Libertarianizm a aborcja

Libertarianie nie wypracowali spójnego stanowiska w kwestii aborcji. Fundamentalny problem, przed którym stoi teoria libertariańska, polega na tym, czy dokonanie aborcji stanowi złamanie zasady nieagresji. To, jakiej odpowiedzi udzielimy na to pytanie, zależy od dwóch kwestii. Po pierwsze, musimy zapytać, czy – a jeśli tak, to od którego momentu – znajdujący się w brzuchu matki płód jest człowiekiem, któremu przynależą takie same prawa jak wszystkim innym ludziom. Po drugie, musimy rozstrzygnąć, czy kobieta, zachodząc w ciążę, przyjęła na siebie pozytywny obowiązek jej donoszenia, czy też może ona, powołując się na swoje prawo autowłasności, w dowolnym momencie ciąży „eksmitować” znajdujący się w jej ciele płód.  

W kolejnych wpisach omówić chciałbym trzy tematy, które znajdują się nieco na marginesach etyki libertariańskiej – problem aborcji, problem praw dzieci oraz problem praw zwierząt. Powodem, dla którego tematy mają szczególny charakter, jest fakt, iż etyka libertariańska zbudowana jest na analizie relacji między dojrzałymi, świadomymi, samostanowiącymi o sobie jednostkami, a zarówno znajdujące się w brzuchu matki płody, wymagające opieki małe dzieci, jak i zwierzęta wydają się posiadać odmienny status ontologiczno-moralny. Dzieci nie są w pełni dojrzałe intelektualnie i są zależne od swoich opiekunów. Płody nie tylko nie są w pełni dojrzałe, ale są również funkcjonalnie zależne od matki, w której macicy przebywają, dodatkowo ich status jako pełnoprawnych ludzi (szczególnie na wczesnym etapie rozwoju) jest niepełny. Z kolei zwierzęta nie są ludźmi – znajdują się na innym poziomie rozwoju kognitywnego, nie mają rozwiniętego języka, za pomocą którego mogłyby się efektywnie porozumiewać z ludźmi, nie wydają się również zdolne do respektowania praw. Odmienny status ontologiczno-moralny tych bytów powoduje, że nie możemy mechanicznie przenosić zasad moralnych dotyczących dorosłych jednostek na płody, dzieci i zwierzęta. Musimy w ich przypadku opracować odmienne zasady etyczne, które z jednej strony będą właściwą odpowiedzią na ich szczególny status, z drugiej zaś strony będą harmonijnie łączyć się jądrem etyki libertariańskiej, którym jest zasada nieagresji.

Istota problemu: czy aborcja stanowi złamanie zasady nieagresji?
Analizując kwestię aborcji z libertariańskiej perspektywy, odpowiedzieć musimy na pytanie: czy dokonanie aborcji stanowi złamanie zasady nieagresji? To, jaka jest odpowiedź na to pytanie, zależy od naszej odpowiedzi na dwa inne pytania:
(1) Czy – a jeśli tak to od kiedy – znajdujący się w brzuchu matki płód jest posiadającym pełne prawa (a więc chronionym zasadą nieagresji) człowiekiem?
(2) Czy płód ma prawo przebywać w brzuchu matki, a matka posiada skorelowany z tym prawem obowiązek donoszenia ciąży aż do rozwiązania?

Pełne prawo do aborcji byłoby uzasadnione, gdybyśmy mieli podstawy, by na jedno z tych pytań odpowiedzieć „nie”.

Jeśli płód (pojęcia tego używam w szerokim sensie, który obejmuje wszystkie stadia rozwoju człowieka w czasie ciąży od momentu zapłodnienia komórki jajowej aż do narodzin) nie jest pełnoprawnym człowiekiem, to nie jest chroniony zasadą nieagresji i matka mogłaby się go w ten czy inny sposób pozbyć. W takiej sytuacji nie ma mowy o agresji, gdyż nie ma podmiotu, względem którego można stosować przemoc w rozumieniu libertariańskim – człowieka.

Równocześnie, jeśli doszlibyśmy do wniosku, że płód – mimo iż jest człowiekiem – nie ma prawa przebywać w brzuchu matki, jeśli ta nie wyraża na to zgody, matka miałaby prawo pozbyć się go ze swojej macicy. W takiej sytuacji aborcja nie stanowiłaby złamania zasady nieagresji, gdyż usuwając dziecko ze swojej macicy, matka egzekwowałaby przynależne jej prawo do zarządzania swoim ciałem.

Z kolei jeśli na oba zadane pytania odpowiemy „tak” – jeśli płód jest pełnoprawnym człowiekiem i ma prawo przebywać w macicy matki – to usunięcie go konstytuować będzie złamanie zasady nieagresji w formie morderstwa.

Walter Block, twórca teorii ewikcjonizmu: In my view, the relation of the fetus to the mother is akin to the one that obtains between the ordinary trespasser and the owner of the property in question.

Czy – a jeśli tak, to od którego momentu – płód jest posiadającym pełne prawa człowiekiem?
Etyka libertariańska uznaje, że każda jednostka czy osoba ma prawo dowolnie zarządzać swoim ciałem i swoją prawomocnie zdobytą własnością. Ale w którym momencie możemy powiedzieć, że na świecie pojawiła się nowa, chroniona tymi prawami jednostka? Zasadniczo istnieją trzy możliwości odpowiedzi na to pytanie: (1) w momencie zapłodnienia komórki jajowej, (2) w momencie porodu (a nawet – jak chcą niektórzy – jakiś czas później), (3) gdzieś pomiędzy tymi dwoma momentami, gdy płód będzie się charakteryzował się pewnym zestawem cech, które uznajemy za konstytutywne dla bycia osobą (np. zdolność odczuwania bólu, wykształcenie funkcjonalnego systemu nerwowego itd.). Niestety teoria libertariańska nie może powiedzieć nam nic na temat tego, która z trzech wyżej wymienionych możliwości jest tą właściwą. Tak więc na poglądy libertarian na temat dopuszczalności aborcji wpływ będą miały rozstrzygnięcia dokonane poza obszarem libertarianizmu.

Niemniej jednak, mimo że wykracza to poza obszar wąsko rozumianej teorii libertariańskiej, spróbujmy dokonać tutaj podstawowych rozpoznań. Problem tego, kiedy płód staje się pełnoprawnym człowiekiem, można próbować rozwiązać, przyglądając się różnym momentom rozwoju. Weźmy skrajny pogląd wskazujący, że płód staje się pełnoprawnym człowiekiem po porodzie. Na rzecz takiego stanowiska może przemawiać fakt, że żyjący wewnątrz macicy płód jest bytem niesamodzielnym, który nie przetrwa bez pomocy matki – trudno mówić więc, że jest „pełnowartościowym człowiekiem”, skoro jego istnienie zależne jest od ciała innej osoby.

