencjonalna maltretowanie zwierząt – rodzi jednak problemy. Na poziomie teoretycznym pojawia się tu oczywisty problem ze sformułowaniem takiej zasady. Przykładowo, wprowadzenie zasady (nazwijmy ją za Nozickiem „kantyzmem dla ludzi, utylitaryzmem dla zwierząt”) wskazującej, że krzywdzić zwierzęta można tylko jeśli zyski z tego związane przeważają nad cierpieniem zwierząt, nie posuwa nas zbytnio do przodu, ponieważ zasada taka nie mówi nic o tym, jak mierzyć to cierpienie i zyski i jak je ze sobą porównywać. Taka zasada umożliwiałaby wprowadzenie zarówno bardzo silnych, jak i bardzo słabych ograniczeń.
Na poziomie praktycznym pojawia się problem związany z tym, kto miałby egzekwować takie zasady. Trudno wyobrazić to sobie w ładzie anarchokapitalistycznym, w państwie minimalnym zaś wymagałoby powołania dodatkowych instytucji państwowych. To budzić może niepokój. Jak wiadomo, libertarianie są bardzo niechętni wszelkiemu rozwijaniu państwa z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ prawo nie tworzy i nie egzekwuje się samo, uczynienie państwa „opiekunem zwierząt”, oznaczać będzie, że będzie musiało ono uchwalać i egzekwować prawo chroniące zwierzęta, co ze względu na niejasny charakter tego problemu oznacza ryzyko, że prawo to będzie się rozrastać. Po drugie, przyznanie państwu nowych kompetencji wzmacnia je i stwarza zagrożenie, że państwo rozwijać będzie się dalej, dążąc do zdobycia kolejnych kompetencji: zlecenie państwu A stwarza zagrożenie, że państwo robić będzie również B, C i D. Jest to uogólniony argument z nieufności do państwa, który wskazuje, że lepiej zgodzić się na możliwość pewnych niehumanitarnych zachowań (dotyczyć może to zwierząt, ale i innych problemów), ale nie wzmacniać państwa, niż próbując wyplenić tego typu zachowania, wzmocnić państwo, ryzykując, że obróci się ono przeciwko nam.
Podsumowanie: koszerność czy empatia?
Ostatecznie więc oryginalnie libertariańskim poglądem wydaje się uznanie, że problem praw zwierząt pozostawiony winien być pozostawiony etyce prywatnej. Libertarianie rozważyć powinni też wcielenie do libertarianizmu jakiejś słabej wersji praw zwierząt, w innym przypadku bowiem zmuszeni będą postulować istnienie ładu, w którym zwierzętom wolno – w świetle prawa – zrobić wszystko. Takie rozwiązanie jest jednak niebezpieczne, musi się bowiem wiązać z ograniczeniem praw ludzi. Uznanie jakiejś silniejszej wersji praw zwierząt (a więc wszelkie próby zrównywania statusu moralnego ludzi i zwierząt) wydaje się sprzeczne z obecnym kształtem libertarianizmu i wymagałoby jego całkowitej przebudowy. Fundamentalnym celem libertarianizmu jest bowiem wyzwolenie ludzi, a nie zwierząt.
Wszystkie zamieszczone na blogu teksty są bezpłatne. Jeżeli chciałbyś wesprzeć istnienie bloga i przyczynić się do promocji idei wolnościowych, proszę o wpłaty na konto.
Santander Bank
31 1090 1447 0000 0001 0168 2461
W tekście pod ogólnym hasłem „zwierzęta” wrzucono do jednego worka szympansa i komara – to błąd myślenia zerojedynkowego w sytuacji istnienia pewnego kontinuum rozwoju. Jeżeli badania potwierdzają, że szympans czy inny bonobo posiada samoświadomość, a inne zdolności poznawcze rozwinięte co najmniej na poziomie kilkuletniego dziecka, to jednak jest to dość mocna przesłanka by miał pewne prawa.
No tak, dlatego tekst wskazuje, że libertarianizm powinien być otwarty na to, by dołączyć do etyki libertariańskiej jakieś elementy praw zwierząt. Im bardziej dane zwierzę jest podobne do nas, tym silniejsze prawa mogłyby mu przypadać.