Dlaczego nie wiesz prawie nic o ekonomii i polityce (i dlaczego nie będziesz chciał się do tego przyznać)

1. Zasoby, które wykorzystujemy do zdobywania wiedzy, są ograniczone.

2. Możliwości poznawcze różnych ludzi są zróżnicowane (to, co jedni zrozumieją małym nakładem sił, może być nieosiągalne dla innych, najtrudniejsze zagadnienia zrozumieć może bardzo wąska grupa osób).

3. Ilość możliwej do przyswojenia wiedzy przekracza o kilka rzędów wielkości możliwości poznawcze nawet najwybitniejszych jednostek.

4. Ze względu na fakt ograniczenia zasobów i olbrzymią ilość dostępnej wiedzy ludzie muszą ekonomizować użycie zasobów w celu zdobywania wiedzy.

5. Ludzie będą inwestowali zasoby w zdobywanie wiedzy dotyczącej danego obszaru rzeczywistości tylko i wyłącznie, jeśli zyski wynikające z posiadania tej wiedzy przekraczać będą koszt zdobycia tej wiedzy (tym kosztem będą utracone możliwości). Innymi słowy, ludzie będą znali się tylko na tych paru rzeczach, na których znanie się najbardziej im się opłaca.

6. Ludzie posiadają racjonalną wiedzę (relatywnie względem swoich możliwości intelektualnych) na kilku niewielkich, zaniedbywalnie małych względem całości wiedzy, obszarach: swojej praktyki zawodowej, podstawowych czynności związanych z codziennym życiem, w węższym zakresie na obszarze swoich zainteresowań, którym poświęcają wiele czasu (tu racjonalność może być silnie przyćmiona przez czynniki emocjonalne) i – w przypadku wykształconych osób – na obszarze łatwotransmitowalnej, faktograficznej wiedzy ogólnej (np. jakie są stolice państw świata, kiedy miejsce miało jakieś wydarzenie historyczne itp.).

7. Na pozostałych obszarach wiedzy ludzie cechują się praktycznie całkowitą racjonalną ignorancją. Racjonalna ignorancja będzie tym większa, im bardziej złożony i obszerny jest dany temat.

8. Racjonalna ignorancja obejmować będzie także takie kluczowe z punktu widzenia pomyślności społecznej obszary wiedzy jak ekonomia czy polityka. Prawie wszyscy ludzie są prawie całkowitymi ignorantami w tych tematach – koszty zdobycia rozległej wiedzy na temat ekonomii i polityki są bowiem ogromne, a zyski z jej posiadania (jeśli nie jest się naukowcem) minimalne. Dotyczy to nawet najbardziej inteligentnych osób – również w ich przypadku nie opłaca się tracić zasobów na zdobywanie wiedzy w tym zakresie, lepiej przeznaczyć te zasoby na polepszanie swojej sytuacji życiowej (co więcej, nawet duża część naukowców będzie ignorantami w tych kwestiach ze względu na złożoność tej problematyki i ich intelektualne ograniczenia).

9. Jest prawie pewne, że przeceniasz swoją wiedzę na temat ekonomii i polityki. Jest prawie pewne, że wiesz na ich temat o wiele za mało, by wygłaszać jakiekolwiek sądy poza oczywistościami w stylu „gdyby Hitler miał dojść do władzy, to głosowałbym przeciw niemu”, „podatek w wysokości 99% to chyba przesada” itd.

10. Ludzie cechujący się racjonalną ignorancją będą unikać wypowiadania się na dany temat lub posiadania na ów temat poglądów, jeśli z wypowiedziami/poglądami tymi nie wiążą się żadne zyski (przykładowo, ktoś, kto nie zna się na fizyce kwantowej, nie będzie posiadał poglądów na jej temat).

11. Racjonalni ignoranci będą posiadać poglądy/wypowiadać się na temat problemów, o których nie mają pojęcia, jeśli wypowiedzi takie (posiadanie poglądów) mogą uczynić ich lepszymi w oczach innych lub w oczach ich samych.

12. Mimo iż większość osób posiada praktycznie zerową wiedzę na temat szeroko rozumianej polityki, większość osób wypowiada się autorytatywnie na jej temat, traktując wypowiedzi te jako metodę tworzenia swojej tożsamości. Ponieważ posiadanie/wygłaszanie poglądów związane jest z praktycznie zerowymi kosztami, może zaś zapewnić wymierne zyski (społeczną autokreację), racjonalni ignoranci z puli możliwych poglądów wybierać będą te, które są w stanie w jak największym stopniu ukazać ich jako osoby posiadające wysoko cenione w społeczeństwie cechy. Przykładowo, większość osób będzie popierać różnego rodzaju formy redystrybucji dochodu, nawet jeśli ich analiza pokazuje, że są one nieskuteczne (nie pomagają potrzebującym, ale są przechwytywane przez urzędników), gdyż pozwala im to postrzegać siebie i być postrzeganym jako zatroskane dobrem innych. Te same osoby w o wiele mniejszym stopniu będą skłonne dzielić się swymi zasobami z potrzebującymi – a więc w realny sposób objawiać wrażliwość społeczną – gdyż działanie takie (o którego skuteczności są przekonani) wiąże się z wymiernymi skutkami. Większość wyborców kreuje się więc na wrażliwych społecznie, unikając kosztów związanych z byciem faktycznie wrażliwym (pojedynczy głos oddany na lewicową partię nie wpływa na to, czy partia ta wygra i np. podwyższy podatki, wpływa natomiast na postrzeganie jej wyborcy w społeczeństwie).

