- Nie wypowiadaj się na tematy, na których się nie znasz.
- Przyznawaj się do swojej niewiedzy. Jeśli powtarzasz tezę, którą niedawno poznałeś, nie udawaj, że jesteś znawcą tematu, powiedz szczerze: „Niedawno czytałem artykuł, którego autor twierdził, że …”. Jeśli przejrzałeś tylko książkę lub jedynie czytałeś jej recenzję, a czujesz potrzebę, by się na jej temat wypowiedzieć, przyznaj się, że wypowiadasz się w sytuacji niepełnej wiedzy. Rób to nawet wtedy, gdy rozmawiasz z ludźmi, którzy wiedzą jeszcze mniej od ciebie.
- Bądź świadom, że wiele z twoich poglądów nie ma podstawy intelektualnej. Zawsze pytaj sam siebie – „dlaczego tak myślę”? Jeśli czujesz, że zamiast być racjonalnym, racjonalizujesz – spróbuj zdystansować się od danego poglądu (przenieś go z folderu „Moje właściwe poglądy na wszystko” do folderu „Przeczucia”). Jeśli czujesz, że twoje stanowisko opiera się na emocjach, nie ukrywaj tego. Powiedz, że nie umiesz obalić argumentów drugiej strony, ale twoje emocje/wiara każą ci pozostać przy swoim zdaniu.
- Im bardziej radykalne stanowisko zajmujesz, tym więcej argumentów na jego rzecz musisz posiadać. Cokolwiek myślisz o świecie, świat jakoś tam działa. Masz prawo proponować reformy, a nawet wzywać do rewolucji, ale musisz liczyć się z tym, że twoje zmiany mogą przynieść więcej zła niż dobra. Dlatego im większych zmian żądasz, tym więcej uzasadnień musisz na ich poparcie przedstawić.
- Myśl o swoich poglądach jako o tymczasowych, które porzucisz, gdy uda ci się znaleźć lepsze poglądy. Pomyśl o wszystkich tych sytuacjach z przeszłości, gdy zmieniłeś swe zdanie – przecież tamtych poglądów byłeś tak samo pewny jak tych, które obecnie uznajesz za właściwe.
- Czytaj teksty pisane przez drugą stronę sporu. Wynotowuj nie tylko błędy i przeinaczenia, ale także trafne myśli i słabe punkty twoich teorii.
- Upewnij się, czy rozumiesz poglądy oponentów. Parafrazuj je tak długo, aż twój rozmówca nie powie – „Tak, o to właśnie mi chodzi”.
- Polemizuj z najlepszymi poglądami swoich przeciwników. Jeśli widzisz, że pogląd przeciwnika mógłby być udoskonalony, udoskonal go i dopiero potem zabierz się do krytyki.
- Przyznawaj przeciwnikom ideowym dobre intencje (w momencie intelektualnej pracy). Spróbuj myśleć o nich jako o ludziach, którzy ukształtowani są przez inne historie i wrażliwość (nawet jeśli potem odrzucisz ich poglądy).
- Gdy z kimś rozmawiasz, traktuj to jako szansę dowiedzenia się czegoś, czego nie wiesz, a nie jako możliwość powiedzenia tego, co już wiesz. Nie ten więcej wyciąga z rozmowy, kto mówi, ale ten kto słucha.
Żeby nie było, nie jestem znawcą tematu, przeczytałem fajną książkę dość niedawno i uważam co następuje:
Teoria gier uczy nas, że jeśli wiemy, że inni mogą wybrać strategię „zdradź”, czyli w tym przypadku – blefuj, oszukuj i kłam, udawał, że pozjadałeś wszystkie rozumy, bądź przesadnie pewny siebie, to my tylko stracimy względem nich, jeżeli będziemy trzymać się zasady „współpracuj”, czyli w tym przypadku – stosuj się do wyżej wymienionych punktów. Oczywiście teoria ma zastosowanie, gdy zachodzą jej założenia, czyli nagroda za zdradę jest wyższa, niż nagroda za obustronną współpracę dla każdej ze stron. W tym przypadku można przypuszczać, że tak będzie, za „zdradę” zostajemy nagrodzeni w oczach naiwniaczków i prostaczków, którym nie chce się weryfikować stawianych tez. Za współpracę zostaniemy nagrodzeni przez grono ludzi dociekliwych, ambitnych, przy czym nagroda zostaje niejako podzielona na dwie strony. Jeżeli prostaczków jest więcej: kłam! Inaczej po prostu przegrasz w dylemat więźnia.
