Jak artyści mogliby zarabiać wobec braku prawa autorskiego?

Libertarianie opowiadają się za likwidacją prawa chroniącego tzw. własność intelektualną, w tym także prawa autorskiego. Wiele osób obawia się, że wobec braku prawa autorskiego twórcy mieliby problem z utrzymaniem się ze swojej twórczości. Skoro wszystko wolno byłoby kopiować, nikt nie kupowałby oryginalnych kopii. Efektem byłoby obniżenie jakości i ilości produkowanej kultury. Spróbuję jednak pokazać, że mimo braku prawa chroniącego własność intelektualną istniałyby liczne metody, za pomocą których artyści mogliby zdobyć środki utrzymania.

Libertarianie opowiadają się za likwidacją wszelkich form prawa opartego na idei własności intelektualnej. Prawna ochrona własności intelektualnej jest sprzeczna z będącym fundamentem libertarianizmu prawem każdej jednostki do dowolnego zarządzania jej ciałem i własnością. Skoro mam prawo robić, co tylko mi się podoba, z moją własnością, mam również prawo wykorzystywać tę własność, by kopiować czyjeś dzieła czy pomysły. Libertarianizm dopuszcza kopiowanie i dowolne wykorzystywanie (także sprzedawanie) kopii zarówno tekstów, dzieł sztuki, nagrań, jak i pomysłów czy rozwiązań stworzonych przez inne osoby. Kopiująca osoba nie ma obowiązku wynagradzać autorów dzieł czy pomysłów (lub osób, które nabyły prawa autorskie czy patentowe) za rzekome straty, których mogłyby doznać w wyniku tego kopiowania.

Przedstawiana przez zwolenników własności intelektualnej wizja świata bez praw autorskich jest iście katastroficzna. Ponieważ każdy mógłby w nieograniczony sposób kopiować książki czy nagrania, które znalazły się w obiegu, wydawcy z dnia na dzień straciliby niemal całe przychody. Dzień po wprowadzeniu danego tytułu na rynek jego elektroniczna wersja pojawiałaby się w internecie i każdy mógłby ją pobrać za darmo, nie płacąc ani grosza wydawcy. Załamanie rynku wydawniczego oznaczałoby utratę możliwości zarabiania przez autorów, którzy żyją dzięki płaconym im przez wydawnictwa zaliczkom, honorariom i procentom od sprzedanych egzemplarzy. Choć ludzie szybko spostrzegliby się, że taki stan rzeczy zagraża kulturze, nie potrafiliby rozwiązać tego problemu. Teoretycznie mogliby uznać, że ponieważ kupowanie nielegalnych kopii uderza w ich ulubionych artystów i osłabia zachęty do tworzenia, to zrezygnują z takich praktyk i będą kupować oryginalne płyty. Jednak zasięg tego zjawiska byłby wydatnie ograniczony przez istnienie efektu gapowicza. Ponieważ to, że będę kupował oryginalne kopie dzieł swego ulubionego artysty, jedynie w minimalny sposób zwiększy jego ekonomiczną zachętę do tworzenia, a równocześnie wiązać będzie się z istotnym dla mnie kosztem, większość osób postanowi jechać na gapę na wpłatach innych osób. Jeśli inni będą płacić artystom – świetnie, jeśli nie będą – moja wpłata i tak by nic nie zmieniła. Efektem byłoby radykalne niedoinwestowanie obszaru produkcji kulturowej. Pisarstwo stałoby się zawodem, który nie gwarantuje nawet minimalnych zysków, książki pisałoby się hobbystycznie, a wielu zdolnych (czy nawet wybitnych) twórców byłoby zmuszonych marnować talenty na wykonywanie innych zawodów i próbować pracy literackiej w wolnym czasie. Podobne zjawiska miałyby miejsce na innych obszarach sztuki. Studia nagrań, nie notując zysków ze sprzedanych płyt, nie mogłyby inwestować w młodych, zdolnych muzyków. Przemysł filmowy nie mógłby liczyć na zyski z wydań na nośnikach czy z płatnego udostępniania filmów w internecie, co oznaczałoby zmniejszenie wpływów, a w konsekwencji obniżenie budżetów i pogorszenie jakości produkcji filmowej i serialowej.

Wydaje się jednak, że obraz ten odmalowany jest w zbyt ciemnych barwach. W istocie artyści dysponowaliby szeregiem strategii, za pomocą których mogliby zdobyć zasoby, które pozwalałyby im tworzyć.

  1. Brak prawa autorskiego w różny sposób wpłynąłby na różne obszary twórczości. Międzygatunkowy tranzyt kulturowy

Na wstępie zauważmy, że problemy związane z brakiem praw autorskich dotknęłyby w różnym stopniu różne obszary twórczości. Fundamentalna różnica dotyczy tu:

  • dzieł, z których odbiorcy korzystają w formie kopii – a więc książek, innego typu tekstów (artykułów prasowych, internetowych), a także wszelkiego rodzaju nagrań (muzycznych, filmowych) oraz programów komputerowych (np. gry),
  • dzieł, które nie są odbierane w formie kopii – chodzi przede wszystkim o dzieła, które udostępnia się odbiorcom w formie przedstawień czy publicznych odtworzeń, np. koncerty, przedstawienia teatralne, opera, balet, stand-up, wykłady, warsztaty, itd. Do tej grupy zaliczyć należy również materialne obiekty, które mają być podziwiane ze względu na swoje artystyczne wartości (np. obrazy, rzeźby czy budynki).

