- Wśród libertarian nie ma zgody co do tego, czy aborcja powinna być dozwolona, czy zakazana.
- Podstawowy argument libertariańskich przeciwników aborcji polega na wskazaniu, że rozwijające się w brzuchu matki dziecko jest człowiekiem i przysługują mu takie same prawa jak innym ludziom. Ponieważ libertarianizm zakazuje inicjowania przemocy względem drugiej osoby, aborcja zaś (prowadząc do śmierci dziecka) jest formą inicjacji przemocy, dokonywanie aborcji winno być zakazane. Aborcji wolno dokonywać tylko w dwóch wypadkach – gdy życie matki jest zagrożone i gdy ciąża powstała w wyniku gwałtu. W innym wypadku matka jest zobowiązana donosić ciążę i zrobić wszystko co w jej mocy, by dziecko przeżyło do momentu rozwiązania. Argument libertariańskich przeciwników aborcji można streścić więc następująco: aborcja powinna być zakazana, gdyż stanowi formę inicjacji przemocy względem drugiej osoby (dziecka).
- Libertariańscy zwolennicy aborcji (są oni zwolennikami aborcji w tym sensie, że chcą, by była ona prawnie dozwolona, nie zaś w tym sensie, że cieszą się, gdy aborcje są dokonywane) podważają to twierdzenie na dwa sposoby. Część z nich (określmy ich mianem ewikcjonistów, zwolenników ewikcjonizmu) uważa, że aborcja powinna być dozwolona, gdyż nie stanowi inicjacji przemocy względem dziecka, część z nich uznaje, że aborcja powinna być dozwolona, gdyż płód nie posiada praw, jakie przysługują ludziom (jeśli płód nie jest człowiekiem/pełnoprawnym człowiekiem, to nie stosuje się względem niego centralna dla libertarianizmu zasada nieagresji).
- W jaki sposób ewikcjoniści uzasadniają twierdzenie, że aborcja nie stanowi inicjacji przemocy? Kluczem jest tutaj słowo „inicjacja”. Ewikcjoniści nie przeczą, że aborcja ma charakter przemocy, że jest formą przymusowej eksmisji płodu z ciała kobiety (jednym ze znaczeń angielskiego eviction jest eksmisja właśnie), eksmisji, która kończy się dla płodu śmiercią, nie uważają jednak, że decydując się na aborcję, kobieta inicjuje przemoc. Usuwając dziecko z macicy, matka realizuje jedynie przysługujące jej prawo do dowolnego zarządzania swoim ciałem. Ponieważ każdy jest właścicielem swego ciała, ma prawo w pełni kontrolować, co się z tym ciałem dzieje, i bronić się przed próbami kontrolowania tego ciała przez osoby trzecie. Ewikcjoniści wskazują, że dziecko najlepiej postrzegać jako taką osobę trzecią, która weszła (wtargnęła) na nasz prywatny teren. Jeśli się na to zdecydujemy, możemy osobę tę ugościć, jeżeli jednak z jakichś względów jej towarzystwo nam nie odpowiada (zachowuje się ona niekulturalnie, irytuje nas, boimy się, że zrobi nam krzywdę), mamy prawo wyprosić ją z naszej posiadłości. Skoro każdy z nas ma prawo wyprosić ze swojej posesji osobę, której nie chce na niej gościć, tym bardziej matka (właścicielka swego ciała) ma prawo wyprosić ze swego ciała nieproszone dziecko, które wpływa na jej gospodarkę hormonalną, utrudnia jej wykonywania codziennych czynności i stanowić może zagrożenie dla jej zdrowia. W przekonaniu ewikcjonistów aborcja nie jest inicjacją przemocy względem dziecka, ale realizacją prawa każdej osoby do zarządzania swoim własnym ciałem. Fakt, że pokłosiem takiego działania jest śmierć dziecka, jest oczywiście czymś godnym ubolewania (dlatego wielu ewikcjonistów aborcję dopuszcza, ale jej nie popiera), fakt ten jednakże nie daje nam prawa, by odbierać kobietom prawo do kontrolowania tego, co się dzieje z ich ciałem.
