Narkotyki powinny być legalne

Libertarianie opowiadają się za pełną wolnością w kwestii produkcji, handlu i spożycia narkotyków. Ponieważ ani produkcja, ani handel, ani spożycie narkotyków nie stanowią – same z siebie – aktu inicjacji przemocy względem osób trzecich, nikt nie ma prawa używać przemocy, by uniemożliwić innym angażowania się w działania tego typu.
– Jako wyłączny właściciel swojego ciała mam prawo robić z nim, co tylko mi się podoba, nawet jeśli w czyjejś opinii szkodzę sam sobie – dlatego mam prawo zażywać narkotyki.
– Mam również prawo produkować narkotyki, robiąc to bowiem, nie odbieram nikomu prawa do dowolnego zarządzania jego ciałem i własnością.
– I wreszcie, mam prawo nimi handlować, nikomu nie wolno bowiem utrudniać osobom trzecim zawierania dobrowolnych umów (jeśli osoby te są dorosłe, dlatego zakazane powinno być sprzedawanie narkotyków dzieciom).
Dlatego też libertarianie odrzucają jakiekolwiek formy prohibicji narkotykowej.

Wizja wprowadzenia całkowitej wolności narkotykowej budzić może niepokój. To prawda, że produkowanie czy dystrybuowanie narkotyków nie stanowi naruszenia niczyich praw, niemniej jednak przyzwolenie na obecność narkotyków w przestrzeni publicznej posiadać może – mówią przeciwnicy narkotyków – dramatyczne konsekwencje dla funkcjonowania społeczeństwa. Istnieje zasadniczo pięć argumentów, za pomocą których uzasadnia się prohibicję narkotykową:
(1) narkotyki są niebezpieczne dla zdrowia, dlatego państwo ma prawo – w trosce o zdrowie obywateli – zakazać ich spożywania,
(2) istnienie narkotyków prowadzi do zwiększenia ilości przemocy: osoby zażywające narkotyki bywają często agresywne, przemysł produkcji i handlu narkotyków jest zaś wyjątkowo nasycony przemocą,
(3) narkotyki stanowią zagrożenie dla zdrowia i życia dzieci,
(4) biorąc narkotyki, niszczymy swoje zdrowie, co negatywnie odbija się na sytuacji innych użytkowników państwowej służby zdrowia,
(5) biorąc narkotyki, obniżamy swoją produktywność, przez co cierpi cała gospodarka.
Czy wobec tak silnych argumentów na rzecz prohibicji narkotykowej nie powinniśmy wyrzec się części wolności w imię dobra społeczeństwa? Czy prawo do zażywania narkotyków jest rzeczywiście tak ważne, że powinniśmy bronić go, narażając społeczeństwo na ryzykowny kontakt z narkotykami? Czy wolność obejmować powinna również wolność otwierania puszki Pandory? Spróbuję odpowiedzieć na wszystkie te wątpliwości. Rozpocznę od krytyki wymienionych argumentów na rzecz prohibicji. Wykażę także, że państwowa walka z narkotykami jest nie tylko niemoralna, ale że posiada bardzo negatywne konsekwencje dla życia społecznego. I wreszcie pokażę, jak wyglądać mogłoby społeczeństwo, w którym narkotyki byłyby legalne i jak moglibyśmy chronić się bez pomocy (przemocy) państwa przed niebezpieczeństwami z nimi związanymi.

Paternalistyczne uzasadnienie prohibicji narkotykowej
Podstawowy argument na rzecz prohibicji narkotykowej polega na wskazaniu, że ponieważ narkotyki są szkodliwe dla zdrowia i psychiki zażywających je osób, państwo ma prawo wyeliminować je ze strefy publicznej, by chronić jednostki przed nierozważnymi zachowaniami. W tym ujęciu państwo wciela się w rolę ojca, który dba o dobrostan swych dzieci. Tak jak dobry ojciec wyjmuje dzieciom nożyczki z rąk, zabrania zabawy zapałkami i nie pozwala jeść nadmiernych ilości słodyczy, tak państwo zabrania obywatelom angażowania się w działania, które mogą wydawać im się korzystne, w dłuższej perspektywie okażę się jednak wielce szkodliwe. Tak jak dorosłe dzieci wdzięczne są rodzicom, że opiekowali się nimi w dzieciństwie i ograniczali ich samowolę (wolność to nie samowola!), tak obywatele winni być wdzięczni państwu za to, że ograniczając dostęp do narkotyków, chroni ich przed nieszczęściem nałogu, utratą zdrowia i stratami finansowymi. Problem z narkotykami – mówią zwolennicy prohibicji – polega na tym, że są one nie tylko czymś złym, ale równocześnie czymś niezwykle nęcącym. Jeśli zezwolilibyśmy na swobodny nimi obrót, wiele osób uległoby ich zwodniczemu wołaniu i znalazłoby się w sidłach nałogu. „Nie wódź nas na pokuszenie…” modlą się chrześcijanie, wiedząc, że ludzie są słabi i nie zawsze potrafią odeprzeć pokusę. Państwo – ojciec nasz – wprowadzając prohibicję, chroni nas przed pokusą próbowania narkotyków, pokusą, która w większości przypadków kończy się źle, a w wielu wypadkach – tragicznie.