O ile likwidacja prawa autorskiego może wiązać się z osłabieniem zachęt do produkowania dzieł z kategorii (1), o tyle nie zagrozi dziełom z kategorii (2). Posiada to dwie konsekwencje. Po pierwsze, domniemane straty związane z likwidacją prawa autorskiego nie byłyby tak wielkie, gdyż dotyczyłyby tylko części produkcji kulturowej. Po drugie, fakt, iż likwidacja prawa autorskiego nie miałaby wpływu na dzieła typu (2), umożliwiałby restrukturyzację kultury, której efektem byłby radykalny rozrost sztuki typu (2) kosztem sztuki typu (1). Część twórców, zasobów i publiczności przeniosłaby się z obszaru sztuki udostępnianej w formie kopii na obszar sztuki opartej na przedstawieniu, wykonaniu lub prezentacji materialnych obiektów. Zjawisko to można określić mianem międzygatunkowego tranzytu kulturowego.

Jeżeli założymy, że: (a) sztuka/rozrywka udostępniana w formie kopii jest radykalnie odmienna od sztuki/rozrywki udostępnianej w formie przedstawienia/odtworzenia, w związku z czym nie może być przez nią zastąpiona, oraz że (b) infoanarchizm rzeczywiście uderzyłby w sztukę/rozrywkę udostępnianą w formie kopii (co nie jest – jak pokażę dalej – wcale oczywiste), to wtedy likwidacja prawa autorskiego rzeczywiście wiązałaby się z jakąś stratą społeczną. Strata ta polegałaby na tym, że coś, czego ludzie chcieli i za co byli skłonni płacić, przestałoby istnieć (można argumentować, że ta strata zostałaby wynagrodzona innymi zyskami, ale fakt jest zaistnienia byłby bezsprzeczny). Wydaje się jednak, że choć sztuka typu (1) istotnie różni się od sztuki typu (2), to wyrastają one z tego samego korzenia i są odpowiedzią na te same potrzeby estetyczne/rozrywkowe. A jeśli tak jest, to zasilana zasobami uwolnionymi z finansowania sztuki typu (1) sztuka typu (2) intensywnie rozwijałaby się, coraz lepiej odpowiadając na istniejące potrzeby społeczne, tym samym wydatnie niwelując wspomnianą stratę społeczną. W efekcie sztuka/rozrywka kinowo-telewizyjna zastąpiona zostałaby sztuką/rozrywką na żywo – teatrem, operą, kabaretami, stand-upem, operetką, rewią, baletem, wodewilem, pokazami cyrkowymi itd.

Interesujące, że taki obrót spraw wielu osobom wydałby się czymś niezwykle dla kultury korzystnym. Przykładowo:

  • teatr jest często uznawany za szlachetniejszą formę sztuki od sztuki filmowo-telewizyjnej,
  • sztuka oparta na przedstawieniu/wykonywana na żywo jest przeważnie dużo mniej zhomogenizowana niż produkowana przez wielkie korporacje sztuka sprzedawana w formie kopii,
  • sztuka wykonywana na żywo ma bardziej wspólnototwórczy charakter itd.

Takich argumentów – wskazujących, że przeniesienie nacisku z (1) na (2) wiązałoby się z istotnymi kulturowym korzyściami – można by wymienić jeszcze dużo.

Oczywiście kwestia podobieństwa/odmienności sztuki typu (1) i (2) nie jest zerojedynkowa. Nie chodzi o to, by pokazać, że (1) jest całkowicie zastępowalna przez (2). Chodzi o to, by pokazać, że jest zastępowalna w istotnym stopniu, w związku z czym ewentualne problemy związane z infoanarchizmem byłby o wiele mniejsze, niż można by myśleć.