- Przeciwnicy ewikcjonizmu uznają jednakże, że twierdzenie, iż matka ma prawo eksmitować dziecko ze swego ciała, jest nieporozumieniem. Porównanie dziecka w macicy do niechcianego gościa wypraszanego przez gospodarza domu wydaje im się całkowicie nietrafione. O wiele trafniejsza jest inna analogia. Wyobraź sobie, że jesteś właścicielem prywatnego samolotu i planujesz lot przez ocean. By umilić sobie podróż, zapraszasz na pokład przyjaciela. Jednak w połowie lotu jego obecność zaczyna ci się przykrzyć. Być może zrobił kilka głupich komentarzy (dawał rady, gdy ty oczekiwałeś jedynie zrozumienia), wyznał, że popiera nielubianą przez ciebie partię polityczną, lub okazał się po prostu wyjątkowym nudziarzem. Pytanie brzmi, czy masz prawo wyprosić swego gościa z pokładu samolotu (załóżmy, że spadochron nie należy do standardowego wyposażenia)? Ostatecznie przecież samolot należy do ciebie, masz chyba prawo decydować o tym, co dzieje się z twoją własnością? Trudno sobie wyobrazić, by ktoś mógł odpowiedzieć na to pytanie inaczej niż przecząco. Nie masz prawa wyrzucić kogoś z samolotu tylko dlatego, że znudziło ci się jego towarzystwo. Zapraszając przyjaciela na pokład, zawarłeś z nim implicytną umowę, w której zobowiązałeś się wysadzić go bezpiecznie w miejscu, do którego mieliście dolecieć. Krytycy ewikcjonizmu wskazują, że sytuacja dziecka w macicy kobiety jest o wiele bardziej podobna do sytuacji pasażera samolotu niż do sytuacji niechcianego gościa w naszym domu. Tak jak nie wolno wyrzucać kogoś z samolotu tylko dlatego, że wizja jego towarzystwa przestała nas ekscytować, tak nie wolno przerywać ciąży tylko dlatego, że nagle odechciało nam się mieć dziecka. Zachodząc w ciążę, matka zawiera z dzieckiem implicytną umowę, w której zobowiązuje się do donoszenia ciąży i wydania dziecka na świat.
Z oczywistych względów z umową taką nie mamy do czynienia w wypadku gwałtu. Aborcja dziecka poczętego w wyniku gwałtu jest więc zabójstwem, ale nie jest – w tym ujęciu – inicjacją przemocy. Mniej jasna wydaje się sytuacja, w której kobieta decyduje się na aborcję ze względu na zagrożenie swojego życia, wydaje się jednak, że możemy założyć, iż wspomniana implicytna umowa może zawierać klauzulę zezwalającej matce ratować się, jeśli zachowanie dziecka jest dla niej zbyt ryzykowne (jest to analogiczne do sytuacji, w której pasażer w samolocie oszalał i swoim zachowaniem grozi jego rozbiciem, zaś jedyną szansą uratowania samolotu, a wraz z nim naszego życia, jest wyrzucenie zeń pasażera). - Istnieją dwa argumenty, za pomocą których próbuje się podważyć teorię impilicytnej umowy zawieranej w wyniku poczęcia. Pierwszy ma charakter techniczno-filozoficzny. Polega na stwierdzeniu, że matka nie zawiera z dzieckiem żadnej umowy, gdyż w momencie zapłodnienia, dziecko nie istnieje, nie można zaś zawrzeć umowy z kimś, kogo nie ma. Nawet jeśli założymy, że płód jest zdolny do zawarcia takiej umowy, to i tak musimy przyznać, że płód najpierw pojawia się w brzuchu matki, dopiero potem zaś może zawrzeć umowę. A to oznacza, że płód pojawił się w brzuchu niechroniony żadną umową i może zostać usunięty. Argument ten wydaje mi się mało przekonywający, w mechaniczny sposób bowiem transponuje zasady moralności z typowych sytuacji na sytuacje wyjątkowe, graniczne. Skoro matka wie, że w wyniku zapłodnienia w jej brzuchu znajdzie się nowy człowiek, i mimo wszystko decyduje się na współżycie (bez antykoncepcji), de facto godzi się na pojawienie się w niej nowego życia, a więc zawiązuje implicytną umowę. Owszem, matka może twierdzić, że wcale nie chciała dziecka (chciała jedynie seksu bez zabezpieczenia), dziecko