Takie postawienie sprawy można jednak krytykować na parę sposobów. Porównajmy ze sobą dziecko dzień przed porodem z dzieckiem dzień po porodzie – taka dwójka dzieci nie różni się od siebie prawie niczym i trudno znaleźć między nimi jakiś mający znaczenie fakt naturalny, który powodowałby, że to drugie winno być chronione prawami, to pierwsze zaś nie. Obrazowym przykładem jest tu sytuacja bliźniaków, z których pierwszy już się urodził, a drugi znajduje się nadal w macicy. Gdyby wziąć serio tezę o narodzinach jako progu, którego przejście związane jest z nabyciem praw, oznaczałoby to, że status moralny takich bliźniaków jest odmienny: jeden jest chroniony zasadą nieagresji, a drugi nie. Co więcej, uznanie, że samodzielność jest dowodem na bycie pełnoprawnym człowiekiem, oznaczałaby, że pełnoprawnymi ludźmi nie byłyby też… już urodzone dzieci, które ostatecznie też przez wiele lat swego życia nie są samodzielne.

Czy dziecko zaczyna być chronione prawami dopiero po porodzie?


Problem arbitralności
Ustaliwszy, że jest wątpliwe, by granica między człowiekiem a nieczłowiekiem związana była z porodem, możemy spróbować cofnąć się dalej w czasie i zapytać, w którym momencie coś, co z pewnością nie było człowiekiem, stało się człowiekiem. Skoro dziecko dzień przed porodem jest zbyt podobne do dziecka po porodzie, by mieć odmienny status moralny, w którym momencie – gdybyśmy cofali się dzień po dniu – dziecko nabrało tego podobieństwa? Wydaje się, że by odpowiedzieć na to pytanie musielibyśmy wybrać jakiś zestaw cech, którego posiadanie gwarantowałoby „bycie pełnoprawnym człowiekiem”. Problem polega tu oczywiście na tym, że wybranie tego, a nie innego zestaw cech będzie miało arbitralny charakter. Dlaczego właśnie te, a nie inne cechy powodują, że coś, co nie miało praw, staje się kimś, kto ma prawa?

Takie rozumowanie skłonić nas do przypuszczenia, że o człowieku posiadającym prawa możemy myśleć już w momencie zapłodnienia komórki jajowej. Argumentacja wyglądałaby następująco:
(a) wiemy, że dziecko po urodzeniu posiada prawa,
(b) wydaje się, że dziecko dzień przed urodzeniem nie różni się wystarczająco od dziecka po urodzeniu, by wiązało się to z odmiennym statusem moralnym,
(c)
nie wiemy, w którym momencie płód nabywa takiego statusu,
(d)
każde ustalenie, w którym momencie płód nabywa takiego statusu ma charakter arbitralny,
(e)
należy przyjąć, że dziecko ma prawa od poczęcia.

Moralne koszty błędu
To, czy taki argument, jest przekonywający, nie jest jasne. Można jednak przedstawić interesujący argument, na rzecz tezy, że powinniśmy (w sensie moralnym) uznać to rozumowanie za właściwe. Pytanie brzmi bowiem, jakie ryzyko wiąże się z błędnym uznaniem, że płód nie jest pełnoprawnym człowiekiem, w porównaniu z błędnym uznaniem, że płód jest pełnoprawnym człowiekiem? Jeśli płód jest pełnoprawnym człowiekiem, a my się mylimy, i wprowadzimy prawo dopuszczające aborcję, możemy spowodować, że rokrocznie ginąć będzie wielka liczba ludzi (co konstytuowałoby wielką niesprawiedliwość). Jeśli płód nie jest pełnoprawnym człowiekiem, a my zakazujemy aborcji, również popełniamy (nieświadomie) wielkie zło, które polega na złamaniu – pod błędną przesłanką ratowania dzieci – prawa kobiet do zarządzania ich ciałami. Biorąc pod uwagę koszty moralne związane z oboma typami błędów, można by więc argumentować, że jeśli istnieją dobre powody, by myśleć, że płód jest człowiekiem, i dobre powody, by myśleć, że nie jest, lepiej założyć, że jest człowiekiem. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że na jednej szali mamy życie, a na drugiej naruszenie, które nie wiązałoby się z odebraniem komuś życia (a jedynie z zakazem dokonywania aborcji). Po drugie, dlatego że ludzie mogliby odpowiednio dostosować swe zachowania, zmniejszając ilość cierpienia, która produkowana byłaby przez takie prawo (jeśli aborcja byłaby nielegalna, ludzie mieliby silniejsze zachęty, by inwestować w antykoncepcję, co zminimalizowałoby szansę na zajście w niechcianą ciążę).

Czy „moralnie” wierzymy w to, że płód jest człowiekiem?
Niemniej jednak tezę, że człowiek jest pełnoprawnym człowiekiem w momencie zapłodnienia komórki, można osłabić, wskazując, że niełatwo jest zrozumieć zło związane z uśmierceniem płodu czy zarodka na bardzo wczesnym etapie rozwoju. Wyobraźmy sobie, że kobieta bierze tabletkę wczesnoporonną, która sprawia, że 12 godzin po zapłodnieniu komórki jajowej, komórka ta zostaje wydalona z organizmu. Jeśli zgodzimy się na tezę, że człowiek jest pełnoprawnym bytem moralnym w momencie zapłodnienia komórki jajowej, oznaczałoby, że działanie takie jest (w pewnych aspektach) równie złe, co opisane zabicie dziecka dzień po porodzie czy nawet zabicie dorosłej osoby. Takie postawienie sprawy wielu osobom wyda się z pewnością silnie kontrintuicyjne.

Być może w jakimś filozoficznym sensie komórka jajowa jest pełnoprawnym człowiekiem, jednak w bardziej praktycznym sensie, w którym zwykliśmy rozważać sprawy moralne, nie przypomina ona człowieka, a jej zabicie zdaje się nie budzić tych samych uczuć moralnych, co zabicie dziecka. Wyobraź sobie, że jesteś kobietą (dla Czytelniczek będzie to z pewnością łatwiejsze) i dowiadujesz się (dzięki jakimś wyrafinowanym badaniom medycznym), że w swoim życiu dwukrotnie byłaś w ciąży, ale zarodek nie przetrwał siedmiu dni. Czy taka informacja zrobiłaby na tobie jakieś wrażenie? Czy uznałabyś to za tragedię?