  1. Wewnątrzgatunkowy tranzyt kulturowy

Opisany powyżej proces będzie miał miejsce również wewnątrz konkretnych obszarów sztuki. Bardzo często bowiem ta sama forma sztuki – np. muzyka – może być dystrybuowana na oba wymienione sposoby: zarówno w formie kopii, jak i w formie przedstawienia. Gdyby likwidacja praw autorskich miała spowodować osłabienie zachęt ekonomicznych do sprzedawania muzyki w formie kopii, muzycy zaczęliby kłaść większy nacisk na grę na żywo i próbowaliby zarabiać w pierwszym rzędzie na koncertach, traktując zysk ze sprzedaży nagrań jako dodatkowe źródło dochodu. Zjawisko to określić można mianem wewnątrzgatunkowego tranzytu kulturowego: artyści, zasoby oraz publiczność przesuwać będą się (wewnątrz danej gałęzi sztuki) ze sprzedaży kopii na dystrybucję opartą na wykonywaniu na żywo. Proces ten jest tym bardziej prawdopodobny, że już teraz wielu muzyków czerpie dużo większe zyski z koncertowania niż ze sprzedaży nagrań. I znów, proces ten postrzegać można nie tylko jako metodę zapewnienia sobie dochodu wobec braku praw autorskich, ale również jako zjawisko posiadające pozytywny wpływ na kulturę muzyczną. Muzyka uwolni się spod wpływu wielkich koncernów muzycznych, rola wytwórni płytowych i marketingu spadnie, promowana będzie muzyczna wirtuozerie oraz gatunki zyskujące na grze na żywo (np. te oparte na improwizacji), na znaczeniu zyskają także wspólnototwórcze odmiany tworzenia i odbierania muzyki.

Takie zjawisko mogłoby również mieć miejsce na innych obszarach sztuki/rozrywki. Produkcje filmowe nie schodziłyby z kinowych ekranów tak szybko, by w formie nagrań trafić do sprzedaży, a potem być wyświetlane w telewizji, ale grane byłyby w kinach przez bardzo długi czas (może nigdy nie trafiałyby poza kina?). Gry komputerowe produkowano by przede wszystkim w trybie wieloosobowym, który wymaga od gracza uiszczenia opłaty itd.

Jak widać, konsekwencje zniesienia praw autorskich byłyby o wiele bardziej złożone (i o wiele mniej drastyczne), niż mogłoby się pierwotnie wydawać. Infoanarchizm działałby różnie na różne obszary sztuki, osłabiając początkowo jedne, a wzmacniając inne, i stymulując szeroko zakrojoną restrukturyzację obszaru sztuki i rozrywki.

Niemniej jednak, należy zakładać, że wprowadzenie infoanarchizmu spowodowałoby (na pewnych obszarach) problemy z możliwością utrzymywania się z różnych form sztuki. Przyjrzyjmy się, po jakie środki mogliby sięgnąć twórcy, by mimo tych problemów, utrzymywać się ze swojej sztuki.

  1. Oryginalne kopie autorskie

Jak wskazywałem, w ładzie infoanarchistycznym wolno byłoby bez przeszkód reprodukować stworzone przez innych dzieła. Ci, którzy handlowaliby kopiami cudzych dzieł, nie musieliby płacić ani grosza ich autorom. W efekcie autorom utrzymującym się z dzieł dystrybuowanych w formie kopii groziłaby utrata źródła utrzymania.

Załóżmy, że własnym nakładem wydałem książkę. By przedsięwzięcie to się opłacało, musiałbym sprzedać 1000 egzemplarzy książki za 50 zł. Przychód w wysokości 50000 zł wystarczyłby na pokrycie kosztów wydania, reklamy i redystrybucji i na wynagrodzenia za, powiedzmy, półtorej roku pracy. Jednak parę dni po tym, jak moja książka ukazałaby się na rynku, pirackie wydawnictwa skopiowałyby ją (zmieniając jedynie okładkę) i zaczęły sprzedawać za, powiedzmy 25 zł. Wydawnictwa te miałyby o wiele niższe koszty produkcji (odpada koszt napisania, zredagowania i wstępnego rozreklamowania książki), mogłoby więc zaproponować książkę w niższej cenie. W efekcie, jeśli konsumenci kierowaliby się chęcią maksymalizacji swego monetarnego zysku, kupowaliby kopie od pirackich wydawców. Co gorsza, zjawisko to działałoby w swojej potencjalności – nie tylko czytelnicy nie kupowaliby książek w dniu premiery, ale czekaliby na tańszą, piracką wersję, lecz i sami twórcy, wiedząc, że ich dzieła będą kopiowane, rezygnowaliby z pisania książek.

Czy konsumenci kierowaliby się wyłącznie chęcią maksymalizacji zysku? Część z nich (większość?) z pewnością tak. Część jednakże decydowałaby się na kupienie droższych oryginalnych kopii autorskich, zyski ze sprzedaży których trafiałyby do autora. Ludzie robiliby tak, uznając, że jest moralnie właściwym (choć niewymaganym prawem), by wynagrodzić artystę za pracę, którą wykonał, a z której korzystają. Jest prawdą, że efekt gapowicza przetrzebiłby liczbę płacących za oryginalne kopie, ale nadal część ludzi by je kupowała. Tu podnieść można często przywoływany przez libertarian – także w innych kontekstach – argument: „Większość ludzi, z którymi rozmawiam o infoanarchizmie, martwi się, że wobec braku praw autorskich ludzie nie będą kupować kopii oryginalnych. Skoro większość osób się o to martwi, to ta większość będzie z pewnością rozumiała swą moralną powinność wspierania artystów i problem jechania na gapę się nie pojawi. Z pewnością ty kupować będziesz oryginalne kopie”. Argument ten jest tylko częściowo przekonywający (dlaczego tak jest, to temat na inną – ciekawą – dyskusję), ale daje nadzieję, że część społeczeństwa uznawałaby jechanie na gapę za moralnie niewłaściwe.