Właśnie nie! Patrz punkt 10 – imo najważniejszy. To, że zdobędziesz szacunek wśród jakiejś grupy nie ma żadnego znaczenia, bo liczy się to, czy masz poprawne poglądy, a te możesz zdobyć tylko stosując strategię uczciwą.
(Rady są oczywiście ogólne i nie stosują się do wszystkich sytuacji na świecie – jeśli akurat bierzesz udział w lidze debatanckiej, to korzystasz ze wszystkich dozwolonych metod, żeby wygrać)
Być może nie do końca doprecyzowałem, czego dotyczą te zasady. Nie dotyczą one wyłącznie prowadzenia dyskusji, ile raczej szukania prawdy, czego dyskusje mogą być częścią.
Staram się wskazać, że lepiej traktować dyskusje jako możliwość rozszerzenia swojej wiedzy niż możliwość przekonania innych do swoich racji (to drugie nie tylko zazwyczaj się nie udaje, ale również jest łatwiejsze do osiągnięcia, gdy właśnie nie próbujemy przekonywać, ale gdy wspólnie z dyskutantem szukamy prawdy).
A ta logika działania, o której piszesz, jest właśnie zabójczą dla prawdy logiką sporu politycznego, w której trzeba kłamać, bo wszyscy kłamią i ludzie niekłamiący po prostu przegrają. To jest właśnie jeden z wielu powodów, dla których odrzucamy politykę.
PS Doceniam pierwsze zdanie!
No to warto w tym kontekście przypomnieć „Kodeks człowieka pobłażliwego” Kisiela, który zacytowałem tu: http://gps65.salon24.pl/141524,etykieta
Podoba mi się myśl stojąca za tymi zasadami – więcej dystansu do własnej nieomylności jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
W naukach ścisłych i przyrodniczych polecałbym ich stosowanie w zasadzie dokładnie tak jak to napisałeś.
Jednak w dyskusjach na gruncie nauk społecznych (ekonomia) i humanistycznych, a zwłaszcza w dyskusjach o politykę czy moralność mam pewien problem z zasadami 1-3 „erudycyjnymi” (pozostałych nigdy za wiele – jak wyżej). Bo w tych kwestiach zbyt dużą rolę odgrywa aksjologia. Poglądy są często tylko (może aż) próbą racjonalizacji przyjętych wartości, a wartości biorą się z emocji (nie ma w tym nic złego – tak działa małpiszon homo sapiens). Twoja opozycja rozum-emocje nie ma tu sensu. Najpierw są emocje a rozum dostarcza tylko niedoskonałych narzędzi (języka) do ich wyrażania. Piszesz: „Jeśli czujesz, że twoje stanowisko opiera się na emocjach, nie ukrywaj tego. Powiedz, że nie umiesz obalić argumentów drugiej strony, ale twoje emocje/wiara każą ci pozostać przy swoim zdaniu.”. Które stanowisko nie opiera się na emocjach? Przecież każdy fundamentalny spór będzie sporem o wartości/emocje/definicje (liberał, socjaldemokrata i konserwatysta – wszyscy są za wolnością, tylko pierwszy definiuje ją jako wolność od regulacji, drugi – od biedy, a trzeci np. od grzechu). Jestem wielkim fanem erudycji, ale nie mieszałbym jej za bardzo z uczciwością, prężącą muskuły w tytule twojej notki, w kwestiach miękkich.
Oddzielając emocje od rozumu, posługiwałem się bardziej potocznym podziałem na poglądy, które wyznajemy, bo zbadaliśmy daną sprawę (rozum), i poglądy, które wyznajemy na przykład dlatego, że pasują one do naszych innych poglądów (emocje).