zaś pojawiło się samo, dlatego nie można twierdzić, że wyraziła zgodę na ciążę. Pytanie brzmi jednak, czy jeśli działanie A posiada obowiązkową (i niezależną od żadnej trzeciej osoby) konsekwencję B, robiąc A, mamy prawo twierdzić, że nie mieliśmy zamiaru robić B? Nawet jeśli na jakimś filozoficznym poziomie matka potrafi oddzielić swe działania od jego konsekwencji, na praktycznym poziomie nie jesteśmy w stanie tego zrobić (ktoś, kto strzela do tarczy może twierdzić, że chciał, by kule zatrzymały się tuż przed nią, ale czy powinniśmy mu wierzyć?). Drugi argument polega na uznaniu, że konieczność wytrzymania kilkugodzinnego lotu z niemiłym nam pasażerem to coś zupełnie innego niż konieczność donoszenia ciąży. O ile mamy prawo wymagać, by ludzie wysadzali nawet najbardziej irytujących pasażerów na lotnisku, a nie w połowie lotu, o tyle nie mamy prawa wymagać, by kobieta – jeśli nie chce tego robić – hodowała w swoim brzuchu człowieka przez dziewięć miesięcy. To prawda, że kobieta zaprosiła dziecko na pokład swego ciała, skąd jednak pewność, że zawarła z nim aż tak restrykcyjną dla niej umowę? Być może matka zachowała sobie prawo jednostronnego rozwiązania umowy (do 1, 2, 3 czy 8 miesiąca ciąży)? Ciąża to bardzo specyficzny stan fizjologiczny, który radykalnie zmienia sytuację kobiety (od jej fizycznych możliwości, przez wygląd aż po stan psychiki), i nie mamy prawa wymagać od żadnej kobiety, by wbrew swoim odczuciom, trwała w tym stanie. Gdyby ciążą trwała tyle co lot samolotem, aborcja byłaby czymś złym, ponieważ jednak trwa dziewięć miesięcy, kobieta powinna mieć do niej prawo. Być może więc ciążę powinniśmy postrzegać nie jako implicytną umowę, ale jako formę obietnicy. Kobieta powinna zrobić wszystko, co może, by zatrzymać ciążę, jeżeli jednak nie chcę jej donosić, ma prawo to zrobić. Obietnic nie powinno się łamać, ale czasami – każdy z nas dobrze o tym wie – trzeba to zrobić.
- O ile ewikcjoniści twierdzą, że aborcja nie narusza praw dziecka, gdyż nie jest formą inicjacji przemocy, o tyle druga grupa libertariańskich zwolenników aborcji uznaje, że w przypadku aborcji nie możemy mówić o żadnym naruszeniu praw, gdyż nie ma podmiotu, którego prawa mogłyby być naruszone. Dzieje się tak dlatego, że usuwany przez matkę płód nie jest człowiekiem (czy pełnoprawnym człowiekiem), ale płodem właśnie, rodzajem preludzkiego bytu, któremu nie przysługują prawa, które przyznajemy „prawdziwym” ludziom. Aborcja nie jest formą inicjacji przemocy, tak jak nie jest nią zabicie zwierzęcia (przyrównując płód do zwierzęcia musimy być ostrożni, część zwolenników aborcji jest bowiem, równocześnie, zwolennikami praw zwierząt, co oznacza, że stawiają w hierarchii bytów zwierzęta hodowlane wyżej niż ludzkie płody. W ich przekonaniu aborcja przypomina więc raczej zdeptanie kwiatu czy zabicie jakiegoś mało złożonego biologicznie zwierzęcia, np. komara). Ci, którzy odmawiają płodowi statusu pełnoprawnego człowieka, różnią się oczywiście w swoich ocenach, kiedy płód przestaje być jedynie płodem i staje się obdarzonym pełnią praw człowiekiem. Niektórzy uważają, że dzieje się to w pewnym specyficznym momencie, powiedzmy, pierwszego trymestru ciąży, inni twierdzą, że człowiek jest człowiekiem dopiero w chwili urodzin i aborcja powinna być dozwolona nawet w ostatnich momentach ciąży. W obu przypadkach problem aborcji jako złamania zasady nieagresji polega jednak na tym samym – na uznaniu, że ponieważ w momencie x (w 1, 2, 3,…, 9 miesiącu ciąży) płód nie jest jeszcze podmiotem posiadającym jakiekolwiek prawa (nie jest człowiekiem), aborcja nie stanowi złamania niczyich praw i powinna być dozwolona.