Na marginesie przypomnijmy, że hipotetycznej straty artysty w wyniku istnienia piractwa nie mierzymy liczbą kupionych/ściągniętych pirackich nagrań pomnożoną przez cenę, ale ceną nagrania pomnożoną przez różnicę między liczbą kopii oryginalnych, które ludzie kupiliby, gdyby nie istniały wersje pirackie, a liczbą kopii oryginalnych, którą kupili wobec istnienia kopii pirackich. Fakt, iż ktoś ściągnął piracką kopię albumu muzycznego, nie oznacza automatycznie, że artysta stracił potencjalne zyski, gdyż nie ma pewności, że ściągająca osoba kupiłaby oryginalną kopię (gdy kopie pirackie nie istniały). Mam na komputerze dyskografię Radiohead, ale to nie oznacza, że gdybym jej nie ściągnął, to kupiłbym ją w oryginale. Kwestia ta w istotny sposób utrudnia możliwość obliczenia realnych „strat” artystów związanych z kopiami pirackimi, co jest dodatkowo komplikowane faktem, że istnienie pirackich nagrań napędza zyski z koncertów, jak i zwiększa ogólną popularność artysty (co może wtórnie zwiększać liczbę sprzedawanych kopii oryginalnych).

  1. Finansowanie zbiorowe (crowdfunding)

Kolejną metodą zarabiania przez twórców wobec braku prawa autorskich byłoby finansowanie zbiorowe. Stosując tę technologię, twórcy udostępnialiby swe dzieła publiczności, dopiero gdyby ta złożyła się wspólnie (wykorzystując specjalne strony internetowe, koordynujące ten proces) na honorarium dla autora. Przykładowo, pisarz ogłaszałby, że wyda powieść, jeśli jego czytelnicy wspólnie zbiorą 50000 złotych. W momencie, gdy taka kwota wpłynęłaby na jego konto, wysyłałby wszystkim, którzy się złożyli (i wpłacili np. powyżej 30 złotych), egzemplarz powieści.

Pytanie, na ile crowdfunding może być rozwiązaniem efektu gapowicza, jest interesującym zagadnieniem ekonomicznym (odpowiedź będzie wyglądała różnie w przypadku różnego rodzaju dzieł). Ostatecznie można argumentować, że i w takim wypadku najlepszą strategią jest czekanie, aż inni złożą się na publikację dzieła. Jednak dobrze zorganizowany crowdfunding może ograniczyć liczbę jadących na gapę:

(1) im mniej osób ma złożyć się na daną rzecz, tym większe ryzyko, że nie składając się, doprowadzimy do niepowodzenia projektu (dodatkowo crowdfunding wywiera psychologiczną presję na konsumenta, unaoczniając mu, że gapowiczostwo może doprowadzić do niezrealizowania projektu),

(2) składający się mogą informować inne potencjalne zainteresowane projektem osoby o zbiórce (np. poprzez media społecznościowe), wywierając na nie (świadomie bądź nie) presję, by dołączyły się do zbiórki (ponieważ gapowiczostwo jest uzasadnione ekonomiczne dla jednostki, ale niekorzystne dla grupy, ludzie mają naturalnie wbudowane poczucie wstydu za jechanie na gapę, jak również tendencję do krytykowania gapowiczów – w efekcie wydajnie działający system informacyjny jest w stanie ograniczyć liczbę migających się od płacenia),

(3) crowdfunding daje poczucie wspólnoty i silniejsze przekonanie, że wspierając twórcę, działamy moralnie (cnota lubi być sygnalizowana),

(4) autor ma szansę zaproponować składającym się dodatkowe zyski, których nie otrzymają nieskładający się, a które mogą skłonić do współfinansowania. Przykładowo osoby biorące udział w zbiórce na książkę mogłyby: otrzymać kopię dzieła z autografem, mieć możliwość skontaktowania się z pisarzem, mogłaby wśród nich zostać wylosowana osoba, która będzie mogła spotkać się z artystą, mogłyby stać się częścią dzieła, zostać wymienione w tekście jako fundatorzy lub mieć wpływ na jego kształt itd.

Może się wydawać, że finansowanie zbiorowe dotyczyłoby przede wszystkim twórców o uznanej renomie, po których odbiorcy spodziewają się twórczości wysokiej jakości, mogłoby jednak obejmować również debiutantów, którzy zachęciliby do wpłat interesującymi projektami.