13. Zauważmy, że osoby będące racjonalnymi ignorantami w kontekście właściwych form polityki czy rozwiązań ekonomicznych mogą działać racjonalnie w kontekście swoich własnych potrzeb. Przykładowo, mogą oni publicznie opowiadać się za państwowym szkolnictwem (kreując się na społecznie wrażliwych), ale sami posyłać swe dzieci do szkół prywatnych, rozumiejąc, że mają one o wiele wyższy poziom.

14. Koszty wygłaszania irracjonalnych poglądów są zerowe, ponieważ prawie wszyscy są ignorantami, w związku z czym ryzyko bycia zdemaskowanym jest praktycznie zerowe.

15. Większość wyborców to wyborcy ekspresywni – posiadają oni określone poglądy/głosują w określony sposób, by pokazać innym ludziom i sobie, że są określonym typem ludzi. Głosowanie ma więc funkcję performatywną – nie dlatego głosuję, by zmienić coś na lepsze, ale dlatego by być postrzegany jako ktoś lepszy.

16. Politycy rozumieją ekspresywną, autokreacyjną naturę teatru, jakim jest demokracja, i przygotowują swe oferty w formie produktów tożsamościowych: jeśli głosujesz na nas to jesteś nowoczesnym, otwartym na świat Europejczykiem; jeśli głosujesz na nas, to jesteś świadomym, czerpiącym z tradycji patriotą; jeśli głosujesz na nas, to znasz się na ekonomii itp (ten ostatni produkt tożsamościowy jest szczególnie interesujący, kupuje się bowiem dzięki niemu łatkę nieignoranta).

17. Istnieją dwie ścieżki, którymi podążyć może osoba, która uświadomi sobie swoją ignorancję. Albo powinna zaprzestać wypowiadania się na tematy, na które nie posiada rozległej wiedzy (a więc wszystkie tematy, które nie zaliczają się do tych wymienionych w punkcie 6), albo powinna zacząć badać naukowo obszar wiedzy, na temat którego chce się wypowiadać. Już to widzę!

Udostępnij

15 Comments:

  1. Rozmiar ignorancji jednostki jest oczywiście wielokrotnie większy od wymiaru jej wiedzy. Najchętniej wypowiadamy się jednak na tematy, w których jesteśmy ignorantami, lecz są to tematy „modne” i przez wielu poruszane. Nasze „wyczucie” znajomości tematu wynika z porównywania wiedzy w nim pozostałych uczestników działania/dyskursu. Oceniamy ich jako „niedouków”, „ignorantów”, „niedopoinformowanych” i odczuwamy konieczność ich „oświecenia”.
    A jeżeli chodzi o ekonomię, to – według mojego ignoranckiego przekonania – nie jest to żadna nauka i wiedza. Działania na tym polu podlegają tylu zmiennym losowym i czasowym oraz ukrytym czynnikom destrukcyjnym, że ułożenie rozsądnych założeń i uzyskanie spodziewanych wyników jest efektem przypadku. Albo się trafiło w punkt – albo się nie trafiło. Biorąc pod uwagę, że większość ludzi jest na skraju idioctwa, a oni, w wyniku masowego występowania, są najczęściej u władzy, to skutki ich działania nie mogą być dobre.
    vide:
    http://wiadomosci.wp.pl/kat,1356,title,Fala-uchodzcow-zmieni-Szwecje-nie-do-poznania,wid,18012284,wiadomosc.html?ticaid=116163
    Stu procentowy ignorant ma najlepiej, a jak jeszcze się nie wypowiada, to ma boskie życie.

  2. Świetny, usystematyzowany wywód w przystępnej formie. Winszuję jasności umysłu.

    Mam tylko zastrzeżenie co do punktu 17., bo ścieżek, jakie można obrać, jest więcej niż dwie (choć wprawdzie z punktu 17. nie wynika, że nie ma ich więcej niż dwie, to jednak można odnieść wrażenie, że Autor tak uważa). Tymczasem, jak zauważył sam Autor, tzw. człowiek nie jest skłonny do podążania którąkolwiek z dwóch wymienionych w tym punkcie ścieżek (vide „Już to widzę!”)… Chyba że, jak to teraz modne w Internecie (a może już to modnem *było*?), owoż zdanie o dwóch ścieżkach jest w istocie sarkastyczne.

    Wygląda bowiem na to, że już zdanie sobie sprawy z faktu swej ignorancji pompuje ego (sam jestem tego przykładem) do takich rozmiarów, że w jakimś przeklętym (choć pewnie wytłumaczalnym psychologicznie) samozaprzeczeniu przyznaje się sobie samemu prawo do wypowiedzi na tematy, które tą ignorancją są objęte (tj. np. polityki). Pomagają w tym różne klauzule-wytrychy, od jakich trzeba wtedy rozpocząć wypowiedź, np. „o ile wiem” czy „wydaje mi się, że”. Działa nie najgorzej – polecam osobom, które jednak chciałyby (albo musiały) w swoim życiu rozmawiać z innymi ludźmi. Celem kamuflażu można też cytować lub przedstawiać poglądy stron bądź innych ludzi. Można też jechać metodą elenktyczną bądź w ogóle zostać patologicznym żartownisiem-szydercą. Koniec końców nawet pomimo zdania sobie sprawy ze swej ignorancji idzie się jednak tą ścieżką mniej lub bardziej zawoalowanego wygłaszania swoich poglądów.