Co mówi nam fakt, że wiele z nas nie czułoby, że robi coś złego, usuwając zapłodnioną komórkę jajową, a wzdragałoby się na samą myśl o zabiciu dziecka przed porodem? Czy oznacza to, że takim osobom brakuje moralnej wyobraźni? Czy przeciwnie, fakt, że w jakiś sposób czujemy, że usunięcie komórki jajowej jest mniej złe niż zabicie narodzonego dziecka (lub wcale nie jest złe), powinien mówić nam coś na temat tego, czy zapłodniona komórka jest człowiekiem. Czy rozumowanie powinno iść od faktów do uczuć moralnych (uznaję, że komórka jest człowiekiem, dlatego oburzam się, że ktoś mógłby ją usunąć, mimo że instynktownie nie czuję oburzenia), czy od uczuć moralnych do faktów (fakt, iż nie czuję oburzenia na usunięcie komórki jajowej, mówi mi coś na temat tego, czy komórka jajowa jest pełnoprawnym człowiekiem).

W tym momencie możemy również obrócić wcześniejsze rozumowanie dotyczące moralnych kosztów popełnionego błędu: skoro na jednej szali są prawa kobiety, o której mamy pewność, że jest pełnoprawnym człowiekiem, a na drugiej prawa płodu, co do którego nie mamy takiej pewności, to czy nie powinniśmy dać pierwszeństwa prawom kobiety?

Czy analiza ta posunęła nas choć trochę do przodu? Naświetliła ona być może to, co już od dawna wiedzieliśmy. Fakt, że nie ma oczywistego momentu, w którym ktoś staje się pełnoprawnym człowiekiem i wybranie takiego momentu może być arbitralne, może skłaniać nas do uznania, że pełnoprawnym człowiekiem jest zarodek na najwcześniejszym etapie rozwoju, co mogłoby prowadzić nas do uznania, że aborcja powinna być zakazana (póki co to połowa argumentu, trzeba bowiem jeszcze dowieść, że płód ma prawo przebywać w macicy). Fakt, iż trudno zrozumieć, na czym miałoby polegać zło związane z usunięciem tego zarodka lub płodu na wczesnym etapie rozwoju, a równocześnie mamy silne przekonanie, że ludzie mają prawo do własnego ciała, może skłaniać nas do uznania, że aborcja powinna być dozwolona na wczesnych etapach ciąży. Im bardziej rozwinięty płód, tym bardziej słabło będzie nasze przekonanie, że zabicie go jest czymś nieproblematycznym (wyobraź sobie parę, która podczas imprezy pokazuje znajomym trójwymiarowe zdjęcie USG płodu, a potem, gdy wszyscy już skończyli się zachwycać, mówi: „Nie no, jednak zdecydowaliśmy się usunąć, ale zdjęcie fajne”).

Czy i kiedy wolno usunąć płód przy założeniu, że jest on pełnoprawnym człowiekiem
Stwierdziliśmy, że jedną z przesłanek za dopuszczalnością aborcji może być przekonanie, że płód, a tym bardziej zarodek nie jest podmiotem obdarzonym prawami. Wydaje się, że argument ten jest przekonywający na samym początku ciąży i z każdym dniem staje się coraz mniej przekonywający, trudno jednak ustalić, gdzie jest granica między czymś, co jest tylko zlepkiem komórek, a kimś, kto jest pełnoprawnym człowiekiem. Istnieje jednak druga forma argumentacji na rzecz aborcji, która pojawia się wewnątrz dyskursu libertariańskiego. Linia ta opiera się wskazaniu, że nawet jeśli płód jest pełnoprawnym człowiekiem, kobieta ma prawo pozbyć się go z macicy, gdyż ma ona prawo dobrowolnie rozporządzać swoim ciałem. W tym ujęciu matka ma prawo usunąć dziecko ze swego ciała, tak jak mamy prawo wyprosić niechcianego gościa z naszego domu lub z naszej działki. Zwolennicy tego poglądu porównują czasem dziecko do pasożyta, który żeruje na organizmie matki. Jeśli matka chcę mieć dziecko, fakt, iż płód mieszka w jej ciele i żywi się pochodzącymi z niego składnikami odżywczymi, nie jest dla niej problemem. Jeśli jednak matka nie chce dziecka, obecność takiego pasożyta narusza jej prawo do własnego ciała. Pogląd ten określa się czasem mianem ewikcjonizmu czy eksmisjonizmu (ang. eviction oznacza eksmisję). O ile libertariański argument na rzecz zakazu aborcji wskazywałby, że aborcja jest formą agresji wobec dziecka (zarówno bowiem w przypadku terminacji, jak i w wypadku wczesnej eksmisji efektem będzie jego śmierć), o tyle argumentując przeciw takiemu zakazowi z pozycji libertariańskich, możemy wskazywać, że osobą łamiącą prawa (a więc agresorem) jest dziecko, dokonujące bezprawnego aktu przebywania na czyimś terenie czy wpływania na czyjąś własność wbrew jego woli.

Należy w tym miejscu podkreślić, że doktryna ewikcjonizmu nie daje matce prawa do zabicia płodu, a jedynie do usunięcia go w najbardziej delikatny z możliwych sposobów z obrębu jej ciała. Jeżeli płód nie jest w stanie przeżyć poza macicą, jest to nieszczęśliwa konsekwencja prawa matki do kontrolowania swego ciała, dorpowadzeie do tej konsekwencji nie miałoby jednak – wedle zwolenników ewikcjonizmu – charakteru naruszenia praw dziecka.

Czy zachodząc w ciążę, kobieta przyjmuje na siebie obowiązek jej donoszenia?
Istotą sporu między libertariańskimi zwolennikami ewikcjonizmu a libertariańskimi przeciwnikami aborcji jest więc kwestia tego, czy i na jakich zasadach płód ma prawo przebywać w macicy matki. Ewikcjoniści uważają, że ponieważ matka jest właścicielem swego ciała, ma prawo „wyprosić” dziecko z należącego do niej ciała, jeśli z jakichś względów uzna, że nie chce, by dziecko tam przebywało. Antyewikcjoniści z kolei argumentują, że dziecko nie znalazło się w brzuchu matki bez jej wiedzy/zgody. Przeciwnie, matka „zaprosiła” dziecko do swego ciała, partycypując w akcie seksualnym, o którym wiedziała, że może zakończyć się zapłodnieniem (czy ten argument nie działałby, gdyby matka nie była świadoma, że seks może powodować zajście w ciążę?). Jeśli matka nie chciała mieć dziecka, mogła zastosować antykoncepcję. W tym ujęciu matka abortująca dziecko zachowuje się nie analogicznie do kogoś, kto wyprasza niechcianego gościa z domu, ale analogicznie do kogoś, kto zaprasza kogoś do udziału we wspólnym locie samolotem, by w połowie drogi stwierdzić, że towarzystwo pasażera przestało mu odpowiadać i zażądać od niego opuszczenia pokładu. Zapraszając kogoś na pokład samolotu, zawierasz z nim implicytną umowę, że wysadzisz go po wylądowaniu, a nie przed. Ciąża jest więc niczym dziewięciomiesięczny lot samolotowy. Jeśli zaprosiłeś dziecko na pokład swego ciała, nie masz prawa go wyprosić, bo zmieniły ci się plany życiowe.