  1. Inne technologie służące rozwiązywaniu problemu gapowicza

Możemy wierzyć, że na wolnym rynku wytworzyłyby się inne, nowe technologie, które pomagałyby utrzymać się twórcom. Finansowanie zbiorowe i przesunięcie ciężkości z zarabiania na kopiach na zarabianie na przedstawieniach były odpowiedziami rynku na problem, który związany był z coraz większą dostępnością nieoryginalnych kopii różnego rodzaju dzieł sztuki. Należy przypuszczać, że wobec likwidacji prawa autorskiego, powstałyby nowe technologie, które pozwolą twórcom zarabiać mimo braku monopolu na udostępnianie kopii ich dzieł. Fakt, że nie potrafimy wykluczyć pewnych ludzi z używania pewnych dóbr publicznych jest takim samym problemem technologicznym, jak fakt, że nie umiemy wyprodukować pewnego rodzaju dóbr prywatnych, które wyprodukować będziemy umieli za jakiś czas. Jeśli państwo zdejmuje z prywatnych producentów obowiązek wymyślania metod, za pomocą których można wykluczyć osoby niepłacące, takie metody po prostu nie powstaną, zaś ich wytworzony wtórnie przez aktywność państwa brak będzie traktowany jako kolejny dowód na tej aktywności konieczność (jak w przypadku rodzica, który nie pozwala usamodzielnić się dziecku i następnie traktuję tę indukowaną niesamodzielność jako uzasadnienia ograniczenia jego swobody). Jeśli jednak państwo zrezygnowałoby z naprawiania zawodności rynku, dążący do zysku przedsiębiorcy musieliby stworzyć produkty czy technologie, które pozwoliłyby im wykluczyć niepłacących i zarobić na produkcji informacji. Przykładem takiej technologii są reklamy radiowe. W tym wypadku zysk producenta nie pochodzi od płacących za możliwość słuchania radiosłuchaczy, ale od firm, których reklamy stacja emituje w przerwach swoich programów. W efekcie wszyscy są zadowoleni: stacja zarabia na sprzedaży czasu reklamowego, reklamodawcy zyskują na zwiększonej sprzedaży ich produktów, a radiosłuchacze nie muszą płacić za słuchania radia.

  1. Fundacje finansujące kulturę. Mecenat

Możemy wyobrazić sobie, że pisarze i inni artyści byliby również wspierani z datków prywatnych fundacji finansujących kulturę i przez mecenasów sztuki. Zamożne społeczeństwo (a takim byłoby, mamy prawo wierzyć, społeczeństwo libertariańskie) będzie miało wystarczająco dużo pieniędzy, by poświęcić ich część na wspieranie takich fundacji. Fundacje skupiałyby się prawdopodobnie na wspieraniu artystów, którzy tworzą najbardziej wymagającą sztukę, a co za tym idzie, nie mogą liczyć na masowe zainteresowanie. W wolnym społeczeństwie na tych, którzy korzystają z kultury, ale migają się od jej finansowania, wywierana byłaby presja, by skłonić ich do partycypacji w części kosztów wytwarzania informacji. Presja ta mogłaby również przyjąć formę pozytywnego snobizmu: wspieranie artystów przez bogateo osoby byłoby uznawane za dowód klasy i intelektu.

  1. Sztuka nie na sprzedaż

Kolejny powód, dla którego nie powinniśmy obawiać się, że poziom (ilościowy i jakościowy) produkcji kulturowej zmniejszyłby się w ładzie infoanarchistycznym, związany jest z faktem, że duża część sztuki (szczególnie tej wysokoartystycznej) tworzona jest „z potrzeby duszy” (pod terminem tym kryć może się w istocie bardzo wiele różnych, nie zawsze szczytnych motywacji– np. pragnienie uznania), w związku z czym będzie tworzona niezależnie od tego, czy twórcy otrzymają wynagrodzenie, czy nie. Oczywisty kontraragument polega tu na wskazaniu, że brak praw autorskich nie spowoduje załamania się całego obszaru produkcji artystycznej, ale że z twórczości zrezygnują marginalni producenci. To prawda. Należy jednak pamiętać, że zajmowanie się sztuką (a przynajmniej niektórymi jej odmianami) ma często za źródło coś innego niż motywacja ekonomiczna. A jeśli tak jest, to osłabienie zachęt ekonomicznych do tworzenia sztuki mniej wpłynie na ilość tworzonej sztuki niż ma to miejsce w przypadku innych obszarów produkcji. Nie ma oczywistej relacji: im większy zysk artysty, tym lepsza sztuka. W istocie, można argumentować, że chęć zarabiania na sztuce ma na nią destruktywny wpływ i że najważniejsze dzieła w naszej kulturze powstały niezależnie od motywacji finansowych.

  1. Darmowe korzystanie z produkcji kulturowej państw, które chronią prawa autorskie

Pojawia się tu jeszcze jedna interesująca możliwość. Nie jest ona wprawdzie odpowiedzią na pytanie, jak artyści mogliby utrzymywać się wobec braku praw autorskich, jest jednak rozwiązaniem problemu potencjalnego spadku ilości produkcji kulturowej w efekcie likwidacji praw autorskich. Otóż jeśli w Polsce (lub innym państwie) zniesione zostałoby prawo autorskie, konsumenci kultury mogliby nadal korzystać z kultury produkowanej w innych częściach świata. A ponieważ w Polsce produkowana jest jedynie malutka część ogólnoświatowej sztuki/rozrywki, trudno argumentować, że gdyby infoanarchizm miał spowodować radykalne obniżenie zachęt do tworzenia dzieł artystycznych, Polacy cierpieli na niedobór gier komputerowych, filmów czy seriali. Dotyczyłoby to również zagranicznych książek. Teoretycznie pojawia się tu problem tłumaczeń, ale ich koszty są na tyle niewielkie, że duży wydawca dystrybuujący tłumaczenia dzieł zagranicznych nie miałby problemu z ich poniesieniem.