    Z wielką ciekawością (może natchnę tu Autora do kolejnego wpisu?) przeczytałbym więcej o powodach, dla których ludzie czują się zobligowani do mienia i wygłaszania poglądów na politykę czy ekonomię, choć nie mają takiej potrzeby w przypadku fizyki kwantowej.

    1. Przepraszam, że dopiero teraz odpowiadam.
      To jest bardzo ciekawe zjawisko – często pewna ilość wiedzy działa na ludzi jeszcze bardziej ogłupiająco (niż jej zupełny brak), bo zaczyna im się wydawać, że ponieważ rozumieją o wiele więcej od przeciętnej osoby, to rozumieją bardzo dużo.
      Niestety dotyczy to także wielu libertarian, którzy po przeczytaniu dwóch tekstów Bastiata albo „Ekonomii w jednej lekcji” Hazlitta nagle wierzą, że stali się ekonomicznymi ekspertami (jest to szczególnie typowe dla zwolenników Austriackiej Szkoły Ekonomii, którzy nigdy nie zadali sobie trudu, by poznać ekonomię mainstreamową).
      Dlatego trzeba pamiętać, że gdy mówimy o racjonalnej ignorancji to także po to, by zakreślić obszar własnej ignorancji. Jak często ktoś mówi – prawie nic nie wiem na ten temat, więc nie będę się wypowiadał?

  3. Kiedy możemy w takim razie uznać, że nasza wiedza w danej dziedzinie jest wystarczająca by dać nam prawo do wypowiadania się? Czy postępując w ten sposób nie oddajemy pola zupełnym ignorantom?
    Austriacka Szkoła Ekonomii zapewnia podstawowy aparat pojęciowy pozwalający na formułowanie pewnych logicznych zależności, które obnażają absurdalność wielu powszechnych przekonań dotyczących ekonomii – i to najbardziej mnie w niej urzekło.
    Podobnie, nie trzeba być ekspertem w dziedzinie homeopatii czy też leczenia bioprądami, żeby uznać te metody za pewnego rodzaju szarlatanerię. Pewien aparat pojęciowy, znajomość nauk podstawowych i logiczne ich zastosowanie (wystarczy wyliczyć stężenie substancji aktywnej) pozwalają uznać pewne działania lecznicze za niemające podstaw naukowych. Nie trzeba studiować „teorii miazmów”, „zasad dynamizowania” czy „zasady prawdopodobieństwa Hahnemanna”, żeby wykazać, że efekt większości leków homeopatycznych nie może się różnić od efektu placebo. Ba! Nie trzeba nawet śledzić wyników empirycznych badań na ten temat… Wyciąg z kaczej wątroby rozcieńczony wodą w stosunku 1:10^400 (Oscillococcinum) to po prostu woda! Dopiero w objętości 10^320 obserwowalnego wszechświata (sic!) można by uznać, że taki roztwór nie jest czystym rozpuszczalnikiem. Czy naprawdę muszę się głęboko wczytywać w prace Keynsa, żeby mieć prawo wypowiadać się na temat jego teorii?

    1. No tak, ale z tego co rozumiem, teorie homeopatyczne są na tyle absurdalne, że właśnie nie wymagają wielkiej wiedzy, by można było je uznać za błędne. Inaczej jest właśnie z Keynesem – nie ma żadnej łatwej metody, by obalić jego teorie, bez wchodzenia w pewne skomplikowane, wymagające studiowania, kwestie.

      Nigdy nie wiemy, czy nasza wiedza jest wystarczająca. Moja metoda oceny jest taka – znamy się na czymś, jeśli moglibyśmy na ten temat napisać doktorat i nie zostałby on odrzucony przez w miarę obiektywne grono specjalistów. 🙂
      Chodzi o to, że mamy przeczytaną podstawową literaturę, wiemy jakie są spory w danej dyscyplinie, umiemy sformułować poprawnie zdanie przeciwników i w sposób złożony argumentować za swoim zdaniem.

      A co robić, jeśli się nie znamy, a musimy decydować? Myślę, że najlepiej polegać na zdaniu profesjonalistów, chyba, że mamy obawy, że dany obszar dyscyplinarny jest skrzywiony jakimiś interesami (patrz: ekonomia akademicka).

      1. „Nigdy nie wiemy, czy nasza wiedza jest wystarczająca. Moja metoda oceny jest taka – znamy się na czymś, jeśli moglibyśmy na ten temat napisać doktorat i nie zostałby on odrzucony przez w miarę obiektywne grono specjalistów. :)” – jak w takim razie zweryfikować, czy ci specjaliści są specjalistami – na podstawie opinii poprzednich specjalistów? 😀

        1. Jeśli zakładamy, że struktura produkcji wiedzy na danym obszarze jest skonstruowana tak, że będzie ona produkowała uczciwe rezultaty, to wystarczy określić, kogo dana społeczność uznaje za specjalistę. Np. nawet nie grając w hokeja lub futbol amerykański możesz określić, kto jest najlepszym hokeistą/piłkarzem na świecie. Wysarczy sprawdzić, kto najwięcej zarabia w NHL/NFL i miał najlepsze zdobycze punktowe w poprzednim sezonie.