Jakub Bożydar Wiśniewski w polemice z Walterem Blockiem odrzuca stanowisko ewikcjonistyczne, wskazując, że matka ma pozytywny obowiązek wobec dziecka, aby donosić ciążę.

Nigdy nie leć samolotem należącym do zwolennika ewikcjonizmu
To, kto ma rację w tym sporze, zależy więc od tego, która analogia wydaje nam się bardziej pasować do obrazu ciąży: analogia nieproszonego gościa lub analogia gościa, którego zaprosiliśmy na pokład naszego samolotu, ale którego obecność przestała nam odpowiadać. Problem z analogią nieproszonego gościa wydaje się ewidentny – nieproszeni goście przeważnie pojawiają się w naszym domu w wyniku swoich świadomych działań lub ewentualnie w wyniku pomyłki, nie zaś jako konsekwencja naszych działań. Równocześnie analogia z zaproszeniem do samolotu też nie jest idealna. Jeśli bowiem matka nie chce mieć dzieci, trudno mówić, że zaprosiła dziecko do swego ciała. Pojawienie się w nim dziecka jest niechcianą konsekwencją działań, w które się ona zaangażowała. Wyobraźmy sobie jednak kontrfaktycznie, że dzieci nie pojawiają się w ciele matki w wyniku stosunku seksualnego, ale że pojawiają się w nim same z siebie i matka nic nie może na to poradzić. W takim wypadku analogia z zaproszeniem dziecka byłaby ewidentnie nieprawdziwa i moglibyśmy się skłonić do tego, że matka ma prawo usunąć dziecka. Nie tylko nie chciała go, ale również nie zrobiła nic, co powodowałoby, że dziecko się pojawiło. Jednak w naszym świecie dzieci pojawiają się w macicy jako konsekwencja stosunku seksualnego. Zauważmy dodatkowo, że istnieją proste metody, które można zastosować, by radykalnie zmniejszyć szanse na to, że dziecko pojawi się w macicy kobiety. Ostatecznie może więc wydawać się, że w związku z tym, że ciążą jest konsekwencją działań kobiety i dodatkowo kobieta może działać w sposób, który uchroni ją przed zajściem w ciążę, wydaje się, że ciąża jest bliższa zaproszeniu kogoś w lot samolotem niż wtargnięciu osoby trzeciej do naszego mieszkania. Każe to wierzyć, że zachodząc w ciążę, matka zawiera z dzieckiem rodzaj implicytnej umowy, w ramach której zobowiązuje się donosić ciążę do czasu naturalnego porodu.

Ciąża jako narażenie dziecka na cierpienie i śmierć
Istnieje jeszcze jeden sposób, w jaki możemy wyjaśnić, dlaczego matka może mieć obowiązek donosić płód do końca ciąży. W tym ujęciu nie wskazywalibyśmy, że obowiązek taki płynie z implicytnej umowy, którą zawarła ona z dzieckiem, ale na wskazaniu, że dopuszczając do poczęcia dziecka, matka spowodowała, że znalazło się ono w sytuacji, w której jego przeżycie jest możliwe tylko i wyłącznie, jeśli pozostanie w jej macicy. Wyjaśniającą moralną relację między matką a dzieckiem analogią jest sytuacja, w której ktoś wpycha kogoś do wody, w efekcie czego wepchnięta osoba zaczyna tonąć. Jeśli ktoś znalazł się w wodzie i tonie bez naszego udziału, nie mamy – jak wskazuje etyka libertariańska – pozytywnego obowiązku go ratować. Jeżeli jednak to my wepchnęliśmy go do wody, nałożyliśmy na siebie taki obowiązek. Innymi słowy, nikt nie kazał ci opiekować się znajdującym się w twojej macicy dzieckiem, ale jeśli w wyniku własnych działań zaszłaś w ciążę, nie możesz mówić, że nie masz żadnych obowiązków wobec znajdującego się tam i całkowicie zależnego od ciebie dziecka.

Wątpliwości
Jeśli analogie te byłyby właściwe, matka miałaby obowiązek – który przyjęła na siebie czy to w efekcie podpisania implicytnej umowy, czy w wyniku narażenia dziecka na niebezpieczeństwo – donosić ciążę (jak zobaczymy dalej – wykorzystując tę argumentację, można by argumentować, że rodzice mają również obowiązek opiekować się dzieckiem, które powołali do życia). Jednym z kontrargumentów przeciw tej teorii – wskazuje na niego Walter Block – może być stwierdzenie, że w przypadku matki i płodu nie może być mowy o implicytnej umowie, w której matka ta zobowiązywałaby się do donoszenia ciąży, gdyż w momencie poczęcia płód jeszcze nie istnieje, a nie można zawrzeć umowy (nawet implicytnej) z kimś, kto nie istnieje. Inny argument wskazywałby, że płód nie ma zdolności do czynności prawnych. Jak wyjaśnia Łukasz Dominiak:

Płód, w przeciwieństwie do pasażerów linii lotniczych etc., nie ma zdolności do czynności prawnych, na przykład takich, jak zawieranie umów, i czynności tych nie podejmuje. Nie można w związku z tym zawrzeć z nim żadnej umowy ani explicite, ani implicite. To prawda, że płód ma zdolność prawną – to jednak nie wystarcza, aby mógł on, zwłaszcza w przypadku jakichkolwiek działań ze swojej strony, wywołać skutek prawny. Sama zdolność prawna nie jest wystarczająca – potrzebna jest zdolność do czynności prawnych oraz fakt podjęcia takiej czynności.

Podobny argument przedstawia Dominiak w kontekście tezy mówiącej, że powołując dziecko do życia, matka sprowadziła nań niebezpieczeństwo, w związku z czym musi teraz zadbać, by dziecku nie stała się krzywda:

Nie można sprowadzić niebezpieczeństwa na kogoś, kogo nie ma. Nie jest przecież tak, że „był sobie płód”, na który następnie matka sprowadziła niebezpieczeństwo śmierci, wpychając go do swego ciała i w związku z tym, aby teraz płód ten nie umarł, matka musi donosić ciążę do naturalnego rozwiązania. Pomijając już to, że ciąża nie jest dla płodu zagrożeniem, lecz szansą, oraz to, że gdyby nie matka, płód w ogóle by nie istniał, stwierdzić należy rzecz oczywistą: matka nie mogła sprowadzić na płód zagrożenia, ponieważ nie istniał on, zanim nie zaszła ona w ciążę.