Rozwiązanie to – możliwość jechania na gapę na rozwiązaniach tych, którzy problem gapowiczostwa rozwiązali przemocą – jest rzadko poruszane w dyskursie libertariańskim, dyskurs ten bowiem produkowany jest przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, które są liderem w produkcji m.in. seriali, filmów, gier komputerowych i muzyki popularnej. O ile ewentualne osłabienie amerykańskiego rynku seriali wydatnie osłabiłoby ich światową produkcję, to załamanie się rynku polskiego osłabiłoby ją w stopniu zaniedbywalnie małym. Wewnątrz społeczeństwa/kraju jednostki mogą próbować jechać na gapę na wpłatach innych jednostek, jednak całe społeczeństwa/kraje moją jechać na gapę, korzystając z rozwiązań stosowanych przez inne społeczeństwa/kraje.

Takie rozwiązanie można krytykować na trzy sposoby. (a) Można mówić, że jest niestabilne: co bowiem, jeśli na całym świecie wprowadzony zostanie infoanarchizm? Ale rozwiązanie to nie musi być stabilne. Jest ono pewnym dodatkiem do rozwiązań, które przedstawiłem powyżej, dodatkiem, z którego zyski byłyby jednak ogromne: duża część produkowanej na świecie kultury stałaby się darmowa i łatwo dostępna. (b) Można zastanowić się, jak inne państwa patrzyłyby na łamanie praw autorskich, w posiadaniu których znajdują się pochodzące z tych państw korporacje. Nie wydaje się jednak, by zyski tych korporacji z pojedynczego kraju odrzucającego prawo autorskie były tak istotne, by korporacje te potrafiły zmusić „swoje” rządy, by w jakiś istotny sposób zagroziły suwerennemu państwu. (c) Można wskazywać, że takie jechanie na gapę (jak każde jechanie na gapę) jest niemoralne. Jednak jeśli samo istnienie praw autorskich jest niemoralne, to nie mamy obowiązku wspierać ludzi, którzy grożą nam przemocą za łamanie prawa autorskiego. Dopiero gdy oni zrezygnują ze stosowania przemocy, mają moralne prawo krytykować nas za to, że ich nie wspieramy.

Podsumowanie

Podsumowując, powiedzmy parę słów (nigdy nie kończy się na paru słowach) o tym, w jaki sposób brak praw autorskich zmieniłby świat kultury:

(1) Pierwszym natychmiastowym efektem byłoby to, że olbrzymia ilość już stworzonej kultury (rodzimej i zagranicznej) stałaby się dostępna za darmo lub za minimalną opłatą dla całego społeczeństwa. Biblioteki, księgarnie czy sklepy są niczym więzienia, w których książki i nagrania ukrywa się przed światem zewnętrznym. Jakże smutnym miejscem stała się biblioteka w momencie, w którym zdobyliśmy możliwość digitalizowania dzieł. Nie służy on już ich udostępnianiu, ale ograniczaniu dostępu do nich. Likwidacja prawa autorskiego uwolniłaby wszystkie te dzieła, dając im nowe, cyfrowe życie.

(2) Sztuka/rozrywka tworzona obecnie w innych państwach byłaby trwale dostępna dla społeczeństwa za darmo lub za minimalną opłatą. A ponieważ w naszym kraju produkuje się tylko ułamek światowej kultury, oznaczałoby radykalne zwiększenie dostępu do sztuki/rozrywki dla przeciętnej osoby.

Oba zjawiska wiązałyby się dodatkowo z ogólnym wzrostem zainteresowania sztuką/rozrywką. Łatwiejszy dostęp do sztuki oznaczałby również łatwiejszy dostęp do sztuki dla samych artystów. Wzrost zainteresowania publiczności i łatwiejszy dostęp do niej przez artystów dałyby sztuce silny impuls rozwojowy.

(3) Możemy przewidywać, że w związku z punktami (1) i (2) zyski artystów utrzymujących się głównie ze sprzedaży kopii spadłyby (przynajmniej początkowo). Musieliby oni dostosować się do nowej sytuacji.

(4) Wobec problemów z wykluczeniem gapowiczów z korzystania z pirackich kopii powstałyby nowe technologie służące do radzenia sobie z problemem gapowicza.