Wszystko to brzmi przekonywająco, a jednak paternalizm zawodzi. Trudno zrozumieć, dlaczego państwo miałoby decydować o tym, co jest dobre dla jakiejś jednostki. Libertarianie wierzą, że każda osoba ma prawo sama decydować o swoim życiu. Każdy z nas powinien sam wybierać zarówno swoje życiowe cele, jak i metody ich realizacji. W istocie, prawo do samodzielnego określania własnych celów jest istotą człowieczeństwa. Człowiek różni się od zwierząt tym, że sam decyduje o tym, kim chce być i jak chce żyć. Nie ma on obowiązku pracować na rzecz mrowiska czy roju, nie musi słuchać swych instynktów. Dlaczego więc pewni ludzie mieliby mieć prawo do decydowania o tym, jakie działania są dobre dla innych, jakie zaś nie?

Zauważmy, że na poziomie teoretycznym stwierdzenie: „mam prawo zabronić ci brania narkotyków dla twojego dobra” jest nieodróżnialne od zdania „mam prawo zabronić ci niewzynawania mojej religii dla twojego zbawienia”. Wyobraźmy sobie muzułmanina, który twierdzi, że ma prawo narzucać islam przemocą, gdyż robiąc to, ratuje od potępienia tych, którzy nie chcą z własnej woli przyjąć jego religii. Taki fundamentalista (fundamentalista to ktoś, kto uznaje, że ma prawo narzucać swoją wiarę innym) również działa – w swym przekonaniu – niczym dobry ojciec, który ogranicza prawa innych tylko po to, by ocalić ich dusze. Takie działanie wydaje nam się jednak niedopuszczalne. Muzułmanin może opowiedzieć nam o swoim bogu i jeśli zdecydujemy, że warto w niego wierzyć, przejdziemy na islam, ale nie powinien zmuszać nas do wiary dla naszego dobra. To, że jest on przekonany, że byłoby to dla nas dobre, nie ma żadnego znaczenia – ostatecznie każdy z nas może być przekonany o tym, że cały świat powinien podporządkować się jego ideom, gdyż wyjdzie to mu (światu) na dobre. Tak jak mam prawo samemu zaryzykować potępienie, które czeka mnie, jeśli zasady cudzej religii okażą się prawdziwe (byłoby zabawne, gdyby prawdziwą okazała się jakaś bardzo mało znana religia i praktycznie wszyscy ludzie na świecie zostaliby przez jej boga potępieni), tak mam prawo ryzykować, że przygoda z narkotykami okaże się nie sympatycznym doświadczeniem szalonej młodości, ale piekłem nałogu.

Czy da się kogoś niewolić dla jego dobra?
Zauważmy, że paternalizm jest podejrzany nie tylko na poziomie moralnym, ale również na poziomie teoretycznym. Jeśli zgodzimy się, że to jednostka definiuje to, co jest dla niej dobre, na jakiej zasadzie twierdzić możemy, że państwo wie lepiej od jednostki, jak powinna ona postępować? By uratować paternalizm musielibyśmy dowieść, że to nie jednostka, ale jakaś zewnętrzna względem niej instytucja czy osoba ma prawo decydować, co jest dla niej dobre. To jednakże jest wątpliwe z dwóch powodów: po pierwsze, prowadziłoby to do całkowitego moralnego uprzedmiotowienia jednostki jako bytu niezdolnego do decydowania o samej sobie, po drugie, skoro jednostka nie wie, co jest dla niej dobre i do jakich celów powinna do nich dążyć, kto będzie wyznaczał te cele? Siłą rzeczy musieliby to być jacyś inni ludzie, inne jednostki. Ale czy ludzie ci nie ulegaliby tej samej słabości – mieliby tendencję to niewłaściwego określania pożądanych celów i wartości? Nie istnieje żadna metoda rozwiązania tego problemu poza uznaniem, że istnieją dwa typy ludzi – ludzie, którzy nie zasłużyli na to, by być uznawani za podmioty moralne, i ludzie którzy na to zasłużyli. Ojcem paternalizmu jest więc Arystoteles dowodzący w Polityce, że niektórzy ludzie są z natury niewolnikami, inni zaś urodzili się, by niewolnikami zarządzać. Paternalizm jest formą rasizmu, przekonaniem, że istnieje rasa wyższa, która ma prawo podporządkować sobie rasę niższą. Ale nawet gdyby udało nam się obronić rasizm na poziomie moralnym, nadal byłby on problematyczny teoretycznie. Jak bowiem określić to, którzy ludzie są pełnoprawnymi podmiotami moralnymi, którzy zaś nie? Ostatecznie bowiem członkowie „rasy niższej” twierdzą, że doskonale wiedzą, co jest dla nich dobre. Argument przyjmuje więc charakter błędnego koła:
(a) Dowodem na to, że to A, a nie B ma podmiotowość moralną, jest to, że A wybrał x, a B wybrał y.
(b) Skąd wiadomo, że wybór x jest dowodem na posiadanie podmiotowości? Bo A tak zadecydował.
(c) Dlaczego wybór A jest wiążący? Bo tylko A jest podmiotem moralnym.
Paternalizm wydaje się więc nieprawomocny zarówno moralnie, jak i teoretycznie. Na poziomie moralnym jest formą rasizmu, na poziomie teoretycznym uzasadnia ów rasizm w sposób tautologiczny (biali są lepsi od czarnych, bo czarni nie żyją tak, jak biali uważają, że należy żyć).