          Na tej samej zasadzie może założyć, że najlepszym matematykiem/fizykiem jest ten kto ma najwięcej publikacji w najlepszych czasopismach itd.

          Problem pojawia się tylko wtedy, gdy podejrzewasz, że dana dziedzina może produkować radykalnie nieobiektywne/nieuczciwe rezultaty. Np. tygodnik „W sieci” daje co roku nagrodę „człowieka wolności”. Tu możesz zakładać, że wynik nie jest uczciwy.

          Więc, by móc oceniać musisz potrafić oszacować, gdzie wiedza jest produkowana uczciwie, a gdzie nie. Do tego nie musisz być ekspertem w każdej dyscyplinie. Przykładowo, nie ma powodu wierzyć, że istnieje jakiś spisek chemików, który powoduje, że wynik badań w światowej chemii są jakoś zbiasowane w jakimś kierunku. Więc wystarczy zidentyfikować, kim są topowi chemicy na uczelniach w USA i np. Japonii i problem rozwiązny.

  4. Czy jakiś naukowiec uwzględnił efekt Krugera-Dunninga w badaniach nad demokracją?
    A tutaj świetna anegdotka od Koterskiego o malarzu Apellesie, który krzyczał „ne sutor ultra crepidam” (nic ponad sandał, szewcze!).
    https://youtu.be/Oc12HjsdCSQ?t=172

    P.S.

    „No tak, ale z tego co rozumiem, teorie homeopatyczne są na tyle absurdalne, że właśnie nie wymagają wielkiej wiedzy, by można było je uznać za błędne. Inaczej jest właśnie z Keynesem – nie ma żadnej łatwej metody, by obalić jego teorie, bez wchodzenia w pewne skomplikowane, wymagające studiowania, kwestie.”

    Właśnie dlatego warto byłoby ustalić, czy analiza prakseologiczna bazująca na aksjomacie ludzkiego działania wytrzymuje intelektualną krytykę. Gdybym miał pewność, że to dobre narzędzie, mógłbym potencjalnie odrzucić cały szerek teorii ekonomicznych bez konieczności wchodzenia w skomplikowane założenia każdej z nich. Mógłbym to zrobić z czystym sumieniem, zachowując zasady uczciwości intelektualnej i co więcej, mógłbym to w miarę szybko wyjaśnić komuś innemu (relatywnie szybko w porównaniu do sytuacji, w której poświęciłbym całe życie na mozolne badanie metod i założeń każdej z tych teorii z osobna). To byłoby naprawdę potężne narzędzie.

  5. To znowu ja 😀 Zauważyłem „homo economicusa” – człowieka maksymalizującego swój zysk pieniężny, materialny.

    „Ludzie będą inwestowali zasoby w zdobywanie wiedzy dotyczącej danego obszaru rzeczywistości tylko i wyłącznie, jeśli zyski wynikające z posiadania tej wiedzy przekraczać będą koszt zdobycia tej wiedzy (tym kosztem będą utracone możliwości). […] (tu racjonalność może być silnie przyćmiona przez czynniki emocjonalne) ”

    Czy nie lepszym metodologicznie podejściem jest założenie o homo agens, człowieku działającym, który realizuje dowolne, wybrane przez siebie cele? Jego celem może być maksymalizowanie swoich zysków pieniężnych, ale mogą to być dowolne inne cele. Nasze życie nie polega tylko na maksymalizowaniu zysków pieniężnych, nie dlatego, że czynniki emocjonalne powodują, że działamy nieracjonalnie i niezgodnie z własnym ineresem, ale dlatego, że mamy różne cele w życiu, a w przeżywaniu życia w taki sposób, który nie maksymalizuje dochodu (np. poświęcanie się filozofii politycznej) nie ma absolutnie nic nieracjonalnego.

  6. Mój poprzedni komentarz dotyczył terminologii. Uzupełnię go przemyśleniami na temat założeń o naturze człowieka i o tym jakie są jego cele na których opiera się model przedstawiony w tym wpisie.

    Zdanie „ludzie będą znali się tylko na tych paru rzeczach, na których znanie się najbardziej im się opłaca.” zakłada tak naprawdę, że do celów większość ludzi nie należy naukowe zbadanie obszaru filozofii politycznej, a poprawianie swojego statusu materialnego. Generalnie można się z tym założeniem zgodzić, ale jest ono jedynie w przybliżeniu prawdziwe i może być bardziej lub mniej prawdziwe w zależności od społeczeństwa, które analizujemy.

    Pojawia się też pytanie, czy rzeczywiście do efektywnego funkcjonowania demokracji konieczne jest rzeczywiście „naukowe” zbadanie obszaru polityki, filozofii i ekonomii i czy nie istnieje jakiś podstawowy, elementarny poziom zrozumienia procesów gospodarczych i społecznych oraz elementarny poziom zainteresowania sprawami publicznymi, który pozwoliłby na wdajne kontrolowanie władzy. Trochę inaczej wygląda to jednak w Szwajcarii, a trochę inaczej w Wenezueli.