Łukasz Dominiak: Libertariańska teoria praw naturalnych nie dopuszcza możliwości prawnej zabicia późnego płodu. Uznaje ona natomiast naturalne prawo matki do dokonania jego eksmisji.

Etyka tworzenia nowych bytów
Argumenty te wydają się ważkie. Problem z nimi może jednak polegać na tym, że transponują one zasady moralne/prawne z typowych sytuacji na sytuacje wyjątkowe. Dominiak ma rację, że nie mamy tu od czynienia z czystymi analogiami, w których stanowiący punkt odniesienia człon analogii substancjalnie nie różni się niczym relewantnym od zjawiska, które omawiamy (nie mamy tu do czynienia z typową implicytną umową i z typowym narażeniem kogoś na niebezpieczeństwo w wyniku złamania jego praw). Sęk jednak w tym, że powołanie do życia nowej osoby jest aktem całkowicie niepodobnym do innych aktów, dlatego żadna konwencjonalna relacja między dwoma dorosłymi podmiotami moralnymi nie będzie dokładnie analogiczna. Żadna analogia nie jest w stanie oddać 1:1 tego, co dzieje się, gdy rodzice podejmują decyzję o współżyciu i w jej konsekwencji na świecie pojawia się dziecko, a jednak zaproponowane analogie – „to jest jak zaproszenie kogoś do lotu samolotem do umowy” i „to jest jak spowodowanie, że ktoś znalazł się w zagrażającej życiu sytuacji” – wydają się pomocne i naświetlają ważne aspekty sprawy. Oczywiście, istnieje wielka różnica między wepchnięciem już żyjącego dziecka do stawu i powołaniem do życia nieistniejącego dziecka, ale równocześnie w obu przypadkach dziecko znajduje się – w wyniku bezpośrednich, niekoniecznych i podlegających kontroli działań innych osób – w bardzo trudnej sytuacji i potencjalnie grozi jej śmierć, jeśli osoby, które tę sytuację wywołały, niczego nie zrobią. Skoro matka wie, że w wyniku zapłodnienia w jej brzuchu znajdzie się nowy człowiek, i mimo wszystko decyduje się na współżycie (bez antykoncepcji), w jakimś sensie wyraża zgodę na pojawienie się w niej nowego życia.

Owszem, matka może twierdzić, że wcale nie chciała dziecka (chciała jedynie seksu bez zabezpieczenia), dziecko zaś pojawiło się samo, dlatego nie można twierdzić, że nabyła jakieś obligacje. Pytanie brzmi jednak: jeśli działanie A posiada potencjalną (i niezależną od żadnej trzeciej osoby) konsekwencję w postaci B, to czy robiąc A, mamy prawo twierdzić, że nie mieliśmy zamiaru robić B? I dodatkowo, czy zmienia tu coś fakt – na niekorzyść zwolenników ewikcjonizmu – że tej konsekwencji da się w miarę łatwo zapobiec?

Gwałt
Musimy jeszcze omówić trzy mniej typowe sytuacje, w których może dochodzić do aborcji, a które mogą dawać prawo do aborcji nawet wtedy, gdy uznamy, że płód jest pełnoprawnym człowiekiem i gdy odrzucimy teorię ewikcjonistyczną. Pierwszą z nich jest gwałt. Wydaje się, że jeśli ciąża powstała w wyniku gwałtu, to teoria libertariańska daje matce bezwzględne prawo do usunięcia płodu (choć powinna to zrobić w sposób najmniej dlań inwazyjny – jeśli płód ma szansę na przeżycie, matka powinna go usunąć bez zabijania go, jeśli nie ma szansy na przeżycie, może go zabić, ale musi to zrobić w taki sposób, by zadać mu jak najmniej bólu). Wynika z to z faktu, że w tym przypadku nie można mówić, że dziecko znalazło się w brzuchu matki w efekcie jej decyzji o podjęciu współżycia, w związku z czym nie da się argumentować, że matka zawarła implicytną umowę ani że naraziła dziecko na niebezpieczeństwo. W związku z tym matka ma prawo wyprosić niechcianego lokatora z obrębu własnego ciała – prawo autowłasności matki przebija bowiem prawo do życia płodu. Choć ludzie mają prawo do życia, nie mają prawa do życia w cudzej macicy – chyba, że zostali do niej zaproszeni przez właścicielkę tej macicy. O ile to, czy teoria ewikcjonizmu działa w przypadku normalnej ciąży, jest kwestią sporną, o tyle bez żadnej wątpliwości działa ona w przypadku gwałtu (nie wszyscy libertarianie tak uważają).

Zagrożenie życia i zdrowia matki
Drugą sytuacją, którą musimy rozważyć, jest sytuacja, w której życie matki jest zagrożone. Intuicyjna odpowiedź na to pytanie wskazuje, że w takiej sytuacji życie matki powinno być ważniejsze niż życie płodu. Choć na obu szalach znajduje się ludzkie życie (mamy więc potencjalny konflikt równorzędnych wartości), wydaje się ewidentne, że poświęcając matkę, by uratować płód, zrobilibyśmy coś o wiele gorszego, niż działając na odwrót – poświęcilibyśmy bowiem świadomą, racjonalną, będącą autorem swojego życia istotę kosztem istoty (póki co) nieświadomej i nieracjonalnej. Tym, co dodatkowo silnie wspiera tę intuicję, są wszystkie wspomniane wcześniej wątpliwości dotyczące tego, czy płodowi przypisać można takie same prawa jak matce, jak i wątpliwości ujawniające się w dyskusji o ewikcjonizmie. Im liczniejsze są bowiem te wątpliwości, tym lepsze powody, by w sporze dwóch równorzędnych wartości postawić na życie matki, którego wartość jest bezsporna.

Podobne, choć słabsze rozumowanie można by przedstawić w sytuacji, w której aborcja byłaby konieczna nie po to, by uratować życie matki, ale by uratować jej zdrowie (czy raczej jakiś ważny aspekt jej zdrowia, nie wydaje się bowiem, by lekki ból kręgosłupa  był wystarczającym uzasadnieniem przerywania ciąży). Teoretycznie, jeśli zgadzamy się że płód jest takim samym pełnoprawnym człowiekiem jak matka, wydaje się, że nie ma podstaw, by wybrać zdrowie matki ponad życie płodu (życie jest wyższą wartością niż zdrowie). Jeśli jednak nie mamy aż tak silnej pewności, że płód jest pełnoprawnym człowiekiem, a dodatkowo, ze względu na problemy podnoszone przez teorię ewikcjonizmu, nie mamy ostatecznej pewności, czy płód ma prawo przebywać w ciele matki nawet wtedy, gdy ona tego nie chce, moglibyśmy uznać, że nawet zagrożenie zdrowia matki stwarza wystarczającą przesłankę do ewikcji płodu.