Paternalizm a totalitaryzm
Paternalizm w kontekście problemów takich jak narkotyki czy nadmierne spożycie alkoholu bywa często lekceważony. Jednostkom objętym takimi ograniczeniami – mówi się – nie dzieje się wielka krzywda, ostatecznie bowiem nikt nie musi brać narkotyków, zaś zakaz ich spożywania może wyjść ludziom jedynie na dobre. (Ktoś może powiedzieć, że moje porównanie paternalisty do wojującego islamisty jest o tyle nietrafne, że zabranianie komuś palenia marihuany jest po prostu czymś innym niż zmuszanie kogoś do wyznawania islamu – struktura działania jest ta sama, ale jego treść jest inna). Regulacji takich nie należy jednak lekceważyć. Po pierwsze, nikt z nas nie wie – i wiedzieć nie może – w jaki sposób inne osoby wyobrażają sobie swoje szczęście i w jaki sposób chcą do niego dążyć. To, co nam wydaje się mało istotnym zakazem (ponieważ nigdy nie mieliśmy ochoty spożywać narkotyków), dla innych może być bolesnym ograniczeniem wolności, ograniczeniem, które uniemożliwi im poszukiwanie szczęścia w sposób, który uważają za najbardziej właściwy. Każdy ma prawo wybrać taką drogę życia, jaką uznaje za słuszną – zabronić komuś palić marihuanę jest złem (przynajmniej potencjalnie) tak samo wielkim, jak zabronić komuś komponować opery, wyznawać religię czy wychowywać w pewien sposób dzieci. Po drugie, przyznawanie państwu prawa do decydowania za nas w takich – pozornie błahych – sprawach oznacza, że państwo to musi posiadać prawo (zarówno na poziomie moralnym, jak i na poziomie praktycznym) do decydowania w sprawach o wiele większych. Jak argumentowałem w innym miejscu, nie jesteśmy w stanie wyposażyć państwa w narzędzia, za pomocą których będzie ono czyniło dobro, wszystko, co jesteśmy w stanie zrobić, to wyposażyć państwo w narzędzia przymusu – do czego użyje ono tych narzędzi, zależy wyłącznie od niego.

Nawet więc jeśli nie cierpisz zbytnio z powodu istnienia prohibicji narkotykowej, powinieneś pomyśleć o dwóch rzeczach:
(a) Czy to, że akurat ty nie chcesz spożywać narkotyków, jest wystarczającym uzasadnieniem, by ich zakazywać? Czy myślałbyś tak samo, gdyby zakazano czynności, która byłaby dla ciebie ważna, a która nie podobałaby się innym?
(b) Czy przyznając państwu prawo do ograniczania praw do jednej rzeczy, jesteś w stanie zagwarantować, że państwo nie wykorzysta tego prawa do ograniczenia innych praw?

Narkotyki i przemoc. Przemoc wywoływana spożyciem narkotyków
Narkotyki i przemoc wiążą się ze sobą na dwa sposoby. Po pierwsze, narkotyki wywoływać mogą agresywne zachowania u osób je zażywających, po drugie, przemysł narkotykowy wydaje się ściśle powiązany ze środowiskami przestępczymi. Z obu tych powodów, argumentują zwolennicy prohibicji, zakaz produkcji, handlu i spożywania narkotyków przyczynia się do zmniejszenia ilości agresji w społeczeństwie. Nie można zaprzeczyć, że spożywanie niektórych narkotyków może powodować wzmożenie agresji, czego konsekwencją bywa eskalacja przemocy. Jednak stwierdzenie, że jakieś działanie może w zapośredniczony sposób prowadzić do agresji, nie jest tożsame ze stwierdzeniem, że działanie to stanowi inicjację przemocy. Na tej zasadzie moglibyśmy zakazać niemal każdej czynności: alkohol, stres, frustracja seksualna, gry komputerowe, zazdrość, cukier, piłka nożna, ambicja, literatura, filmy – wszystko to czynniki, które w pewnych sytuacjach sprawiają, że ludzie decydują się dokonać aktu agresji. Fakt, że część narkotyków może wyzwalać agresję, powinien skłaniać nas do zachowania względem nich szczególnej ostrożności (a nawet do moralnego potępiania osób je spożywających), nie stanowi jednak wystarczającej przesłanki, by stosować przemoc fizyczną względem osób, które je zażywają. Być może, gdyby dało się dowieść, że zażycie określonej substancji z wysokim prawdopodobieństwem oznaczać będzie, że dana osoba zrobi komuś krzywdę, zasadne byłoby zakazywać stosowania tej substancji w określonych sytuacjach, póki co jednakże nikt nie wykazał takiego związku. Nawet jednak jeśli tak by było, dotyczyło to tylko niektórych substancji odurzających, co więcej, na liście takich powodujących agresję związków chemicznych powinien znaleźć również się m.in. testosteron.