    Dochodzę do wniosku, że posługiwanie się w rozważaniach na temat rzeczywistości modelem misesowskiego człowieka działającego, realizującego pewne cele, bez odwoływania się do tego jakie są te cele to metodologia mniej intuicyjna, ale znacznie bezpieczniejsza poznawczo, a co za tym idzie wnioski z niej wypływające są bardziej pewne (nie ma w nim założeń na temat których możnaby się spierać i które można podważać, albo które są prawdziwe tylko w przybliżeniu) i to jest jego olbrzymia zaleta.

    Z drugiej strony bez przyjmowania pewnych przybliżonych założeń o naturze i celach człowieka nie jesteśmy w stanie przeanalizować ogromnego obszaru rzeczywistości i wyciągać często dość intuicyjnych wniosków – to jest jej największa wada. Ostatecznie dochodzę do wniosku, że przyjęcie takicg założeń, które pojawiły się w tym wpisie jest konieczne i intelektualnie przydatne, ale trzeba pamiętać o tym, że cały ten model, który przedstawiłeś opiera się na pewnych założeniach, które pozostają jednak w tym krótkim wpisie niedopowiedziane, niesformułowane jednoznacznie i niedostatecznie uargumentowane:
    1) ludzie przede wszsytkim maksymalizują swoje zyski pieniężne
    2) do efektywnego udziału w społeczeństwie demokratycznym konieczne jest zrozumienie zgadnień ekonomicznych i politycznych na poziomie naukowym
    Jeśli ktoś chciałby podważyć Twoje przemyślenia powinien atakować właśnie te założenia np. dowodząc, że nie zawsze musza byc one prawdziwe.

    1. „Zdanie „ludzie będą znali się tylko na tych paru rzeczach, na których znanie się najbardziej im się opłaca.” zakłada tak naprawdę, że do celów większość ludzi nie należy naukowe zbadanie obszaru filozofii politycznej, a poprawianie swojego statusu materialnego. Generalnie można się z tym założeniem zgodzić, ale jest ono jedynie w przybliżeniu prawdziwe i może być bardziej lub mniej prawdziwe w zależności od społeczeństwa, które analizujemy.”

      No to jest niejako oczywiste. Wiadomo, że może istnieć społeczeństwo, w którym ludzie będą na tyle zideologizowani, że nie będą zabiegać o swój interes, ale dużą część wolnego czasu i zasobów będą przeznaczać na działania dla dobra wspólnoty. Ale ekonomiści tworzą modele raczej w oparciu o założenie maksymalizowania wąsko rozumianego zysku osobistego i najwyżej, w szczególnych sytuacjach, modyfikują ten model, uwzględniając jakieś formy altruizmu czy działania na rzecz wspólnoty. Póki co nic nie wskazuje na to, że nasze zachodnie społeczeństwa takie są.

      Można pytać, skąd mamy dowód na to, że ludzie tak się zachowują (że są egoistami, a nie zaniepokojnymi o los wspólnoty altruistami)? No cóż, wiemy to, bo widzimy ludzie nie bardzo angażują się w życie wspólnoty, nie przeznaczają zasobów na polepszenie jej kondycji. Więc to jest trochę tak, że model gapowiczowstwa raczej wyjaśnia pewne dane, które już mamy, a nie ich dostarcza. To nie jest tak, że mówimy – „ludzie nie działają dla dobra wspólnoty, a wiemy to dzięki teorii gapowiczowstwa”. Jest raczej tak, że wiemy, że ludzie nie działają, a teoria gapowiczowstwa wyjaśnia dlaczego, mimo że to byłoby dla nich (społecznie, choć nie jednostkowo) korzystne.

      „Pojawia się też pytanie, czy rzeczywiście do efektywnego funkcjonowania demokracji konieczne jest rzeczywiście „naukowe” zbadanie obszaru polityki, filozofii i ekonomii i czy nie istnieje jakiś podstawowy, elementarny poziom zrozumienia procesów gospodarczych i społecznych oraz elementarny poziom zainteresowania sprawami publicznymi, który pozwoliłby na wdajne kontrolowanie władzy.”

      No w jaki sposób chciałbyś kontrolować coś, czego nie rozumiesz? Przykładowo, ludzie o IQ 130 odbierają pieniądze ludziom o IQ 100 i mówią, że pieniądze te będą przeznaczać na badania naukowe, które są na tyle trudne, że zrozumieć je (i efekty, które przynoszą) mogą jedynie osoby o IQ powyżej 120. No to jak ogół społeczeństwa ma kontrolować, czy pieniądze są właściwie wydawane?

      To trochę tak, jakby dziecko miało kontrolować, czy rodzice działają dla jego dobra. Mamo, a po co podajesz mi tą szczepionkę, przecież to boli?

      „Trochę inaczej wygląda to jednak w Szwajcarii, a trochę inaczej w Wenezueli.”