Wady płodu
Trzecią nietypową sytuacją, którą należy rozważyć w tym kontekście jest sytuacja, gdy płód posiada jakieś wady rozwojowe. Takie działanie byłoby uzasadnione, jak się zdaje, tylko w sytuacji, w której wady te byłyby tak daleko posunięte, że dziecko po urodzeniu nie miałoby szansy na szczęśliwe/niewypełnione cierpieniem życie. Wyobraźmy sobie skrajny przypadek dziecka, o którym wiemy z 99% pewnością, że umrze przy urodzeniu, a nawet jeśli przeżyje parę lat, będzie to życie bądź całkowicie nieświadome, bądź przepełnione cierpieniem. Wydaje się, że wolno uśmiercić taki płód. Problemem jest oczywiście sytuacja, w której dziecko znajdować może się na granicy – nie będzie na tyle chore, że aborcja będzie mogła być potraktowana jako forma zabójstwa z miłosierdzia, ale będzie w istotny sposób upośledzone (co istotnie pogorszy jakość jego życia, ale nie na tyle, by uznać, że życie to będzie „wyłącznie pasmem cierpień”). Przykładem może być choćby zespół Downa. Wydaje się, że z wnętrza libertarianizmu – oczywiście jeśli zakładamy, że zarówno płód, jak i osoba niepełnosprawna umysłowo jest pełnoprawnym podmiotem moralnym i uznajemy ewikcjonizm za nieprzekonywający – trudno znaleźć argument na rzecz aborcji w takiej sytuacji.

Kwestia stosunku libertarian do aborcji pozostaje otwarta. Z jednej strony, stosunek do aborcji może zależeć od ustalenia ontologiczno-moralnego statusu płodu, z drugiej strony od tego, czy uznajemy, że zajście w ciążę wytwarza po stronie matki jakieś obligacje względem dziecka.


Wszystkie zamieszczone na blogu teksty są bezpłatne. Jeżeli chciałbyś wesprzeć istnienie bloga i przyczynić się do promocji idei wolnościowych, proszę o wpłaty na konto.

Santander Bank
31 1090 1447 0000 0001 0168 2461

Udostępnij

20 Comments:

    1. Ten „cywilizowany świat” w dalszym ciągu w większości popiera różne moralnie niedopuszczalne rzeczy np. podatki. Właśnie uznawanie praw człowieka jest drogą ku cywilizowaniu, np. dawniej dopuszczano powszechnie niewolnictwo, możliwe że w przyszłości aborcja też będzie niedopuszczalna.

  1. Ciekawy tekst Stanisławie, jednak zabrakło trochę wizji jak będzie w akapie.
    Tzn. jak to, że ta kwestia właściwie jest nierozwiązywalna, mogłaby zostać rozwiązana w praktyce w anarchokapitalistycznym ładzie.

    1. Pytając bardziej ogólnie, jak w akapie byłyby rozwiązywane bardzo polaryzujące społeczeństwo, nie mające jednej łatwej odpowiedzi problemy/konflikty?

    2. Tak, to jest bardzo dobre pytanie (a takich często się unika).

      Na wstępie warto powiedzieć, że problem ten jest wersją szerszego problemu akapu, o którym pisałem tutaj: https://stanislawwojtowicz.pl/2016/05/fundamentalny-problem-anarchokapitalizmu/.

      Polega on na tym, że z jednej strony libertarianie wierzą w bardzo wyraźnie określoną etykę, z drugiej strony domagają się likwidacji instytucji, która historycznie jest uznawana za najbardziej oczywistego kandydata do egzekwowania jakiejś etyki na danym terenie, a więc państwa.

      To stawia anarchokapitalistów w dość trudnej sytuacji: muszą oni wierzyć, że nie tylko możliwe jest istnienie ładu bezpaństwowego (że będzie on stabilny zewnętrznie i wewnętrznie), ale również, że w sposób oddolny, sam z siebie będzie on produkował prawo, które będzie zbliżone do etyki libertariańskiej.

      Są pewne ekonomiczne powody, by myśleć, że tak by było, że gdyby bezpieczeństwo i prawo miałoby być produkowane w sposób rozproszony, przyjęłoby ono zasadniczo libertariański kształt. Główny z nich polega na tym, że w akapie wszyscy chcieliby być chronieni przed agresją, więc wszystkie PAO gwarantowałyby ochronę przed agresją, PAO nie angażowałyby się jednak w działania, które miałyby narzucić inne formy prawa (np. zakaz spożywania narkotyków), ponieważ uniemożliwiałoby to im bezkonfliktowe współfunkcjonowanie z innymi agencjami (PAO mogę obiecać wszystkim ludziom bycie wolnym od agresji, ale nie mogą obiecać połowie osób prawa do stosowania narkotyków, a innym, że będą pilnować innych, by nie brali narkotyków).

      Niemniej jednak pozostaje problem co w sytuacji, gdy jakaś bardzo duża grupa chce płacić swoim PAO za to, by narzucały one prawo niezgodne z zasadą nieagresji. To może generować potencjalny problem i tworzyć nielibertariańskie obszary w bezpaństwowym ładzie.
      No i tu dochodzimy do kwestii aborcji. W akapie będzie grupa ludzi, która będzie chciała, by PAO gwarantowało im prawo do aborcji (broniła ich przed ludźmi, którzy chcą im zabronić aborcji), i grupa ludzi, która będzie chciała, by PAO zakazywała innym aborcji. Ponieważ obie grupy mogą być silnie zideologizowane, w związku z czym nieczułe na efekt gapowicza i skłonne by płacić swoim PAO za wtrącanie się w cudze sprawy, mogłoby to generować poważne problemy.

      Paradoksalnie jednak, skoro nie wiemy, które rozwiązanie jest libertariańsko koszerne, to nie jest to problem dla etyki libertariańskiej, tylko raczej problem dla działania anarchokapitalizmu. Bo podstawowy problem brzmi: czy akap będzie produkował libertariańskie prawo, a jeśli nie wiemy, jakie powinno być libertariańskie prawo na danym obszarze refleksji moralnej, to trochę nam obojętnie, co wyprodukuje akap.