Przykładowo:
a) jesteś nastawiony socjalistycznie, dowiadujesz się, że rząd chce zwiększyć płacę minimalną, bez merytorycznego badania sprawy uznajesz, że to dobra polityka, bo na pewno pomoże biednym,
b) jesteś nastawiony libertariańsko, ktoś tłumaczy ci teorię Keynesa, bez badania sprawy uznajesz, że to są na pewno jakieś bzdury (bo jakby Keynes miał racje, to może państwo byłoby uzasadnione?).
W obu przypadkach socjalista/libertarianin podejmuje emocjonalną decyzję o przyjęciu/odrzuceniu jakiegoś poglądu, którego przyjęcie/odrzucenie nie powinno mieć nic wspólnego z emocjami (to, czy płaca minimalna pomaga biednym i czy keynesizm działa jest niezależne od tego, jakie są nasze poglądy).
Uczciwość intelektualna nakazuje więc przyznać się do tego, że jestem za płacą minimalną/przeciw keynesizmowi, bo taki mi podpowiadają moje emocje, bo boję się, że mój światopogląd runie itd.
Najlepiej zapytać siebie tak – „czy obstawałbym przy moim poglądzie, gdyby moje audytorium złożone było z ekspertów w danej dziedzinie?”. Ktoś, kto miałby tylko emocje, nie umiałby zaproponować żadnego sensownego uzasadnienia bądź nie umiałby odpowiedzieć na najbardziej podstawowe zarzuty i skompromitowałby się. Jeśli czujesz, że wstydziłbyś się wygłosić jakiś sąd przed ekspertami, możesz być prawie pewny, że jego źródłem są emocje.
Na innym, głębszym poziomie rzeczywiście może być tak, że za wszystkim stoją emocję, a rozum jest tylko ich sługą. Ale jeśli tak jest, to żadna doza uczciwości na nic się zda, bo wszystko zostało już ustalone.
Moim zdaniem cały czas popełniasz błąd zerojedynkowego myślenia: albo jest tak, że mam wszystko całkowicie racjonalnie udowodnione (przecież to nie jest nigdy możliwe w naukach społecznych) i mogę się wypowiadać ex cathedra, albo nic nie wiem, nic nie słyszałem, nie mam żadnych skojarzeń, tzw. wiedzy nieuświadomionej, mam tylko emocje, więc morda w kubeł. Tyle, że w praktyce dyskusji o polityce/ekonomii/moralności nie jest najczęśniej ani tak, ani tak. Najczęściej (powyżej pewnego poziomu oczywiście) każdy ma jakieś obszary lepiej zbadane/przyswojone/oswojone, inne gorzej, drugi na odwrót, a dyskusja toczy się gdzieś na ich przecięciu. Dlatego bicie pałką mojszej erudycji jest słabe.
Moim zdaniem jest ekonomicznie niemożliwe, by znać się na więcej niż kilku rzeczach. My ciągle ulegamy złudzeniu, że inteligentni ludzie, którzy inteligentnie wypowiadają się na jakieś tematy, wiedzą, o czym mówią. Sęk w tym, że na pewnym poziomie wiedzy, umiesz po prostu bardzo sprawnie eksponować nieliczne wiadomości, które posiadasz, tworząc pozór wiedzy.
„Moim zdaniem jest ekonomicznie niemożliwe, by znać się na więcej niż kilku rzeczach.”
Mało tego – nawet jak ktoś „się zna”, to często niewiele z tego wynika. As in: znawca = wąsko wyspecjalizowany zawodowy dłubacz.
” My ciągle ulegamy złudzeniu, że inteligentni ludzie, którzy inteligentnie wypowiadają się na jakieś tematy, wiedzą, o czym mówią.”
Nie wiem, co rozumiesz przez „wiedzą o czym mówią”. Takie kryteria można stosować na sympozjum naukowym dla fachowców od ślepej kiszki młodych delfinów.
