Wyobraź sobie, że jesteś właścicielem firmy (załóżmy, że ta firma nazywa się Polska) i chcesz zatrudnić menadżera, by nią zarządzał. Zapraszasz kandydatów na rozmowę kwalifikacyjną, wyjaśniasz im, jakie będą mieli obowiązki, następnie pytasz, jakie mają wymagania. Pierwszy z nich stawia następujące warunki:
(1) chociaż zaprezentował ci ogólny zarys tego, w jaki sposób ma zamiar prowadzić firmę, zastrzega, że gdy zostanie zatrudniony, nie będzie związany tym projektem i będzie mógł go dowolnie zmienić,
(2) będziesz mógł zwolnić go dopiero po czterech latach,
(3) jeżeli dojdzie między wami do sporu, rozsądzać będzie go sędzia wyznaczony przez zarządcę,
(4) zarządca będzie sam decydował o wysokości swoich zarobków, a więc jaki procent zysków będziesz musiał mu oddawać,
(5) będzie on decydował, kto pracuje w twojej firmie,
(6) zarządca będzie mógł podpisywać umowy z innymi podmiotami, które będą cię obowiązywać nawet po zwolnieniu zarządcy,
(7) będzie miał prawo pożyczać pieniądze w twoim imieniu bez twojej zgody, jeżeli zaś w skutek jego działalności firma będzie zadłużona, ty będziesz odpowiedzialny za spłatę długu,
(8) zarządca będzie reprezentować ciebie w kontaktach z innymi firmami lub osobami, a ty będziesz ponosił konsekwencje jego działalności – zarówno te związane z reputacją, jak i z odszkodowaniami, które będziesz musiał zapłacić za szkody, które wyrządzi.
Czy jakakolwiek racjonalna osoba zgodziłaby się na takie warunki? Czy istnieje choć jedna osoba, która – zmuszona do podpisania takiego kontraktu – twierdziłaby, że ma kontrolę nad tym, co dzieje się w jej firmie? Że to ona tak naprawdę rządzi tą firmą? I czy ktokolwiek – załamany stanem, w jakim poprzedni zarządca pozostawił firmę – uznałby, że rozwiązaniem jest zatrudnienie nowego zarządcy na takich samych zasadach (być może zarządcy, którego zwolnił cztery lub osiem lat temu za rażące nadużycia)?
I to jest ten najlepszy system, jaki dotychczas wymyślono?
Jesteś okrutny! Nie dajesz żadnej szansy na próbę obrony D, Dobijasz na progu. Masz rację, – ale co z tego. Ludzie uwielbiają nurzać się w głupocie i gdy do tego jeszcze jest wulgarna – cukierek!
Ludzie nie są tacy źli, są po prostu zagubieni.
„Stwierdzono, że demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu.” Winston Churchill
Krytyka może i nie jest bezpodstawna, pytanie za to – czy jest to argument przeciwko demokracji samej w sobie czy argument raczej za tym, by dobrze ową demokrację skonstruować? Może warto zastanowić się nad stworzeniem takiej demokracji, w której prawa jednostki (ujęte np. na libertariański sposób) będą zagwarantowane przez dobrze skonstruowaną konstytucję?
Rozważmy takie rozwiązanie na podstawie analizy punktów wyliczonych w powyższym artykule. W ramach charakteru tej strony internetowej, dokonajmy tego w kontekście państwa minimum, ale inspirowanego duchem libertarianizmu (państwo ultraminimum). Gwoli przypomnienia, takiej analizy nie da przeprowadzić się dla samego libertariańskiego państwa, bo to z góry przyjmuje dobrowolność uczestnictwa w nim za swą podstawę, stąd i takowa analiza nie ma sensu.
—
(1) W tym miejscu warto zainicjować dyskusję nad wprowadzeniem w państwie odpowiednika dawnych instrukcji poselskich. Lub rozliczanie z oficjalnie złożonych obietnic wyborczych. W zasadzie ten zwięzły punkt powinien być zupełnie oddzielnym wątkiem, bo i możliwości, sposobów zaimplementowania jest wiele.
(2) Przy jednoczesnym nawiązaniu do analizy punktu pierwszego, godna rozważenia jest instytucja odwoływalności wybieralnego przedstawiciela.
(3) Trójpodział władzy, gdzie każda władza jest zupełnie niezależna od siebie, to w ogóle podstawa szansy na właściwe funkcjonowania demokracji trójpodział władzy stosujący. Obecnie funkcjonujący system wybierania sędziów (których notabene powinny zastąpić ławy przysięgłych, dla większej pewności uczciwego wyroku) musi zakończyć się porażką, skoro obywatele w obieraniu/odwoływaniu sędziów nie mają nic do powiedzenia, a władza wykonawcza/ustawodawcza ma na to spory wpływ, głównie przy ważniejszych stanowiskach (w Polsce głównie władza ustawodawcza, powiązana i tak z wykonawczą).
(4) To obywatele w referendach takie rzeczy sami powinni ustalać. Nic o wynagrodzeniu zarządców majątku bez właścicieli majątku.
(5) W państwie ultraminimum nie byłby to wielki problem ze względu na to, że w takim państwie o większości aspektów swego życia decyduje sam obywatel; stąd nie byłoby wielu urzędników potrzebnych do nielicznych, pozostałych kwestii. W kontekście tych bardzo nielicznych urzędników można by podyskutować o wybieralności również i ich.