(5) Doszłoby do daleko posuniętej restrukturyzacji obszaru produkcji sztuki:

  • w efekcie tranzytu wewnątrzgatunkowego i międzygatunkowego wzrosłaby rola sztuki opartej na przedstawieniu względem sztuki odbieranej w formie kopii,
  • osłabieniu uległby homogenizujący i umasowiający wpływ korporacji produkujących sztukę/rozrywkę; mielibyśmy do czynienia z rozkwitem sztuki lokalnej, niszowej, autorskiej, a także z relatywnym wzrostem znaczenia sztuki „wysokoartystycznej” (z wszystkimi subiektywistycznymi zastrzeżeniami do tego pojęcia),
  • doszłoby do zmiany struktury podziału zysków na rynku sztuki – rola wydawców, firm płytowych oraz dystrybutorów radykalnie by zmalała, wzmocniłaby się zaś relatywnie (nawet przy mniejszych zyskach bezwzględnych) pozycja autorów,
  • publiczność byłaby bardziej zaangażowana (np. przez udział w kampaniach crowdfundingowych, kontakty z artystami) nie tylko w proces odbioru, ale i w proces produkcji sztuki. W efekcie relatywnie silniejszą pozycję uzyskałyby dzieła potrafiące wzbudzić silne emocje w odbiorcach (także intelektualne), kosztem zhomogenizowanych dzieł kultury masowej.

Myśląc o infoanarchizmie, przeważnie kładziemy nacisk na punkt (3). I ja skupiłem się na nim w tym tekście, próbując pokazać, że potencjalny spadek wpływów ze sprzedaży kopii nie jest realnym zagrożeniem dla sztuki i artystów. Ale równie interesujące wydają się punkty (1), (2) oraz (5). Likwidacja praw autorskich nie tylko nie spowodowałaby obniżenia poziomu produkcji kulturowej, ale prawdopodobnie wiązałaby się z dalekosiężnymi zmianami, które miałyby ostatecznie pozytywny wpływ na kulturę. Informacja jest jedynym dobrem, które możemy praktycznie bezkosztowo reprodukować. Nie możemy skopiować bochenka chleba czy butelki wody, możemy jednak skopiować książkę czy nagranie. Prawo chroniące tzw. własność intelektualną ogranicza tę możliwość, a jego zwolennicy każą nam wierzyć, że ograniczenie to zwiększy ilość i jakość produkowanych informacji. Zaiste, trudno w to uwierzyć.

Jeśli chcesz wesprzeć bloga, wpłać donację na konto:

Santander Bank
31 1090 1447 0000 0001 0168 2461

Udostępnij

10 Comments:

  1. Pierwszy argument to taki, że żaden twórca nie stworzył nic z powietrza, każdy dorobek każdego twórcy jest wynikiem korzystania z dorobku innych, dlatego każdy jest plagiatorem, a bronienie potem swoich dzieł przepisami prawnymi jest hipokryzją, którą państwa kultywują dla ochrony własnych interesów. W wolnym świecie, każdy twórca musiałby dodawać jakąś wartość dodaną do swoich dzieł, żeby ludzie je kupowali, a ponieważ człowiek z natury jest snobem, to klienci prześcigaliby się w kupowaniu oryginalnych dzieł, to tak jak dzisiaj iphone lub inne azjatyckie badziewia, dlaczego ludzie płacą kilkakrotnie większą kwotę za ipohna o podobnych funkcjach, poza tym myślę, że wydawcy będą posiadać również techniczne możliwości uniemożliwiające proste kopiowanie i powielanie, dlatego walczmy o likwidację nie tylko praw autorskich twórców, ale wszelkich innych ograniczeń patentowych i wzorów użytkowych, dzisiaj państwa na usługach korporacji niszczą przedsiębiorczość i działają na szkodę konsumentów jakoby chroniąc własność intelektualną, tak, ale tylko tych wielkich, każdy kto próbował kiedykolwiek coś zastrzec wie jaka to droga przez mękę, ale tylko dla małych, duzi mogą wszystko. Wspaniały wpis autora, dziękuję i pozdrawiam

    1. „Dlatego walczmy o likwidację nie tylko praw autorskich twórców, ale wszelkich innych ograniczeń patentowych i wzorów użytkowych”.

      Tak. Ale warto pamiętać, że różne typy informacji mają różną „strukturę ekonomiczną”. Dlatego ogólny moralny argument przeciw własności intelektualnej powiązany musi być z różnymi argumentami ekonomicznymi dopasowanymi do różnych typów informacji. Inaczej ekonomicznie argumentujemy w kwestii patentów, inaczej w kwestii książek, inaczej w kwestii muzyki, inaczej w kwestii ubrań itd. Nie ma jednej ekonomicznej odpowiedzi na wszystkie te problemy. Ale jest wiele małych odpowiedzi, które prowadzą do jednego wniosku – że własność intelektualna nie jest konieczna.

