Zapraszam do lektury mojego tekstu Czy kultura może być finansowana na wolnym rynku?, który ukazał się niedawno na stronie Warsaw Enterprise Institute. W tekście powracam do tematu państwowego i prywatnego finansowania kultury, o którym pisałem już kilkakrotnie. Tym razem podkreślam nieco inne aspekty problemu, pokazując, w jaki sposób wolny rynek mógłby rozwiązać potencjalny problem niedofinansowania kultury wysokiej.
Stanisław Wójtowicz, Czy kultura może być finansowana na wolnym rynku?
W tekście argumentuję, że:
- Kultura (także wysoka) jest powszechnie pożądanym dobrem i ludzie będą ją finansować sami z siebie (szczególnie w bogatszych społeczeństwach).
- Na przykładzie Dostojewskiego wskazuję, że twórcy kultury wysokiej często tworzyli dzieła, które łączyły głębokie filozoficzne i społeczne treści i wyrafinowane techniki z bardziej popularnymi łatwiej strawnymi dla mniej wyrobionych odbiorców elementami. Dostojewskiego kontrastuję z „odwróconymi do odbiorcy” twórcami takimi jak Joyce.
- Twórczość Tolkiena z kolei pokazuje, w jaki sposób artyści mogą tworzyć dzieła będące swoistymi pomostami między kulturą popularną a wysoką, niepostrzeżenie wciągając odbiorców w świat bardziej zaawansowanej sztuki.
- Podobne zjawiska można obserwować w przypadku muzyki rockowej. Wskazuję, w jaki sposób Marcin Świetlicki, nie rezygnując z literackiego skomplikowania swej sztuki, potrafił przedstawić ją w sposób przyjazny dla odbiorców, równocześnie zapraszając ich do świata tradycyjnej (niewykonywanej przy akompaniamencie muzyki) poezji.
- Wskazuję, że wbrew negatywnym wizjom etatystycznych ekonomistów kultura wysoka ma oczywistą, dającą się zmonetyzować wartość, której metody monetyzacji muszą być jednak każdorazowo odkryte, a najlepszą metodą odkrywania jest rynek.
- Wskazuję, że prywatyzacja rynku kultury mogłaby doprowadzić do zaniku pewnych form kultury, ale niekoniecznie wiązałoby się to z odchodzeniem od kultury wysokiej, ale często ze zmianą jej kształtu. Rynek dostarczałby kulturę wysoką w innych, bardziej efektywnych kosztowo formach (np. kwartety jazzowe zamiast orkiestr symfonicznych). Wiele z tradycyjnych form kultury wysokiej jest dziś w sposób sztuczny podtrzymywanych przez państwo.
- Na przykładzie polskiego hip-hopu pokazuję, w jaki sposób kultura rozwija się w oddolny i spontaniczny sposób, wykorzystując niskokosztowe metody i rozkwitając w nieoczekiwanych miejscach. Centralni planiści nie są w stanie zrozumieć i zorganizować tego procesu. Kultura jest czymś organicznym.
- Wskazuję wreszcie, że lepszym sposobem promowania kultury wysokiej może być edukacja tworząca popyt na nią, zamiast subsydiowania podaży, zwłaszcza że obecna edukacja często zniechęca do sztuki.
Nie wydaje się, by istniały jakieś przeciwskazania, by kultura (także wysoka) była finansowana efektywnie przez instytucje rynkowe – wiąże się ona z określonymi wartościami, które jej wytwórcy są w stanie na różne sposoby zmonetyzować. Nie zawsze jest to łatwe, ale istnieją możliwości komercjalizacji nawet najtrudniejszych treści.
Wszystkie zamieszczone na blogu teksty są bezpłatne. Jeżeli chciałbyś wesprzeć istnienie bloga i przyczynić się do promocji idei wolnościowych, proszę o wpłaty na konto.
Santander Bank
31 1090 1447 0000 0001 0168 2461
paypal.me/stanwojtow
Takie sformułowanie wpadło mi w oko: „Przestają one szukać możliwości zarabiania na wartości, którą tworzą”
Ten slogan o „tworzeniu wartości” jest bardzo popularny, i to nie tylko w kontekście kultury. No ale co to dokładnie jest ta wartość ? Gdzie ona jest ? Czy ktoś ją widział i przyłożył do niej suwmiarkę? Dziadek Hans i pradziadek Murray cośtam kiedyś pisali, że wartość jest subiektywna, i że indywidualne wartościowania bywają sprzeczne. Jak zatem pogodzić ich nauczanie ze sloganami o „tworzeniu wartości” które roszczą sobie
ewidentnie pretencje do nadania wartości charakteru obiektywnego ? Zwłaszcza w kontekście kultury finansowanej z podatków: skoro kogoś siłą ograbiono z kasy żeby sfinansować jakąś poezję czy symfonię, to ten ktoś z definicji wyżej sobie cenił truskawki jakie mógłby za tę kasę kupic od symfonii. Zmuszono go by zamienił coś co wartościuje wyżej na coś co wartościuje niżej. Na jakiej podstawie nazywa się ten proceder „tworzeniem wartości” a nie „demolowaniem wartości” ?