Przemoc związana z wyjęciem przemysłu narkotykowego spod prawa
Przemoc, która pojawia się jako efekt zażywania narkotyków, jest małą częścią przemocy związanej z narkotykami. Świat produkcji i handlu narkotykami to świat zorganizowanej przestępczości, mafijnych porachunków, rozwiązywania problemów za pomocą siły itd. Wiele osób wiąże tę przemoc w bezpośredni sposób z narkotykami, w istocie jednakże, źródłem tej przemocy jest praktycznie w stu procentach państwo. Powodem, dla którego narkotyki tak silnie wiążą się z przemocą, jest fakt, iż obszar ich produkcji, handlu i konsumpcji, jest obszarem wyjętym spod prawa. Wyjmując obszar produkcji, handlu i konsumpcji narkotyków spod prawa, państwo uniemożliwia pokojowe rozstrzyganie sporów, które pojawiają się na tym obszarze. Diler, któremu ukradziono 100 gramów marihuany czy kokainy, nie może zgłosić tego faktu na policję, ale musi szukać sprawiedliwości poza prawem. Jeśli nie posiada żadnych wpływów, musi zaakceptować prawo silniejszego, jeśli natomiast ma możliwość, by samemu stać się silniejszym, musi ją wykorzystać, w innym wypadku bowiem straci swoją pozycję na rynku. Klient dilera, który otrzymał od niego towar niskiej jakości (np. zawierający szkodliwe domieszki), nie może pozwać sprzedawcy, pokazując policji rachunek za zakup porcji narkotyku i opakowanie z wadliwym towarem. Zarówno kradzież, jak i oszustwo nie byłyby problemem, gdy handel narkotykami był legalny, zostałyby bowiem   natychmiast zgłoszone i zajęłyby się nimi odpowiednie (prywatne lub państwowe) służby. I wreszcie, dwa gangi narkotykowe, walcząc o klientów, będą odwoływały się nie tylko (jak firmy na legalnych rynkach) do metod ekonomicznych (obniżanie ceny, zwiększanie jakości, lepsza reklama), ale przed wszystkim do metod opartych na przemocy – czego efektem będą bezustanne „wojny o teren”. Ponieważ na obszarze handlu narkotykami państwo uniemożliwia rozwiązywanie sporów w cywilizowany sposób, spory te będą rozstrzygane z użyciem przemocy. A to oznacza, że bardzo szybko obszar taki przejęty zostanie przez zorganizowaną przestępczość, osoby i grupy, które posiadają komparatywną przewagę w stosowaniu przemocy. Na szczyt przemysłu narkotykowego natychmiast dostaną się najbardziej brutalni, to oni bowiem najlepiej potrafili będą walczyć – w literalnym znaczeniu tego słowa – z konkurencją.

Zorganizowana przestępczość jest produktem państwa, powstaje niemal wyłącznie na obszarach, które wyłączone są spod prawa (a więc obszarach takich jak handel narkotykami, prostytucja, hazard, przewóz towarów przez granicę itd.). W samych narkotykach (w procesie ich produkowania, sprzedawania i spożywania) nie ma niczego, co nasączałoby związany z nimi biznes przemocą. Przemoc ta wynika tylko i wyłącznie z ich delegalizacji. W czasach prohibicji alkoholowej w USA istniały takie same gangi alkoholowe, jakie istnieją teraz na obszarze handlu narkotykami, zniesienie prohibicji zaś natychmiastowo wyeliminowało zjawiska tego typu. Gdyby produkcja, handel i konsumpcja narkotyków zostały zalegalizowane, praktycznie cała przemoc pojawiająca się na tym obszarze wyparowałaby z dnia na dzień. Producenci, handlarze i konsumenci narkotyków nie odwoływaliby się w swoich kontaktach do przemocy tak, jak nie robią tego producenci leków, aptekarze i ich klienci.

Dlaczego wojna z narkotykami nie jest skuteczna?
Przedstawiona teoria wyjaśnia, dlaczego na obszarach wyjętych spod prawa spory rozstrzygane są z użyciem przemocy, nie wyjaśnia jednakże, dlaczego obszary takie – mimo wielkich nakładów państwa, by je zlikwidować – nadal istnieją. Jednym z wyjaśnień mogłaby być oczywiście nieefektywność działania państwa, problem wydaje się jednak bardziej skomplikowany. Dlaczego więc „wojna z narkotykami” często nie przynosi pożądanych efektów (przynajmniej w krajach, które charakteryzują się dużym obszarem swobód obywatelskich)? Zakazując obrotu narkotykami, państwowo ogranicza konkurencję na tym rynku, maksymalnie windując ceny. Gdyby obrót narkotykami był legalny, porcja marihuany mogłaby kosztować 50 groszy, a nie około 20 zł. Ta czterdziestokrotna różnica – wynikająca z faktu ograniczenia podaży marihuany – powoduje, że osoby, które zdecydują się handlować narkotykami i uda im się robić to skutecznie przez dłuższy czas, mogą zanotować ogromne zyski. Mimo zawyżonej ceny sprzedawcy narkotyków nadal mogą liczyć, że klienci będą kupować ich produkt, gdyż krzywa popytu na narkotyki jest nieelastyczna – z braku bliskich substytutów, nawet radykalne podwyższenie ceny narkotyków nie spowoduje dramatycznego spadku popytu. Gdyby państwo zakazało handlu sokiem grejpfrutowym, prawdopodobnie nie wytworzyłby się czarny rynek soku grejpfrutowego, gdyż wobec kosztów, które ponosiliby działający poza prawem producenci (kosztem tym byłaby przede wszystkim możliwość bycia złapanym przez policję), nie zostałaby wynagrodzona możliwością radykalnego podwyższenia ceny soku. Gdyby dilerzy soku grejpfrutowego podwyższyli ceny, ludzie przestaliby go po prostu pić i przerzuciliby się na sok pomarańczowy czy inne rodzaje napojów. Nie istnieją jednakże żadne substancje, którymi można by łatwo zastąpić narkotyki – duża grupy konsumentów narkotyków będzie je kupować, nawet jeśli ich cena zostanie wielokrotnie zwiększona. Im skuteczniej państwo będzie walczyć z producentami i dilerami narkotyków, tym bardziej zmniejszy się liczba podmiotów na rynku i tym większe zyski podmioty te będą odnotowywały ze swego procederu. Paradoksalnie więc, im bardziej skuteczna walka z narkotykami, tym bardziej opłaca się nimi handlować. Olbrzymia część działań państwa na obszarze „wojny z narkotykami” jest więc kontrskuteczna.