  2. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na popularność usług agregujących treści objęte prawem autorskim (Netflix, Spotify, Storytel itp.). Pomimo łatwego dostępu do tych samych treści z tzw. nielegalnych źródeł, korzystam z tych platform. Dlaczego? Pomijając niską cenę moja motywacja jest następująca – płacę, bo w jednym miejscu usługodawca usystematyzował treści, stworzył mechanizmy wyszukiwania i zapamiętywania moich preferencji. Uiszczając miesięczną opłatę myślę o niej jako o wynagrodzeniu za usługę, nie za egzemplarz, czy za licencję. Co z tego, przy założeniu infoanarchizmu, miałby twórca? Myślę, że to samo co ma teraz. Platforma zamawia produkt i płaci jego autorowi z góry lub dzieli się zyskiem ze sprzedaży usługi. Zatem mechanizm, który zapewnia twórcom wynagrodzenie za pracę już istnieje, ma się dobrze, a z roku na rok co raz lepiej. Prawo autorskie powstrzymuje jedynie powstawanie konkurencyjnych serwisów.

    1. „Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na popularność usług agregujących treści objęte prawem autorskim (Netflix, Spotify, Storytel itp.). Pomimo łatwego dostępu do tych samych treści z tzw. nielegalnych źródeł, korzystam z tych platform. Dlaczego? Pomijając niską cenę moja motywacja jest następująca – płacę, bo w jednym miejscu usługodawca usystematyzował treści, stworzył mechanizmy wyszukiwania i zapamiętywania moich preferencji.”

      Można jednak argumentować, że ten stan rzeczy jest pokłosiem istnienia praw autorskich. Wyobraź sobie, że mamy pełny infoanarchizm. W tej sytuacji płacące-artystom-Spotify musiałoby konkurować nie tyle z możliwością ściągania muzyki z internetu, ale z pirackim-Spotify, które oferuje dokładnie te usługi, ale nie płaci artystom. Pirackie-Spotify oferowałoby niższe ceny, bo miałoby mniejsze koszty. Teraz nie masz takiego pirackiego-Spotify, bo jakby się pojawiło, to szybko zostałoby zdjęte i dlatego płacące-artystom-Spotify wygrywa z alternatywami. Czy płacące-artystom-Spotify utrzymałoby się w infoanarchizmie? Tylko wtedy, jeśli koszty płacenia artystów byłyby niewielką częścią jego kosztów i dodatkowo fakt płacenia artystom byłyby w stanie przyciągnąć konsumentów do wybrania tej opcji.

      Przykładowo: pirackie-Spotify brałoby 15 za miesiąc, a płacące-artystom-Spotify brałoby 20 zł za miesiąc. Część ludzi kupiłaby to pierwsze, część to drugie. Prawdopodobnie jedna firma oferowałaby obi usługi, przy czym usługa premium dawałaby różne dodatkowe zyski (np. pierwszeństwo w kupowaniu biletów na koncerty).

  3. Warto, w kontekście tego zastępowania starych sposobów dystrybucji i zarabiania na twórczości, przeanalizować przykłady takie jak Netflix, Spotify, Pandora, HBO Go, Tidal.
    Muzyka, filmy i seriale dostępne za niewielką kwotę abonamentu (6 zł Spotify Premium, 15 zł Netflix przy 6 ekranowym pakiecie), z pełną możliwością monitorowania które produkcje są oglądane jak często i z dystrybucją tantiem dla artystów z tychże abonamentów. Koszty są tak niskie w relacji do nabywania płyt z muzyką, filmami i biletów kinowych, że kopiowanie bez zgody artysty staje się marginalnym zjawiskiem bez większego znaczenia ekonomicznego.

    Doskonale o tym pisze Lessig w znakomitej „Free Culture”.

    1. „Warto, w kontekście tego zastępowania starych sposobów dystrybucji i zarabiania na twórczości, przeanalizować przykłady takie jak Netflix, Spotify, Pandora, HBO Go, Tidal.
      Muzyka, filmy i seriale dostępne za niewielką kwotę abonamentu (6 zł Spotify Premium, 15 zł Netflix przy 6 ekranowym pakiecie), z pełną możliwością monitorowania które produkcje są oglądane jak często i z dystrybucją tantiem dla artystów z tychże abonamentów. Koszty są tak niskie w relacji do nabywania płyt z muzyką, filmami i biletów kinowych, że kopiowanie bez zgody artysty staje się marginalnym zjawiskiem bez większego znaczenia ekonomicznego.”

      Jak wyżej w odpowiedzi na komentarz MB: teraz te firmy nie muszą konkurować z ich pirackimi wersjami, a w infoanarchizmie byłby piracki Netflix/Spotify, które nie płaciłyby artystom. Wszystko zależy od relacji koszty ogólne/koszty płacenia artystom, odpowiedzi ze strony społeczeństwa i możliwych bonusów dla klientów firm płacących artystom.

  4. A propos pkt. 5 to taka technologia już istnieje i jest to blockchain Steem, portalu blogowego opartego na głosowaniu na preferowane treści. Siła głosu jest zależna od ilości posiadanych udziałów. Próbuje się robić rozwinięcia dla różnego rodzaju treści kulturowych, istnieje portal wideo sprzężony ze Steem i osobny token dla stron pornograficznych oparty na tej technologii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.