Jednak wiele spraw społecznych bedących przedmiotem debaty publicznej to nie jest „rocket science”. I do podejmowania dobrych wyborów (nie: bycia ekspertem) wystarcza solidna wiedza ogólna (przysłowiowe przedwojenne liceum), inteligencja, wrażliwość, wyobraźnia i – przede wszystkim – doświadczenie życiowe.
„Moim zdaniem jest ekonomicznie niemożliwe, by znać się na więcej niż kilku rzeczach. ”
Jeszcze tak sobie myslę, że takie myślenie prowadzi do dość pesymistycznych postaw (a może bierze się z pesymistycznych założeń) – „warto być ignorantem”, „edukowanie ludzi i tak nie ma sensu”. Popraw mnie jeśli sie mylę, co do Twojego rozumowania.
A ja wierzę w sens edukacji. Bo myślę, że im lepiej społeczeństwo wyedukowane, tym lepiej (bezpieczniej, ciekawiej, bogaciej) się w nim żyje.
„Jednak wiele spraw społecznych bedących przedmiotem debaty publicznej to nie jest „rocket science”. I do podejmowania dobrych wyborów (nie: bycia ekspertem) wystarcza solidna wiedza ogólna (przysłowiowe przedwojenne liceum), inteligencja, wrażliwość, wyobraźnia i – przede wszystkim – doświadczenie życiowe”
Ja właśnie uważam, że to jest rocket science. A jeśli weźmiesz pod uwagę naszą skłonność do błędów poznawczych, to może być jeszcze trudniejsze do rozwikłania, bo w rocket science jest chociaż jakaś wspólna baza.
„Jeszcze tak sobie myslę, że takie myślenie prowadzi do dość pesymistycznych postaw (a może bierze się z pesymistycznych założeń) – „warto być ignorantem”, „edukowanie ludzi i tak nie ma sensu”. Popraw mnie jeśli sie mylę, co do Twojego rozumowania.”
Nie „warto być ignorantem”, ale „zawsze jest się ignorantem prawie we wszystkim”. Tu natura nie dała nam wyboru. Pewno, że warto wiedzieć więcej, ale nasze możliwości poznawcze są bardzo skromne.
Sa to najgorsze z mozliwych metod, żeby oslabic wizerunek libertarianizmu i wyjsc z podkulonym ogonem z dyskusji. Kilkukrotnie doswiadczylem, że przyznanie sie do bledu czy do braku pelnej wiedzy – sprawiało, że kontr-dyskutant jeszcze bardziej nabierał wiatru w żagle i zdawkował na zasadzie: ,,idź sie doucz”…
W dyskusji, gdzie dochodzi do konfrontacji idei, trzeba przybrać postawe ideologa inaczej z gory skazuje sie na przegraną pozycje w 99% ideowych potyczek. Z psychologicznego punktu widzenia – obnizamy sobie w ten sposob status i kontr-dyskutant – czy nam sie to podoba czy tez nie – bedzie nas juz traktowal z gory.
Przedstawione rady są szczegolnie toksyczne, gdy oponent nie wykazuje symetrycznej checi bycia ,,uczciwym intelektualnie”. Dostaje wtenczas od nas dodatkowe punkty za nic…
Uczciwosc intelektualna to utopia, bo nie przynosi zadnych korzysci dla kazdej ze stron, bo przyznac do bledu mozemy sie przed sobą – po stoczonej konfrontacji. Nie ma powodu, żeby robic to wczesniej…To jest tak jakby toczyc walke na smierc i zycie – i pozwolac za kazdym razem oponentowi na podniesienie wytraconego miecza w imie honoru i wszelkich innych rycerskich cnot. Na filmach pieknie sie to konczy, natomiast w realnej walce konczy sie to ,,pieknym samobojstwem”.