Zauważmy, że przemoc związana z narkotykami ma również tendencję do rozlewania się na inne obszary życia społecznego. Bardzo często jej ofiarami stają się osoby znajdujące się poza przemysłem narkotykowym – przypadkowi przechodnie, świadkowie, osoby obrabowywane przez narkomanów, osoby, które zadarły z narkotykowymi gangami itd. Ponieważ przemysł narkotykowy, będąc nielegalnym, generuje duże zyski, jest on również silnym elementem korupcjogennym – gangi narkotykowe przekupują policjantów i polityków, by ci służyli ich interesom, policjanci zezwalają na działanie niektórych gangów w zamian za pieniądze z zysków itd. Innym zjawiskiem jest fakt, że policja wycofuje się z obszarów kontrolowanych przez gangi narkotykowe, uznając, że działanie na tych obszarach byłoby zbyt niebezpieczne, co sprawia, że żyjące tam osoby znajdują się całkowicie we władaniu tych grup przestępczych.

Narkotyki i dzieci. Obszary wolne od narkotyków
Kolejny argument za prohibicją narkotykową polega na wskazaniu, że jej zniesienie spowodowałoby, że dzieci uzyskałyby łatwy dostęp do narkotyków (gdzie etatysta nie może, tam dziecko pośle). Ktoś może powiedzieć: „Ok, przekonałeś mnie. Dorosła osoba, jeśli chce, ma prawo niszczyć swoje ciało narkotykami. Jednak nie powinniśmy dopuszczać narkotyków do obiegu, gdyż stwarza to zbyt duże zagrożenie dla dzieci. Dzieci mają prawo być chronione przed tak szkodliwymi i zdradliwymi substancjami, jak narkotyki”.

Problem z tym argumentem wydaje się dwojaki. Po pierwsze, likwidacja prohibicji nie oznaczałaby, że narkotyki wolno byłoby sprzedawać czy udostępniać dzieciom. Sprzedaż lub dawanie dzieciom narkotyków jest w oczywisty sposób niezgodna z zasadą nieagresji, tak jak zakazane jest częstowanie ludzi jedzeniem z dodatkiem trutki na szczury. Każda osoba, która sprzedałaby lub dała osobie niepełnoletniej narkotyki, byłaby sądzona za próbę otrucia czy narażenie czyjegoś zdrowia lub życia, za co groziłyby surowe kary. Wydaje się więc wysoce wątpliwe, by ktoś zdecydował się na tak ryzykowne działania. Byłyby one opłacalne tylko i wyłącznie, gdyby osoba taka mogła przez dłuższy czas sprzedawać duże ilości narkotyków niepełnoletnim, co jest nieprawdopodobne z trzech względów: (1) nieletni zazwyczaj nie dysponują środkami, które mogłyby wynagrodzić tak duże ryzyko sprzedawcy, (2) nie są oni w stanie działać w takiej tajemnicy, w jakiej działają aktualnie dorośli klienci sprzedawców narkotyków, (3) nawet mała część olbrzymich środków finansowych, które byłyby zwolnione z obszaru walki z narkotykami, wystarczyłaby, by uniemożliwić takie zachowania. W ładzie libertariańskim policja lub prywatne agencje ochrony walczyłyby nie z narkotykami jako takimi, ale z problemem udostępniania ich nieletnim, na co społeczność mogłaby przeznaczyć bardzo duże zasoby wobec olbrzymich oszczędności związanych z likwidacją prohibicji narkotykowej (o oszczędnościach tych będzie jeszcze mowa).