- Argumenty przeciwko takiej metodzie uzasadniania aborcji są znane, nie będę więc ich rozwijał. Przeciwnicy aborcji wskazują, że od momentu zapłodnienia komórki jajowej mamy do czynienia z pełnoprawnym istnieniem ludzkim. Jakakolwiek próba ustalania momentu, w którym płód staje się człowiekiem, jest całkowicie nieuzasadniona i arbitralna. Ta arbitralność jest szczególnie wyraźna u tych, którzy dopuszczają aborcję nawet w ostatnich dniach ciąży. Wyobraźmy sobie dziecko dzień przed i dzień po porodzie. Z biologicznego punktu widzenia nie różnią się one praktycznie niczym (czy bliźniak, który opuścił macicę pierwszy, jest człowiekiem, zaś jego spóźniony brat nie zasługuje na to miano?), dlaczego więc mielibyśmy je różnicować ze względu na status moralny? Rozumowanie to można rozwijać, cofając się (minuta po minucie, dzień po dniu, tydzień po tygodni) aż do momentu zapłodnienia. Dlaczego płód miałby stawać się człowiekiem dopiero w 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1 miesiącu ciąży? Jak określić moment, w którym zlepek komórek zmienia się w posiadającego prawa człowieka? Możemy oczywiście stworzyć jakąś definicję i następnie, kierując się nią, określić, że człowiek staje się człowiekiem, dlatego że posiada następujące atrybuty, każda taka definicja będzie jednak zupełnie przypadkowa (jej perswazyjność będzie brała się nie stąd, że uda jej się uchwycić konstytutywne cechy człowieka, ale z tego, że zestaw cech, które ktoś uzna za konstytutywne, będzie przypadkowo pasował do cech, które ktoś inny za takie uznaje. To, że oboje lubimy Pixies, Karkonosze i kawę nie znaczy, że byliśmy sobie pisani – po prostu liczba kombinacji ulubionych zespołów, wakacyjnych destynacji i napojów jest ograniczona).
- Jak można osłabić te argumenty? Jedną z możliwości jest wskazanie, że choć rzeczywiście trudno określić wyraźną granicę między człowiekiem a nieczłowiekiem, to większość z nas intuicyjnie postrzega zapłodnioną komórkę jajową jako byt odmienny od kilkumiesięcznego, rozwiniętego płodu. Być może na poziomie filozoficznym czy teoretycznym i to, i to jest takim samym człowiekiem, jednak na poziomie emocjonalnym bardziej odczuwamy człowieczość czteromiesięcznego dziecka niż blastocysty. Być może twierdzenie o ludzkim statusie zapłodnionej komórki jest rodzajem filozoficznej teorii, spekulatywnym rozciągnięciem praw, które przysługują ludziom (a więc istotom mającym układ nerwowy, serce i mózg), na byty preludzkie. Dlaczego przeciwnicy aborcji, gdy chcą nam uświadomić jej zbrodniczy charakter, wskazują, że dzieci poddawane aborcji często posiadają atrybuty, które zazwyczaj przypisujemy ludziom (serce, ręce, palce, płuca)? Dlaczego aborcja 3-miesięcznego płodu wydaje nam się (także radykalnym przeciwnikom aborcji) czymś gorszym niż zażycie tabletki wczesnoporonnej? Pytanie brzmi więc: czy emocje są czymś, co jedynie pomaga nam odnaleźć właściwe zasady moralne (emocje każą ci litować się nad rozwiniętym płodem, ale rozum podpowiada, że komórka jajowa jest takim samym człowiekiem jak ów płód), czy może emocje informują nas o tym, co jest właściwe, a rozum (i ideologia) odciągają nas od naturalnych moralnych odruchów, każąc nam tworzyć nienaturalne systemy moralne (systemy, w których aparatu państwowego używa się, by kontrolować, w jaki sposób ludzie się rozmnażają)?