A poza tym to bardzo dobry tekst. Potrzebujemy ich więcej.
Z tą subiektywnością wartości to nie jest takie proste. To bardzo ciekawy problem i źródło wielu problemów w libertarianizmie.
Z pewnością założenie o subiektywnym charakterze wartości było konieczne w ekonomii, by wyjaśnić działanie rynku i kształtowanie się cen. Ale niekonieczne musimy stąd wyciągać jakieś bardzo silne wnioski etyczne.
Ale nawet nie wchodząc w ten spór, czy wartości są obiektywne, możemy powiedzieć, że są pewne rzeczy, które większość członków społeczeństwa ceni, i dobry system społeczno-polityczny powinien je dostarczać na przyzwoitym poziomie.
Przykładowo, porządek społeczny i pokój są zasadniczo uniwersalnymi wartościami. Jeżeli dałoby się pokazać, że pewne formy kultury wysokiej są niezbędne, by pojawił się wysoki poziom zaufania społecznego, wysoka spójność społeczna etc., i że te formy kultury nie pojawią się nigdy na rynku, to byłby to jakiś argument, by rozważyć takie finansowanie kultury. On pewno by mnie nie przekonał jako libertarianina, ale nie byłby on całkowicie bez sensu.
Ale wydaje się, że po prostu nie ma dowodów, że tak jest. Jest jakiś ogólny model ekonomiczny, ale przeważnie nie jest on potwierdzony danymi, a nawet jak jest, to lokalnie (ktoś tam zmierzył, że gdzie kultura pomogła). Nie wiemy, czy jakiekolwiek działania państwa w zakresie kultury się zwracają. Nikt się tym nie interesuje, bo ludzie ze świata kultury mają swoje interesy, a reszta ludzi się na tym nie zna lub nie ma na to czasu. Nikt nie wymaga od PISF i innych instytucji kultury, by udowadniały, że mają sens.
„Zwłaszcza w kontekście kultury finansowanej z podatków: skoro kogoś siłą ograbiono z kasy żeby sfinansować jakąś poezję czy symfonię, to ten ktoś z definicji wyżej sobie cenił truskawki jakie mógłby za tę kasę kupic od symfonii.”
To brzmi bardzo jak argument Hoppego, że jeśli ludzie nie sfinansowali obrony militarnej, a kupili inne rzeczy, to jest to dowód, że wolną inne rzeczy niż obronę militarną. Dla mnie to wynika trochę z niezrozumienia co mówi argument o dobrach publicznych lub efektach zewnętrznych. Z definicji rzeczy te będą niedofinansowane, bo większa część ich wartości jest przejmowana przez innych, więc nie można z faktu, że ludzie ich nie kupują, wnioskować, że one są niekorzystne. Przykładowo, z faktu, że ludzie nie sfinansowali wojska i zostali podbici nie wynika, że wojsko nie miało dla nich żadnej użyteczności. Równie dobrze (i to mówi teoria dóbr publicznych) można to wyjaśnić faktem, że ze względu na problemy koordynacyjne i efekt gapowicza nie udało im się go sfinansować, choć byłoby ono dla nich bardzo korzystne.
Wracając do twego przykładu. Dana osoba kupuje truskawki, zamiast wpłacić na fundację zajmującą się finansowaniem symfonii, bo nie potrafi dostrzec, że wpłacenie na symfonię „przyniesie plon stokrotny”. Ona widzi tylko swoje natychmiastowe zyski z symfonii (a raczej straty, bo symfonie ją nudzą), a nie widzi ogólnych zysków społecznych, które będą i jej zyskami.
Problem z tym argumentem jest taki, że (1) te ogólne zyski społeczne są wątpliwe, bo strasznie trudno to zmierzyć, (2) nawet gdyby były, to nie wiadomo, czy to jest moralne, (3) jest duża szansa, że państwo wykorzysta cała strukturę dla swego interesu.
Natomiast nie zgadzam się, że problem z tym argumentem jest taki, że ktoś kupując truskawki pokazuje, że woli truskawki niż symfonię. To jest oczywista prawda, ale prawda ta nie dowodzi, że sfinansowanie symfonii nie byłoby dla niego lepsze.