Co więcej, w ładzie libertariańskim (szczególnie w jego anarchokapitalistycznej wersji) – istniałyby inne możliwości zabezpieczenia dzieci przed narkotykami, które działałyby o wiele skuteczniej niż państwowa „wojna z narkotykami”, a które pozwalałyby również oddzielić się od narkotyków osobom, które uważają je za coś niemoralnego czy społecznie szkodliwego. Na prywatnym osiedlu, na którym mieszkałyby rodziny z małymi dziećmi, panować mógłby całkowity zakaz posiadania narkotyków. Co więcej – jeśli wiele takich osiedli zgadzałoby się na takie prawo (a wydaje się oczywiste, że leżałoby to w ich interesie), powstać mogłyby całe dzielnice wolne od narkotyków. Kara za wniesienie narkotyków na taki obszar byłaby tak duża, że nikt nie podejmowałby tego ryzyka, szczególnie wobec faktu, że gdzie indziej narkotyki byłyby w wolnym obiegu. Wydaje się, że większość ludzi wolałaby mieszkać w takich dzielnicach, a jeśliby przyszłaby im ochota na spożywanie narkotyków, mogliby udać się do dzielnicy, w której byłyby one legalne. Można domniemywać, że w dłuższym trwaniu proces ten doprowadziłby do zepchnięcia narkotyków do „dzielnic uciech”, w których znajdowałyby się liczne coffee shopy, bary, domy publiczne itd. Dzielnice te nie musiałyby być wcale niebezpiecznymi miejscami, gdyż właściciele znajdujących się tam przybytków staraliby zapewnić klientom maksymalne bezpieczeństwo. Zauważmy niezwykłe zalety tego systemu: po pierwsze, siły porządkowe znajdowałyby się (w odpowiedniej ilości) tam, gdzie są potrzebne (tylko mechanizmu rynkowy jest w stanie zapewnić taką alokację dóbr), po drugie, koszty zwiększenia ochrony na tego typu terenach ponosiliby wyłącznie odwiedzający te tereny, a więc konsumenci narkotyków. Ten mechanizm (w połączeniu ze zwiększonymi składkami zdrowotnymi, które płaciliby ludzie korzystający z narkotyków, i antynarkotykowymi tzw. aneksami łagodnościowymi, które podpisywaliby klienci agencji ochrony) mógłby radykalnie ograniczyć pokusę sięgania po te, często niebezpieczne, substancje. Mechanizm ten umożliwiałby wyeliminowanie narkotyków z terenów, na których żyją ludzie, którzy nie chcą mieć z nimi do czynienia, równocześnie nie obarczając tych ludzi kosztami walki z narkotykami i nie tworząc możliwości powstania zorganizowanej przestępczości.

Narkotyki a koszty opieki medycznej
Powiedzieć musimy jeszcze parę słów na temat dwóch mniej ważnych argumentów na rzecz prohibicji. Pierwszy z nich wskazuje, że ludzie nieużywający narkotyków mają prawo domagać się od państwa zakazu ich używania, gdyż narkotyzujące się osoby obciążają je kosztami swego leczenia. Ponieważ zasoby przeznaczane na leczenie są wspólne, osoby żyjące w niezdrowy sposób (zażywające narkotyki) pogarszają sytuację osób żyjących zdrowo. Dlaczego ktoś, kto nie bierze narkotyków miałby płacić za leczenie osób niszczących sobie zdrowie narkotykami? Ten argument jest, oczywiście, sensowny, nie jest to jednakże argument przeciwko legalizacji narkotyków, ale przeciwko istnieniu państwowej służby zdrowia. Argument ten pokazuje bowiem, do czego prowadzi eksternalizacja kosztów ryzykownych zachowań. Jeśli to nie my musimy pokryć koszty naszego leczenia, tracimy ekonomiczną zachętę do tego, by unikać zachowań, które mogą doprowadzić nas do choroby. Jeśli jednak koszty leczenia byłyby zinternalizowane, każdy odczuwałby silną presję, by unikać zachowań, które mogą prowadzić do choroby. W systemie prywatnej opieki zdrowotnej osoby używające narkotyków musiałyby płacić większe (czasem dużo większe) składki ubezpieczenia medycznego, co skutecznie zniechęciłoby większość społeczeństwa do używania narkotyków. Nawet więc gdyby legalizacja narkotyków zwiększyłaby ich dostępność, co mogłoby przyczynić się do wzrostu ich konsumpcji, prywatyzacja służby zdrowia zadziałałby w odwrotnym kierunku. Choć narkotyki byłyby tanie, to koszty ich przyjmowania radykalnie by wzrosły – poprzez wzrost wysokości składek ubezpieczeniowych osób chcących je zażywać (bądź wyłączenie z zakresu leczonych chorób, chorób, które powstały jako konsekwencje zażywania narkotyków).

Narkotyki a gospodarka
I wreszcie, nieprzekonujący jest również ostatni argument wskazujący, że narkotyki winny być zakazane, gdyż spożywające je osoby przestają być produktywne, na czym cierpi cała gospodarka. Argumentacja taka jest błędna z dwóch powodów. Po pierwsze, nikt nie ma obowiązku być produktywnym. Równie dobrze można by argumentować, że ktoś, kto został zakonnikiem i postanowił resztę życia spędzić na modlitwie, ktoś, kto nie pracuje po godzinach, i ktoś, kto zrezygnował z wysoko płatnej pracy w korporacji, by prowadzić ekologiczne gospodarstwo na wsi, powinni zostać przymuszeni do pracy (lub bardziej intensywnej pracy), gdyż nie przyczyniają się w maksymalny sposób do zwiększenie obrotów gospodarki. Po drugie, w sensie ścisłym nie ma czegoś takiego jak „gospodarka”. Ponieważ różni ludzie nie tylko w różny sposób cenią różne dobra, ale także (co jest tego konsekwencją) różne rzeczy uważają za dobra, nie da się tych odmiennych ocen zagregować w byt, który można by określić mianem gospodarki i który mógłby mieć się lepiej lub gorzej. Osoba, która decyduje się zażywać narkotyki, uznaje, że działanie takie zwiększy jej użyteczność i absurdem byłoby sugerować, że działanie to pogorszy (czy nie polepszy) sytuację gospodarki. Tak bowiem mówić można o każdym działaniu – zawsze można powiedzieć, że inni nie powinni robić x, gdyż gospodarka miałaby się w lepszym stanie, gdyby ludzie robili y. Twierdzenia takie mają charakter subiektywnych opinii.