      Pytanie brzmi – fundamentalne pytanie dotyczące państwa – czy w Szwajcarii wygląda to lepiej, bo ludzie lepiej kontrolują władzę? To jest pytanie o to, co kieruje władzą, że podejmuje działania, które mogą być korzystne dla jednostek. Jest kilka odpowiedzi na to pytanie:
      (1) władza może dbać o obywateli, bo czuje, że to jest jej moralny obowiązek,
      (2) władza może dbać o obywateli, bo dbałość o ich dobro jest dla niej korzystna (np. wprowadzamy prawa, które zwiększają produktywność, bo wtedy dostajemy więcej z podatków),
      (3) władza może dbać o obywateli, bo boi się, że zostanie wymieniona na inną władzę w procesie demokratycznym – kontrola obywateli nad władzą,
      (4) władza może dbać o obywateli, bo dba o interesy grup interesu, a te są zgodne (przypadkowo) z interesami społeczeństwa,
      (5) władza może dbać o obywateli siłą bezwładu, bo wcześniej powstały (ale tu pytanie – w jaki sposób – więc to trochę odsyła do 1, 2 i 3) pewne procedury i ona się ich trzyma, bo to najłatwiejsze.
      J
      est jeszcze kilka możliwości. Pytanie brzmi – gdy rządzący robią coś dobrego, co nimi kieruje – (1), (2), (3), (4) czy (5), a jeśli mieszanka tego, to w jakim procencie?

      „Dochodzę do wniosku, że posługiwanie się w rozważaniach na temat rzeczywistości modelem misesowskiego człowieka działającego, realizującego pewne cele, bez odwoływania się do tego jakie są te cele to metodologia mniej intuicyjna, ale znacznie bezpieczniejsza poznawczo, a co za tym idzie wnioski z niej wypływające są bardziej pewne (nie ma w nim założeń na temat których możnaby się spierać i które można podważać, albo które są prawdziwe tylko w przybliżeniu) i to jest jego olbrzymia zaleta.”

      Ale to jest trywialne, że ludzie dążą do swoich celów. Jeśli nie określisz, jakie one mniej więcej są, to nic nie będziesz wiedział – taki model nic nie wyjaśnia. Zastosowany model zakłada, że cele są egoistyczne i doskonale wyjaśnia funkcjonowanie świata, dodatkowo to, że niezideologizowaniu ludzie są egoistami (z domieszką altruizmu) możemy zbadać na inne sposoby plus mamy dobre wyjaśnienie ewolucyjne tego faktu.

      „ale trzeba pamiętać o tym, że cały ten model, który przedstawiłeś opiera się na pewnych założeniach, które pozostają jednak w tym krótkim wpisie niedopowiedziane, niesformułowane jednoznacznie i niedostatecznie uargumentowane:
      1) ludzie przede wszsytkim maksymalizują swoje zyski pieniężne
      2) do efektywnego udziału w społeczeństwie demokratycznym konieczne jest zrozumienie zgadnień ekonomicznych i politycznych na poziomie naukowym
      Jeśli ktoś chciałby podważyć Twoje przemyślenia powinien atakować właśnie te założenia np. dowodząc, że nie zawsze musza byc one prawdziwe.”

      Założenie (1) nie musi być zawsze prawdziwe, ale na Zachodzie przeważnie jest. Chyba, że pokażesz mi, że ludzi poświęcają większość swojej pensji i wolnego czasu na działania prowspólnotowe. Wydaje mi się, że są skłonni poświęcić na to około 5% czasu i zasobów.

      Założenie (2) jest bardzo silne i raczej Ty musisz dowieść, że można kontrolować coś, czego się nie rozumie. „Any sufficiently advanced extraterrestrial intelligence is indistinguishable from God”. Jak czegoś nie rozumiemy, to jest to dla nas magia i możemy tylko się gapić z otwartymi ustami.

      1. „Ale to jest trywialne, że ludzie dążą do swoich celów. Jeśli nie określisz, jakie one mniej więcej są, to nic nie będziesz wiedział – taki model nic nie wyjaśnia.” Jeśli dobrze rozumiem (a możliwe, że nie rozumiem do końca) to takim modelem jest prakseologia i oparta na niej ASE (choć można się zgodzić, że to rzeczywiście nie wystarcza do całościowego wyjaśniania świata, to być może wystarcza by legitymizować pewien ruch ideologiczny).

        „Ale ekonomiści tworzą modele raczej w oparciu o założenie maksymalizowania wąsko rozumianego zysku osobistego i najwyżej, w szczególnych sytuacjach, modyfikują ten model, uwzględniając jakieś formy altruizmu czy działania na rzecz wspólnoty.”

        To co tu piszesz jest prawdziwe, łatwi mi przychodzi się z tym zgodzić. Ale jednak – piszez 5%, a dlaczego nie 2%, dlaczego nie 10%? Po prostu się zastanawiam, czy to co pisali Mises, czy Rothbard nie ma jednak jakiejś przewagi nad rozważaniami opartymi na przybliżonych modelach rzeczywistości.