      Natomiast moja spekulacja jest taka: w akapie będzie ekstremalnie ciężko egzekwować naruszenia, które dzieją się na terenie prywatnym i nie dotyczą innych dorosłych osób. PAO nie będą chciały za bardzo wtrącać się do życia innych ludzi, bo to będzie trudne i będzie generowało konflikty/koszty. A ponieważ aborcja jest rzeczą bardzo prywatną, nie sądzę, by dało się z nią skutecznie walczyć w rozproszonym systemie prawa.

      Nie wiem, czy to coś wyjaśniło, czy jeszcze bardziej zagmatwało.

  2. O ile ja rozumiem ideę akapu czyli anarchokapitalizmu, to w akapie nie ma państwa. Nie ma więc policji narzucającej prawa antyaborcyjne, nie ma CBA robiącej naloty na ginekologów itd. Dla swojej obrony ludzie tworzą sobie natomiast „agencje ochrony”, które pełnią funkcje prywatnej policji i chronią bezpieczeństwo tylko swoich zleceniodawców. Aby narzucić zakaz aborcji taką „agencje ochrony” musiałyby założyć „dzieci nienarodzone”, żeby agencja taka chroniła je przed ich własnymi rodzicami. Jest to oczywiście absurd. Wniosek: w akapie nikt nie będzie zabraniał aborcji, no bo kto? Drugi wniosek: ktoś kto chce „zakazu aborcji” nie jest z definicji anarchokapitalistą.

    1. „Aby narzucić zakaz aborcji taką „agencje ochrony” musiałyby założyć „dzieci nienarodzone”, żeby agencja taka chroniła je przed ich własnymi rodzicami. Jest to oczywiście absurd.”

      Nie no, każdy może próbować wynająć PAO do czegokolwiek. Tylko PAO większości tego typu zleceń nie będzie brała. Np. możesz próbować podpisać umowę z PAO, by broniło cię przed karą w sytuacjach, gdy jesteś ewidentnie winny. Ale PAO nie zgodzi się na taką umowę, bo wtedy weszłaby w konflikt z innymi swymi klientami i innymi PAO.

      Co innego, jeśli 50% społeczności żyjącej na danym terenie chciałaby płacić swoim PAO, by te karały kobiety, które dokonują aborcji. To mogłoby stanowić problem.

      Wydaje się jednak, że w anarchokapitalizmie takie wpychanie nosa w cudze sprawy i brzuchy byłoby jednak bardzo trudne i PAO byłyby temu niechętne.

      1. „Np. możesz próbować podpisać umowę z PAO, by broniło cię przed karą w sytuacjach, gdy jesteś ewidentnie winny. Ale PAO nie zgodzi się na taką umowę, bo wtedy weszłaby w konflikt z innymi swymi klientami i innymi PAO. ”

        Gdy milioner/przedsiębiorstwo sypnie prawdziwą kasą większość PAO się zgodzi. Na tym polega bezsens całej koncepcji opierania się na PAO.

        1. Milioner nie starczy, bo gdyby PAO chroniła takiego milionera przed zasłużoną karą, to pogarszałoby to sytuację zarówno klientów tego PAO, jak i samo PAO względem inny agencji. Czyli zyski z tego typu łapówki, musiałyby przewyższać straty związane z potencjalnym odejściem klientów i konfliktami z innymi agencjami. Co więcej, ponieważ system karny oparty byłby w dużej mierze na odszkodowaniach, inne PAO miałyby bardzo dużą zachętę ekonomiczną, by ukarać kogoś, kto łamie prawo i chce być przed tym chroniony.

          No ale trzeba by przetestować w realu.

          1. W realu jest to ciągle testowane – w wielu tzw. państwach upadłych czy półupadłych milionerzy i inni dobrze postawieni gangsterzy nigdy nie mają problemów ze zorganizowaniem sobie aktywnie działającej prywatnej agencji ochrony.

  3. Część tych argumentów jak i wywody Rothbarda nt. aborcji i obowiązków rodziców wobec dzieci ignorują to, że każdy człowiek w sposób konieczny na pewnym etapie rozwoju jest zarodkiem, płodem, dzieckiem itd., a bycie dzieckiem oznacza zależność od dorosłych (niesamodzielność) i od poczęcia do pewnego momentu rozwoju (powiedzmy wieku -nastu lat) dziecko nie jest w stanie bez nich przeżyć. Ma swoją godność (stąd nie można powiedzieć, że jest ściśle własnością rodziców, z którą mogliby zrobić, co zechcą), ale nie jest też zupełnie świadomą i niezależną osobą, która może w pełni decydować o sobie (więc trudno postulować takie same konsekwencje zasady nieagresji między rodzicami i dzieckiem jak między obcymi dorosłymi lub dorosłym i obcym dzieckiem). Brak praw chroniących dzieci poczęte i nakładających na rodziców obowiązki wobec dzieci stoją w sprzeczności wobec założenia, z którego wychodzi Rothbard (i np. Hoppe) w swoich argumentach, że przetrwanie gatunku ludzkiego jest istotne i ochrona życia jest ważna. Trudno mi też zgodzić się z nieuznawaniem ludzi na pewnym etapie rozwoju (koniecznym!) za ludzi/osoby.

    1. „Brak praw chroniących dzieci poczęte i nakładających na rodziców obowiązki wobec dzieci stoją w sprzeczności wobec założenia, z którego wychodzi Rothbard (i np. Hoppe) w swoich argumentach, że przetrwanie gatunku ludzkiego jest istotne i ochrona życia jest ważna.”

      Rozwiniesz? Bo nie chcę polemizować, jeśli nie zrozumiałem dobrze.

  4. „Wyobraźmy sobie skrajny przypadek dziecka, o którym wiemy z 99% pewnością, że umrze przy urodzeniu, a nawet jeśli przeżyje parę lat, będzie to życie bądź całkowicie nieświadome, bądź przepełnione cierpieniem. Wydaje się, że wolno uśmiercić taki płód.”
    Dlaczego tak Ci się wydaje? Opierasz się na jakiejś teorii etycznej?

    1. Opieram się na bardzo silnej intuicji, dodatkowo, myślę, że wiele teorii etycznych by wsparło tę użyteczność (utylitaryzm, moralność kontraktualna itd.).

      1. OK, jednemu się wydaje, innemu się nie wydaje. Dlatego chyba lepiej odwoływać się do etyki czy, szerzej, filozofii, niż do intuicji. Utylitaryzm tak, ale moralność kontraktalna raczej nie, bo to dziecko musiałoby być stroną kontraktu, a nie może nią być.

  5. OK, jednemu się wydaje, innemu się nie wydaje. Dlatego chyba lepiej odwoływać się do etyki czy, szerzej, filozofii, niż do intuicji. Utylitaryzm tak, ale moralność kontraktalna raczej nie, bo to dziecko musiałoby być stroną kontraktu, a nie może nią być.