- W tym momencie kończę rekonstrukcję libertariańskich sporów o aborcję i spróbuję przedstawić swoje zdanie na ten temat. W moim przekonaniu wszystkie argumenty przedstawiane w tym sporze mają sens (co nie znaczy, że wszystkie są tak samo dobre). W istocie, spór o aborcję trwa tak długo i jest tak zaciekły, właśnie dlatego, że obie strony mają sensowne argumenty na poparcie swoich tez (trwałość sporu – przynajmniej w sytuacji, gdy mamy do czynienia z wolnością dociekań intelektualnych – prawie zawsze jest dowodem na przynajmniej częściową racjonalność argumentów obu stron).
– Trafnym wydaje mi się argumentacja wskazująca, że dziecko znajdujące się w brzuchu matki ma takie samo prawo do bycia wolnym od przemocy jak każda inna osoba.
– Również trafnym wydaje mi się spostrzeżenie, że ustalanie momentu, od którego zaczyna się życie, jest zawsze całkowicie arbitralne, dlatego sensownym jest założyć, że życie zaczyna się w momencie zapłodnienia komórki jajowej.
– Niemniej jednak muszę przyznać, że sześciomiesięczne dziecko wydaje mi się w jakiś istotny sposób bardziej człowiekiem niż jednodniowa komórka jajowa. Wydaje mi się, że powinniśmy odrzucić to uczucie jako nieracjonalne (albo ktoś jest człowiekiem, albo nie jest, i to, z ilu komórek się składa i co czuje, nie jest istotne), jednak uczucie to istnieje i jestem przekonany, że żywią je również przeciwnicy aborcji. Nie jestem w stu procentach przekonany, że mój „racjonalizm” przebija argument emocjonalny. Myślę, że tak jest, ale głowy bym za to nie dał (ludzie chętnie dają głowę w takich dyskusjach, wiedząc, że nie muszą obawiać się ich konkluzywnego rozstrzygnięcia).
– Przekonywający wydaje mi się argument, że matka ma prawo decydować o swoim ciele, i nie czuję się na (moralnych) siłach, by odmawiać jej tego prawa. Nie jestem kobietą, nie wiem, jak to jest być w ciąży, nie wiem, co się wtedy z kobietą dzieje. Czy rzeczywiście jednak jako mężczyzna nie mam prawa się wypowiadać na ten temat? Czy jako człowiek Zachodu nie mam prawa krytykować niektórych barbarzyńskich zwyczajów panujących w innych kulturach?
– Przekonuje mnie także argument, że matka, zachodząc w ciążę, podjęła zobowiązania wobec dziecka. Ostatecznie ciąża jest w dużym stopniu wynikiem naszej świadomej decyzji i można jej zapobiec, dlatego trudno mi usprawiedliwić kogoś, kto zachodzi w ciążę, a potem zmienia zdanie. - Czy to znaczy, że nie mam zdania w kwestii aborcji? Mam, acz nie jest to zdanie, które mógłbym wygłosić z taką samą pewnością, z jaką wygłaszam inne osądy moralne. Jestem przeciwnikiem aborcji. Jak mogę to, wobec wątpliwości, które sam naświetliłem, uzasadnić?