Na uczciwosc intelektualną jest miejsce w naszym prywatnym zaciszu. W konfrontacji idei – postawa uczciwego intelektualnie – naraza na osmieszenie i na odebranie wyrazitosci idei, ktorą reprezentujemy. Wszelkie ewidentne pomylki z naszej strony – powinny byc parowane dobrą erystyką a nie przyznawaniem sie do slabosci. Uczcie sie od politykow czy tych najbardziej charymatycznych intelektualistow, ktorzy pozniej kreują duch epoki i zapoczatkowują zmiane paradygmatu…
„W konfrontacji idei – postawa uczciwego intelektualnie – naraza na osmieszenie i na odebranie wyrazitosci idei, ktorą reprezentujemy. Wszelkie ewidentne pomylki z naszej strony – powinny byc parowane dobrą erystyką a nie przyznawaniem sie do slabosci. Uczcie sie od politykow (…)”
Ideolog jakiejkolwiek ideologii odznaczający się tego typu myśleniem nie budzi szacunku tylko politowanie. Jest śmieszny, sekciarski. Czasami, gdy udaje mu się dojść do poziomu, na którym o czymś decyduje staje się groźny.
Czy to oznacza, że proponujesz jakąś formę makiawelizmu debatowego? Cel uświęca środki?
Jeśli masz dobre argumenty – przekonuj nimi, jeśli nie masz – używaj erystyki, manipuluj, kłam, byleby nie przegrać dyskusji?
Załóżmy, że są trzy obszary – szukania prawdy, rozmowy, debaty z publicznością. Gdzie według Ciebie należy być uczciwym, gdzie zaś wolno manipulować?
„Gdzie według Ciebie należy być uczciwym, gdzie zaś wolno manipulować?”
Znowu – to nie jest kwestia gdzie można wywnioskować wiele samym rozumem, to jest kwestia etyczna: zawsze należy być uczciwym.
W zaczarowanym swiecie to sofisci budzą najwiekszą odrazę i politowanie, problem w tym, że w potyczkach slownych to oni wygrywali bitwy i budzili podziw wsrod obserwatorow.
Kwestia konforontacji idei niestety ma swoje twarde prawa, gdzie oprocz czystej merytoryki liczy sie tez forma poprzez, ktorą uzywamy sily perswazji i wyrafinowaną erystyke. Jesli odżegnujemy sie od tego to narazamy sie na śmiesznosc z perspektywy oponenta a przede wszytskim obserwatorow. Przyznawanie sie do błedu jest zawsze obnizeniem swojego statusu wzgledem kontr-dyskutanta i nie da sie ustrzec przed tym mechanizmem..Osoba, ktora umiejetnie stosuje techniki retoryczno-erystyczne nigdy nie zostanie odebrana jako sekciarz!
„w potyczkach slownych to oni wygrywali bitwy i budzili podziw wsrod obserwatorow.”
Nawet patrząc czysto utylitarnie, zakłamani politycy szybko stają się nienaturalni i ludzie to wyczuwają.
„Przyznawanie sie do błedu jest zawsze obnizeniem swojego statusu wzgledem kontr-dyskutanta”
W świecie czyichś kompleksów, w świecie ludzi słabych. Silny nie ma z tym problemu, siła jest czymś cenionym w polityce.
Jeżeli rozpoczynamy dyskusję, to powinniśmy wpierw ustalić, w jakiej sferze kulturalnej się znajdujemy i na ile jest ona odczuwana (przez obie strony i publikę). Przyjmując, że jest to chrześcijańska, wtedy oczekujemy zrozumienia i stosowania etyki chrześcijańskiej. Z tej etyki wynika pewne rozumienie prawdy, sprawiedliwości i szeregu odczuć (miłości, nienawiści itp.) Do tego należy dodać własne predyspozycje duchowe („kindersztuba”, oczytanie, wpływ otoczenia, intelekt) i wtedy można prowadzić dyskusje światopoglądowe(nawet te polityczne), przyjmując jednak za podstawową zasadę: zachowania się przyzwoicie. To wszystko. Jeżeli przeciwnik nie odpowiada tym samym wymogom, to na „zaczepkę słowną” reagujemy odpowiedzią o własnym przekonaniu do określonego tematu i z ewentualnym wykazaniem błędów przeciwnika – jeżeli wynikają one z niewiedzy lub błędnej wiedzy. Należy pamiętać, że błądzić jest podstawową naturą człowieka – i stosować to także do siebie.
A polityka profesjonalna…? – Nie dotyczy!