Dlaczego narkotyki powinny być legalne
Jak widać, argumenty na rzecz prohibicji narkotykowej nie wydają się przekonywające. Produkcja, sprzedaż i spożycie narkotyków powinno być legalne. Zło prohibicji narkotykowej przejawia się na wiele sposobów.
Po pierwsze, prohibicja pogwałceniem praw jednostki do dowolnego zarządzania jej ciałem i prawomocnie zdobytą własnością. Każda osoba ma prawo sama decydować, co robi ze swoim ciałem. Odbierając ludziom prawo do zażywania narkotyków odbieramy im prawo do szukania szczęścia na sposoby, które uznają za właściwe. Każdy policjant, urzędnik państwowy i sędzia, który bierze udział w łapaniu, karaniu i więzieniu osób oskarżonych o posiadanie, produkcję lub handel narkotykami, dopuszcza się działań całkowicie niemoralnych, które porównać można do prześladowania, niewolenia i wreszcie zabijania innych ze względu na ich odmienne przekonania.
Po drugie, istnienie prohibicji narkotykowej wiąże się z koniecznością przejęcia przez państwo wielkiej ilości zasobów, które wykorzystywane są do walki z narkotykami. Istnienie prawa antynarkotykowego generuje olbrzymie koszty: wszystkim koszty ścigania, sądzenia i więzienia osób powiązanych w jakikolwiek sposób z narkotykami. Na istnieniu prohibicji cierpią bezpośredni nie tylko ci, którzy jej podlegają, ale i ci, którzy obrabowywani są ze swoich dochodów, by opłacić koszty egzekucji prawa antynarkotykowego.
Po trzecie, istnienie prohibicji narkotykowej wzmacnia siłę państwa. Im więcej kompetencji przekazujemy państwu, tym silniejsze ono się staje, im zaś silniejsze jest państwo, tym trudniej społeczeństwu kontrolować jego działania. Państwo chroniące nas przed konsekwencjami wolności ma tendencję do przemieniania się w państwo totalitarne, które kontrolować będzie każdy aspekt naszego życia.
Po czwarte wreszcie, prohibicja narkotykowa, wyłączając pewne obszary życia społecznego spod prawa, tworzy czarne rynki, co jest doskonałym gruntem do tworzenia się zorganizowanej przestępczości, może również prowadzić do wytworzenia się powiązań między państwem a światem przestępczym.

Narkotyki w wolnym społeczeństwie
Spróbujmy teraz pokazać, w jaki sposób wyglądałyby kwestie związane z produkcją, handlem i spożyciem narkotyków w wolnym, libertariańskim społeczeństwie (zakładam w tym momencie, że likwidacja prohibicji wiązałaby się z przejściem do ładu libertariańskiego, choć, oczywiście, popieram ją również w obecnym, nielibertariańskim systemie).

  1. Ponieważ obrót narkotykami byłby legalny, spory między osobami działającymi na rynku narkotykowym byłyby rozwiązywane w sposób cywilizowany, co oznacza, że ten obszar gospodarki przestałby wiązać się z przemocą i stałby się normalną gałęzią rynku. Narkotyki byłyby sprzedawane w podobny sposób, w jaki sprzedawane są dziś lekarstwa w aptekach.
  1. Ponieważ konsumenci mogliby dochodzić swych praw w sytuacji oszustwa, jakość narkotyków radykalnie by wzrosła: nie spotykałoby się narkotyków zanieczyszczonych, zaś producenci musieliby informować klientów o skutkach ubocznych związanych z zażywaniem narkotyków. Ponieważ sprzedawcy opisywaliby dokładnie sprzedawane przez siebie produkty (bojąc się konieczności wypłaty odszkodowań lub odpowiedzialności karnej), wiedza konsumentów o narkotykach (i zagrożeniach z nimi związanych) radykalnie by wzrosła.
  1. Legalizacja narkotyków spowodowałaby radykalne obniżenie ich cen (szczególnie narkotyków, które można produkować samemu), co wiązałoby się z rozwojem tego obszaru rynku. Powstawałyby nowe narkotyki, przy tworzeniu których nacisk kładziony byłby na bezpieczeństwo konsumentów (inwestowano by w próby stworzenia narkotyków, które byłyby bezpieczne w użytkowaniu, bądź substancji, które mogłyby redukować negatywne efekty spożywania istniejących narkotyków). Narkotyki byłyby również słabsze (średnio), gdyż istnienie prohibicji jest zawsze powiązane (ze względów ekonomicznych) ze wzrostem siły zakazanych substancji.
  1. Jeżeli legalizacja narkotyków powiązana byłaby z prywatyzacją służby zdrowia, uruchomione zostałyby procesy, które zniechęcałyby jednostki do brania narkotyków. Choć ceny narkotyków spadłyby, radykalnie wzrosłyby koszty ich zażywania (związane ze wzrostem wysokości składek medycznych i innych składek ubezpieczeniowych), co spowodowałoby, że ludzie sami z siebie, niepilnowani przez państwo, unikaliby brania narkotyków.
  1. Tego typu samorzutne, oddolne ograniczenia w spożyciu narkotyków działałyby również na inne sposoby. Przykładowo, pracodawcy mogliby wymagać od pracowników, by ci zobowiązywali się do abstynencji narkotykowej. To samo dotyczyłoby innych, niemedycznych form ubezpieczeń (na przykład ubezpieczenia samochodowego). Takie samorzutne mechanizmy walki z narkotykami byłyby szczególnie wydajne w ładzie anarchokapitalistycznym. Możliwość tworzenia obszarów, na których posiadanie narkotyków byłoby zakazane i surowo (surowiej nawet niż w przypadku dzisiejszego prawa) karane, jak i aneksy łagodnościowe mogłyby spowodować, że narkotyki zostałyby praktycznie całkowicie wyeliminowane z życia publicznego i zepchnięte do różnego rodzaju enklaw.
  1. Legalizacja narkotyków spowodowałaby, że olbrzymie środki przeznaczane aktualnie na wdrażanie prawa antynarkotykowego zostałyby zwolnione. Mała część tych marnotrawionych aktualnie pieniędzy wystarczyłaby, by walczyć z zagrożeniami związanymi z narkotykami (np. przez działalność edukacyjną, programy wychodzenia z nałogu itd.) i skutecznie dopilnować, by narkotyki nie trafiały w ręce dzieci i nie powodowały zwiększenia agresji w społeczeństwie.