  6. „OK, jednemu się wydaje, innemu się nie wydaje. Dlatego chyba lepiej odwoływać się do etyki czy, szerzej, filozofii, niż do intuicji. Utylitaryzm tak, ale moralność kontraktalna raczej nie, bo to dziecko musiałoby być stroną kontraktu, a nie może nią być.”

    W moim przekonaniu nie potrafimy za bardzo wyjść poza intuicje w naszych rozważaniach etycznych. No tak, jednemu się wydaje tak, innemu inaczej. I czy nie dlatego mamy trwały spór np. w filozofii politycznej (bo jedni mają silne intuicje wolnościowe, a inni egalitarne lub utylitarystyczne)?

    Co do utylitaryzmu też może być zresztą oparty na intuicjach.

    Chodzi o hipotetyczny kontrakt. Możemy spekulować, że osoba, której życie miałoby być tylko cierpieniem wolałaby się nie narodzić, dlatego gdyby mogła zdecydować, zdecydowałaby, że wolno ją zabić.

  7. Czy można pić alkohol w ciąży i narażać płód na FAS? Intuicja silnie podpowiada, że nie. Skoro tak jest to płód jest podmiotem moralnym. Jeśli chcielibyśmy twierdzić, że płód nie jest podmiotem moralnym to musielibyśmy twierdzić, że można spożywać alkohol w ciąży.

    Być może płód jest podmiotem moralnym warunkowo tj. tylko mocy tego, że w przyszłości będzie podmiotem moralnym? Albo uszkodzenie płodu nie jest niemoralne dlatego, że uszkadzamy płód, tylko dlatego, że uszkadzane zostaje dziecko, które z tego płodu powstanie. Wydaje się jednak arbitralnym najpierw warunkować prawa jednostkowe w zależności od przetrwania w macicy, a następnie uniemożliwiać przetrwanie macicy i w ten sposób pozbawiać praw jednostkowych.

    Jeśli niewielka agresja (narażenie na alkohol) wydaje się niedozwolone, to w jaki sposób znaczna agresja (usunięcie płodu z macicy) miałaby być dozwolona?

    Czy wraz ze wzrostem intensywności agresji może zniknąć jej znaczenie moralne dlatego, że doprowadza to do likwidacji podmiotu moralnego na tę agresję narażonego?

    Gdzie jest błąd?

    Nie zakładam tutaj, że płód jest człowiekiem, wystarczy, że nie jest on przedmiotem, że można go rozpatrywać w kategorii podmiotu moralnego. Nie zakładam również absolutnych praw rozwijającego się płodu. To rozumowanie być może uzasadnia przyznanie „miękkich” praw, które mogłyby być zestawione z innymi przesłankami moralnym np. związanymi z tym, że istnieje zagrożenie dla zdrowia i życia matki, tym, że ciąża pochodziła z gwałtu czy też faktem występowania ciężkich i nieodwracalnych wad wrodzonych sprowadzających na przyszłe dziecko znaczne cierpienie. Jednocześnie istnienie takich „miękkich” praw byłoby argumentem przeciwko aborcji na życzenie, ponieważ zawsze wymagałaby ona jakiegoś „usprawiedliwienia”. Brak takich nawet takich „miękkich” praw mógłby oznaczać, że kobieta w ramach happeningu czy performance mogłaby regularnie zachodzić w ciążę i usuwać płód, tylko dlatego, że może; w innej wersji można byłoby poczynać zarodki ludzkie w in vitro w dużych ilościach, hodować, a następnie na masową skalę je bezcześcić.

    1. „Czy można pić alkohol w ciąży i narażać płód na FAS? Intuicja silnie podpowiada, że nie. Skoro tak jest to płód jest podmiotem moralnym. Jeśli chcielibyśmy twierdzić, że płód nie jest podmiotem moralnym to musielibyśmy twierdzić, że można spożywać alkohol w ciąży.
      Być może płód jest podmiotem moralnym warunkowo tj. tylko mocy tego, że w przyszłości będzie podmiotem moralnym?”

      Jeżeli zakładamy, że płód jest człowiekiem/podmiotem moralnym, nie wolno pić alkoholu.

      Jeżeli zakładamy, że nie jest, to można powiedzieć, że albo nie wolno pić alkoholu, albo jak się piło i naraziło na FAS, to powinno się go usunąć, ponieważ nie powinno się tworzyć bytów obarczonych chorobami, jeśli można było stworzyć nieobarczony chorobą. Acz to brzmi trochę dziwnie.

      „Wydaje się jednak arbitralnym najpierw warunkować prawa jednostkowe w zależności od przetrwania w macicy, a następnie uniemożliwiać przetrwanie macicy i w ten sposób pozbawiać praw jednostkowych.”

      Nie do końca rozumiem.

      „Jeśli niewielka agresja (narażenie na alkohol) wydaje się niedozwolone, to w jaki sposób znaczna agresja (usunięcie płodu z macicy) miałaby być dozwolona?”

      Nie mogłaby większa być dozwolona.

      „Czy wraz ze wzrostem intensywności agresji może zniknąć jej znaczenie moralne dlatego, że doprowadza to do likwidacji podmiotu moralnego na tę agresję narażonego?
      Gdzie jest błąd?”

      Błąd jest chyba tu, że nie bierzesz uwagę wymienionej opcji, że można najpierw uszkodzić płód i potem zabić go, nim stanie się człowiekiem (jeśli przyjmiemy założenie, że wczesny płód nie jest człowiekiem, które na rzecz dyskusji przyjmuję) i wtedy nie będzie agresji/szkody.

      Natomiast tu pojawia się ciekawy problem. A co jeśli zniszczę płód i nie zabiję go, nim stanie się człowiekiem. To byłoby złe. Ale tym samym, uszkadzając płód nakładam na siebie pozytywny obowiązek, by go zabić, nim stanie się człowiekiem. I też jest pewne ryzyko, że go nie zabiję i że tym samym zrobić coś złego.

      „Brak takich nawet takich „miękkich” praw mógłby oznaczać, że kobieta w ramach happeningu czy performance mogłaby regularnie zachodzić w ciążę i usuwać płód, tylko dlatego, że może”;

      Nawet jeśli płód nie byłby człowiekiem, można byłoby to jednoznacznie potępić (choć nie w ramach libertarianizmu), ponieważ kobieta ta wiedziałaby, że takie działania godzi w innych ludzi i ich poczucie godności ludzkiej.

      „w innej wersji można byłoby poczynać zarodki ludzkie w in vitro w dużych ilościach, hodować, a następnie na masową skalę je bezcześcić.”

      Jak wyżej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.