(6) Oczywiście, by uniknąć nadużyć władz, umowy każdy powinien podpisywać tylko w imieniu własnym i samemu za ich konsekwencje odpowiadać.
(7) Jak w pkt 6.
(8) Jeśli chodzi o reprezentowanie za granicą, aby uniknąć zarówno wspierania jakichkolwiek grup interesów jak i prowokowania napięć międzynarodowych, władze państwowe powinny zachować kompletną neutralność wobec otoczenia międzynarodowego i stosować się do zasady „Przyjaźń i stosunki handlowe z każdym państwem, które tego pragnie. Sojusz z żadnym.” Co do konsekwencji czynów władzy, poszczególni urzędnicy powinni ponosić osobistą odpowiedzialność za szkody, które wyrządzili.
Zapraszam do dyskusji.
Dzięki za ciekawy komentarz.
Główne zło systemu demokratycznego polega na tym, że legitymizuje on władzę jednej grupy ludzi nad innymi. Teoretycznie chodzi o władzę większości nad mniejszością, ponieważ jednak system kontroli władzy w demokracji reprezentatywnej działa całkowicie niewydolnie (co jest tematem tego wpisu), mamy do czynienia z władzą mniejszości (rządzących) nad większością (rządzonymi).
Być może istnienie państwa jest konieczne, być może ład bezpaństwowy nie byłby stabilny bądź produkowałby nielibertariańskie rezultaty (tzn. ilość agresji w nim, miast zmaleć, wzrosłaby). Jeśli tak by było, konieczne byłoby jak wskazujesz – ograniczenie w jakiś sposób władzy państwowej, która nadal, jak sądzę, powinna być wybierana demokratycznie. Jednak podstawowe ograniczenie polegałoby na zakazie wykraczania prawa poza pilnowanie, by między obywatelami przestrzegana była zasada nieagresji (zakaz inicjowania przemocy względem ciała lub prawomocnie zdobytej własności innych osób). To jest kluczowa kwestia w projektowaniu państwa minimalnego – jak już na samym wstępie uniemożliwić wykraczanie prawa poza prawo minimalne.
Co do konkretnych rozwiązań, to w zasadzie zgadzam się z większością Twoich propozycji. Ja widzę to mniej więcej tak:
– zdecentralizowane, federacyjne państwo minimalne,
– konstytucja wskazuje, że prawo w tym państwie nie może wykraczać poza zasadę nieagresji
– celem władz lokalnych jest egzekucja prawa, a nie jego tworzenie (w zgodzie z teorią Buchanana państwo minimalne powinno być pozbawione elementy polityki – policyless),
– konkretne rozstrzygnięcia prawne (interpretacje zasady nieagresji) tworzone są przez sędziów,
– sędziowie wybierani są przez lokalną społeczność, jednak w wypadku konfliktu dwie strony mogą zgodzić się na sędziego prywatnego,
– w ten sposób wybierane są również lokalne władze (także komendantowie policji) i tak jak zaproponowałeś, politycy (czy formacje) starające się o elekcje musiałyby przedstawiać swój plan działania (budżet) nim zostaną wybrane i ów plan byłby dla nich obowiązujący (z małym marginesem błędu),
duża część kompetencji może być oddana w ręce prywatnych podmiotów, celem istnienia państwa minimalnego jest rozwiązanie tych problemów, z którymi nie radziłby sobie ład bezpaństwowy. Przykładowo – jeśli w anarchokapitalizmie byłaby tendencja do zmowy między agencjami ochrony, państwo minimalne mogłoby przybrać kształt metapolicji, a więc policji, której celem jest pilnowanie prywatnych agencji ochrony, a nie monopolizowanie całego obszaru produkcji bezpieczeństwa. Tak sam z sądami – teoretycznie mógłby istnieć tylko jeden sąd państwowy, który zajmowałby się tylko i wyłącznie weryfikacją wyników sądów prywatnych itd.
To nie jest tekst przeciwko demokracji tylko przeciwko państwu jako takiemu, a w szczególności państwu w jego rozrośniętej kompetencyjnie formie. Przecież to wszystko nie zależy od sposobu, w jaki wybrany został zarządca.
Tekst uderza bardzo naiwne i bardzo rozpowszechnione złudzenie, że społeczeństwo kontroluje to, co się dzieje w państwie, trzymając polityków w szachu za pomocą groźby braku reelekcji. W tym sensie jest to „przeciw demokracji”, pokazuje bowiem, że demokracja nie działa tak, jak twierdzą jej zwolennicy (przynajmniej większa ich część). Rozwiązaniem problemu samowoli polityków byłoby więc w pewnym sensie ograniczenie demokracji, polegające na odebraniu im części kompetencji. To byłoby w pewnym sensie mniej demokratyczne rozwiązanie, bo o tym, co dzieje się z naszą własnością i wolnością w mniejszym stopniu decydowaliby demokratycznie wybierani politycy, a w większym stopniu byłoby to decyzją jednostek.
Nie wiem, czy dobrze odpowiedziałem na Twą wątpliwość.
Ale tak, oczywiście, jest to tekst pisany przeciw państwu.