Narkotyki powinny być legalne. Produkcja, handel i spożycie narkotyków nie naruszają niczyich praw, dlatego nie wolno używać przemocy względem osób, które angażują się w te aktywności. Każda jednostka ma prawo dowolnie zarządzać swoim ciałem. Każdy ma prawo wybierać swoje cele i wartości, jeśli realizując swe cele, nie inicjuje przemocy względem nas, my nie powinniśmy stosować przemocy względem niego.

Mówi się często, że wolność ma swoją cenę. Być może. Warto jednak ją zapłacić. Cena ta jest zresztą o wiele niższa niż cena, którą płacimy za podległość państwu. Wolność jest bowiem nie tylko sprawiedliwa czy słuszna moralnie, ale również ekonomicznie efektywna.

Udostępnij

8 Comments:

  1. W temacie propagowania narkotyków wśród dzieci i działań mających na celu uzależnianie ludzi, warto wspomnieć o efekcie jaki wywoła spadek zysków z obrotu tanimi w produkcji substancjami. Niska marża wymuszana przez legalny rynek spowoduje, że intensywne działania marketingowe tracą sens. Kto reklamuje aktywnie oregano, sól czy cukier? A nawet jeśli porównać to do reklam środków przeciwbólowych, to trudno obronić twierdzenie, że to przez reklamy środków przeciwbólowych ludzie biorą te środki. Może wybierają konkretną markę, ale to nie jest przyczyna zainteresowania.

    Drugi ale bardzo ważny aspekt obrotu substancjami psychoaktywnymi jest to, że są one stosowane w medycynie. Osoby którym podano narkotyki z powodów medycznych, żeby wywołać stan narkozy nie uzależniają się. Podobnie dzieje się z większością osób zażywającą „substancje rozrywkowe”. Uzależnienie, któremu tak bardzo chcą zapobiegać osoby propagujące prohibicję i przemoc państwową, powstaje w dopiero w sprzyjających okolicznościach wyobcowania, braku perspektyw i przy szeregu zespolonych czynników depresyjnych. To znacznie ogranicza powszechność tych demonizowanych konsekwencji społeczno-zdrowotnych.

  2. Normalnie przestałbym czytać po pierwszym akapicie, który wyczerpuje całość istotnej argumentacji, ale coś mnie podkusiło, by czytać dalej. No i niestety muszę zauważyć, że dalej jest już cała masa słabo udowodnionych albo wręcz nieprawdziwych stwierdzeń. A generalnie wplątałeś się niepotrzebnie w obronę narkotyków jako takich, czyli przeskoczyłeś na zupełnie inną płaszczyznę dyskusji. Z podejściem libertariańskim ma to tylko tyle wspólnego, że libertarianie mają skłonność do obrony wszystkiego, co jest atakowane przez różne rządy.

    1. Chętnie odpowiem na Twoje wątpliwości (lub zgodzę się z nimi), musisz je jednak wyartykułować.

  3. „Na prywatnym osiedlu, na którym mieszkałyby rodziny z małymi dziećmi, panować mógłby całkowity zakaz posiadania narkotyków. Co więcej – jeśli wiele takich osiedli zgadzałoby się na takie prawo (a wydaje się oczywiste, że leżałoby to w ich interesie), powstać mogłyby całe dzielnice wolne od narkotyków.” A co, jeśli uznamy terytorium całej Polski za takie prywatne osiedle? To jest pewien paradoks anarchokapitalizmu, który być może cały czas obowiązuje, chociaż nie jesteśmy tego świadomi?

    1. Libertarianizm (i libertariański anachokapitalizm) opiera się na własności, która została zdobyta w prawomocny sposób. Własność państwowa nie spełnia tego warunku.

  4. Dziękuję zwłaszcza za rozdział „Narkotyki i dzieci. Obszary wolne od narkotyków” – zawartych w nim argumentów użyłem w dyskusji na pewnym mało znanym portalu społecznościowym, aby przekonać adminów do blokowania pornografii zgłaszanej przez użytkowników. Moi przeciwnicy powołują się na wolność słowa, ale zablokowanie zdjęć i filmów dla „dorosłych” nie naruszałoby ich praw, bo strona internetowa jest obszarem prywatnym. Natomiast udostępnianie tych materiałów dzieciom (plansza „klikając potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią” jest równie skuteczna, co napisanie na drzwiach „naciskając klamkę potwierdzasz, że mieszkasz tutaj” zamiast zamykania ich na klucz) jest przemocą względem nich, podobnie jak dawanie im narkotyków.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.