        Rozumiem, że dla naukowca najważniejsze jest ustalenie prawdy i jeśli działa w swoim najgłębszym przekonaniu w służbie prawdy, i jeśli opiera się przy tym na swoich – jak określa to Caplan – „best guess”, to nie muszą go obchodzić ani inni naukowcy, którym wychodzi całkiem co innego, ani nie muszą go obchodzić względy strategiczne. Jest jednak taka obawa – co jeśli te modele są tak złożone i tak plastyczne, wrażliwe na drobne błędy w założeniach, że mogą prowadzić do odmiennych wniosków zależnie od drobnych różnic w pierwotnych założeniach. Czy w modyfikacjach nie będzie błędów? A wreszccie jak prosty student medycyny ma kontrolować, czy takie modele są tworzone rzetelnie? Jak ma im zaufać i jak ma na ich podstawie argumentować? To tylko takie luźne przemyślenia, ale może rzeczywiście są jakieś powody dla których warto interesować się jakąś apodyktyczną teorią, przyjmującą jakieś niepodważalne przesłanki i budującą na ich podstawie logicznie konieczne konkluzje? Do miana takiej teorii aspiruje prakseologia. Inną sprawą jest to, czy wytrzymuje ona intelektualną krytykę. Tak na marginesie taka prakseologiczna teoria austrolibertariańska, żeby zaczęła funkcjonować jako mit, czy też wpływowa narracja wcale nie musi tej intelektualnej krytyki ostatecznie wytrzymywać – zanim zdążysz ją intelektualnie podważyć to już wchłoniesz najważniejsze idee. Czy nie jest tak, że odwołując się tylko do rozważań opartych na przybliżonych modelach rzeczywistości jesteśmy skazani na intelektualny zamęt, tysiące sprzecznych narracji dostępnych poznawczo tylko dla wąskiej elity, wśród których to narracji, teorie legitymizujące przymus zawsze będą wygrywać ze względu na pewne mechanizmy związane z wytwarzaniem przewagi organizacyjnej i finansowej dla badań prowadzących do pewnych konkuluzji, kosztem badań prowadzących do innych konkluzji.

        Napisałeś, że są dwie możliwości 1) nie wypowiadać się 2) zająć się naukowo tematem. A co jeśli istnieje trzecia możliwość – nie zostawać naukowcem, ale znaleźć apodyktycznie prawdziwą teorię opartą na powszechnie akceptowanych przesłankach oraz nauczyć się i zrozumieć jedną taką teorię. W „Ekonomii wolnego rynku” Rothbard wymienia pewne założenia i wyprowadza logicznie konieczne wnioski na tej podstawie. Zakładając, że to możliwe i dostępne poznawczo dla osoby potrafiącej stosować elementarne zasady logiki, to czy ta trzecia strategia nie jest jednak ucziwsza intelektualnie, bardziej ekonomizująca własne zasoby? Własnie wtedy tworzy się własna narrację, z którą występuje się otwarcie i agresywnie i to inni musza ją podważać. Oczywiście można mieć rozmaite inne argumenty, można sobie próbować różne rzeczy wyobrażać, można cenić i wspierać osoby, które szukaja innych argumentów i takie modele oparte na przybliżeniach tworzą, można wymyślać inne, jak najbliższe prawdzie linie argumentacyjne z powodów strategicznych, ale nadal apodyktycznie prawdziwa teoria byłaby nie do przecenienia. Nawet jeśli Stanisław Wójtowicz zająłby się tym naukowo, to skąd miałbym wiedzieć czy nie zaufać innym, którzy też twierdzą, że wszystko przeanalizowali rzetelnie, ale wyszło im co innego. „Any sufficiently advanced extraterrestrial intelligence is indistinguishable from God”.

        Najlepiej przeczytać wszystko, ale kiedy ma się ograniczne zasoby to co zrobić? Skąd te moje prowokacyjne rozważania? Co czytać najpierw, już, teraz – Misesa i wgryzać się w każdy detal jego teorii, czy Bruce’a Bensona i Holcombe’a?

  7. Zamiast Bensona i Holcombe’a powinienem był wymienić libertarian z innych tradycji – Caplana, Friedmana, czy innch – mój błąd. To chyba znak, że trzeba więcej czytać, a mniej komentować 😀

    Wszystko zależy od tego, czy teoria libertariańska to ciekawy naukowo obiekt zainteresowania, zupełnie jak rzadkie motyle dla biologa, czy jednak teorię libertariańską postrzegamy jako pomysł na uporządkowanie świata – jako pewną ideologię, którą chcielibyśmy zastosować w praktyce.

    Niektóre teorie, modele mogą być ciekawe dla naukowców, ale jednak nie funkcjonować jako podstawa do formowania ruchu społecznego, głównie ze względu na to, że ich złożoność powoduje niemożliwość weryfikacji przez racjonalną jednostkę, będącą w stanie poświęcić ograniczoną pewną ilość swojego wolnego czasu, ale niezajmującą się danym tematem naukowo.

    Jesteś zwolennikiem tezy, że żeby uczestniczyć w demokracji trzeba osiągnąć zrozumienie na poziomie naukowca. Pojawia się więc pytanie o to, czy żeby wyrażać swoje poparcie dla libertarianizmu konieczne jest naukowe zrozumienie tematu?

    Pytanie, gdzie pojawia się ten punkt, ile książek należy przeczytać i jakich, żeby móc uczciwie popierać libertarianizm? Jeśli ustawi się go zbyt nisko będzie to nieuczciwe, a taki ruch społeczny nie różniłby się od dowolnej partii politycznej, czy ruchów politycznych, które znamy z historii i które doprowadzały często do tragedii. Nie byłoby żadnej gwarancji, że taki ruch jest czymś pożądanym. Jeśli ustawi się go zbyt wysoko np. uznalibyśmy, że rzeczywiście, żeby wypowiadać się na ten temat należałoby przeczytać conajmniej 80% literatury na ten temat to skazujemy taki ruch na pewną porażkę, chociaż byłyby ogromne szanse, że zwolennicy tego ruchu mieliby rację, a ich działania przyniosłyby pozytywne skutki.

    Ten akceptowalny dla podjęcia działania na polu ideologicznym poziom musi znaleźć się gdzieś na tym spektrum. Czy trzeba analizować skomplikowane modele matematyczne, analizować macierze itd? Moim zdaniem nie. Moim zdaniem po przeczytaniu i zrozumieniu kilku książek o libertarianizmie człowiek ma pełne prawo domagać się wolności – nie jest co prawda ekspertem, ale nie powinien milczeć, nawet jeśli nie zajmie się tematem naukowo.

    Dominująca pozycja austro-libertarianizmu wynika własnie z tego, że stosuje specyficzną metodologię która być może jest ułomna na pewnych obszarach badania rzeczywistości, ale która oferuje prawdziwe twierdzenia, w formie dostępnej poznawczo dla dość szerokich kręgów. Co więcej Mises Institute nie mówi „to są wszystko trudne tematy, tutaj mamy naukowców, trzeba im zaufać”. Zupełnie przeciwnie – poszerzają zakres odbiorców np. wydając na przykład takie poradniki: https://mises.org/library/study-guide-human-action-treatise-economics

    Jest oczywiste, że świat nie może składać się z samych naukowów. Optymistycznie załóżmy, że Twoje teksty zaczną docierać do szerokich mas. Pierwsza propozycja – „zostańcie naukowcami” odpada. Pozostaje druga – „przestańce się wypowiadać”. Ale przecież jednostka nie jest w stanie uciec od opinii na temat tego, czy popierać demokrację, czy inny ustrój społeczny – nawet jeśli nie będzie się wypowiadać, to swoimi działaniami siłą rzeczy będzie legitymizować dany ustrój, czy poglądy na temat rzeczywistości. Co więcej takie zawołanie „przestańcie się wypowiadać” byłoby wiarygodne gdyby autor tego bloga był pozbawionym emocji, naukowym cyborgiem, zajmującym się tematem tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności poznawczej i byłby zupełnie niewrażliwy na potencjalne implikacje tych teorii (tutaj istnieje różnica między ludźmi zajmującymi się naukwo motylami i libertarianizmem). Są duże podejrzenia, że tak nie jest, że jedak w jakiejś mierze chodzi o to, żeby ten świat zmieniać. W związku z tym czy takiej alternatywy „nauka, albo milczenie” nie można odczytać, jako zawoalowanego, ukrytego sposobu na powiedzenie – „ja jestem naukowem, zaufajcie mi i innym naukowcom, którzy mi się podobają”?

    1. „Jesteś zwolennikiem tezy, że żeby uczestniczyć w demokracji trzeba osiągnąć zrozumienie na poziomie naukowca. ”
      No cóż : sądzę, że to nieco rozczulające ..złudzenie.
      Miłujący wolność i zasady z przyjemnością znajdą publikacje i badania potwierdzające ich libertariańskie nastawienie, ci zaś, których umysły ukształtowane są ( genetycznie i środowiskowo ) w kierunku przychylnym redystrybucji i paternalistycznemu państwu, z lubością odnajdą mnóstwo naukowych dzieł sprzyjających ich intuicyjnym przekonaniom. Ich środowiskiem moralnym nie jest niezmienność zasad i umiłowanie sprawiedliwości i wolności , lecz uświęcanie konstruktywistycznych środków by docierać do celu, czyli tworzeniu społeczeństwa bardziej egalitarnego, próbującego wyrównywać szanse i dochody.
      Co więcej, jesli nawet doprowadzilibyśmy do studiowania politologii i ekonomii przez masy, szukaliby ( spoko, każdy znajdzie naukowe uzasadnienie wszystkiego ) tak długo, aż znaleźliby te naukowe uzasadnienia, ktore potwierdza ich wcześniejsze wybory ( podyktowane intuicyjnie przez sympatie dla danej partii i – last but not least – przez przypodobanie się grupom , na których akceptacji nam zależy ).
      Nie tędy jak sądzę droga .
      Pozdrawiam.

  8. Tylko, że – o ile nie zignorujemy osiągnieć psychologii ewolucyjnej, ekonomii behawioralnej itd – nie jest to takie oczywiste . Wzrost czytelnictwa i próba zdyskontowania racjonalnej ignorancji najpewniej niewiele dadzą ! Czemu ? Ponieważ …argumenty prawie nie mają znaczenia. Ludzie w dramatycznej większości przypadków i decyzji kierują się instynktami, uczuciami, emocjami, podswiadomymi wyborami. Nie używamy umysłu ? Argumentów ? O, taaak . Jednak …nie do podejmowania większości decyzji, tylko do : przedstawiania i uzasadniania przed sobą i innymi swych wyborów. Umysł to podobno tylko ” rzecznik prasowy” naszej podświadomości.
    Upraszczając : jesli większość jest nastawiona na socjal, wybierze rzecznika redystrybucji i etatyzmu , nawet jesli to będzie Kaczyński.
    A jesli pokocha jakiegoś męża stanu, da się uwieść osobowości, pójdzie za nim budować wolny rynek . Nie z powodu argumentów, tylko przez skierowanie zaufania przez podświadomość i uczucia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.