- Mój sprzeciw wobec aborcji wynika z faktu, że uważam, że jedynym obowiązkiem, który mają ludzie, jest obowiązek niekrzywdzenia innych. Od tego, jak wiele dobra zrobisz w swoim życiu, o wiele ważniejsze jest, jak niewiele zła uczynisz. Spośród złych rzeczy, jakie człowiek może uczynić innym, najgorszą rzeczą jest odebranie komuś życia. Przeciwnicy aborcji uważają, że aborcja jest morderstwem. Zwolennicy aborcji uważają, że karanie aborcji stanowi złamanie praw kobiety do zarządzania własnym ciałem. Fakt, że obie strony mają dobre argumenty oznacza, w pewnym sensie, że obie strony mogą się mylić. Czy fakt, że obie strony mogą się mylić, przechyla wagę na „korzyść” jednej z nich? Moim zdaniem tak. Jeżeli istnieje szansa, że aborcja jest zabijaniem dzieci, to nie powinniśmy się jej dopuszczać, tym bardziej, jeśli posiadamy proste metody zapobiegania ciąży. Ponieważ możemy stosunkowo niskim kosztem uniknąć bycia w ciąży, a dokonywanie aborcji może mieć charakter zabójstwa, racjonalnym jest uznanie, że nawet jeśli wydaje nam się, że aborcja może nie być zabójstwem, nie powinniśmy jej dokonywać. Moralne koszty błędu są zbyt duże, by ryzykować jego popełnienie.
- Czy to oznacza, że jestem zwolennikiem penalizacji aborcji? Nie wiem. Z jednej strony czuję, że wahając się w tej kwestii, odbieram mojemu argumentowi zęby. Jeśli aborcja to zabójstwo, powinniśmy chronić dzieci za pomocą prawa. Z drugiej strony nie jest mi łatwo powiedzieć, że państwo (lub prywatne instytucje produkujące bezpieczeństwo i prawo) powinno mieć prawo karać kobiety dopuszczające się aborcji np. więzieniem. Bo jeśli ja się mylę, zło, które będzie z tym związane, stanie się w pewnym sensie moim udziałem. Czy jednak możliwość popełnienia błędu uzasadnia bierność? Czy mamy prawo umywać w takich kwestiach ręce?
Parę uwag.
Obecnie część początkową ciąży (tzw. dziecko z probówki), jak i część końcową (wcześniak w inkubatorze) można przeprowadzić poza organizmem ludzkim. Ponieważ technika postępuje, najprawdopodobniej w wyobrażalnej przyszłości CAŁĄ „ciążę” da się przeprowadzić poza organizmem matki.
Tak więc, dziecko 4 miesiące od zapłodnienia nie będzie się różnić nawet w praktyce (odejdzie w niebyt śmieszne hasełko „mój brzuch moją własnością”) od dziecka 14 miesięcy od zapłodnienia – oba zależne praktycznie w takim samym stopniu od dorosłych.
Pytanie zatem, czy uznajemy odpowiedzialność rodzica za utrzymanie przy życiu niesamodzielnego potomka za _podstawową_ zasadę? Uprzedzam, że jeśli odpowiedź brzmi „nie”, oznacza to nie tylko odrzucenie religii ale i biologii jako źródła moralności,
A ktoś kto odrzuca nawet biologię, będzie wyglądał śmiesznie _absolutyzując_ coś tak sztucznego i arbitralnego jak NAP.
Moim zdaniem technologia pozwoli zakończyć ten spór. Jakakolwiek forma aborcji mogłaby być 'przeniesiona’ do urządzeń podtrzymujących życie (i, zakładam, pomagających rozwijać sie płodowi/dziecku). Kobiety, które nie bedą zainteresowane noszeniem ciąży bedą mogły cedować ten proces na maszyny. Wilk syty i owca cała.
A kto zapłaci rachunek za prąd?
Zaraz… w XIXw nie było państowych domów dziecka… a sierocińce jakoś istniały (Olivier Twist)
Dziś istnieją również, także „okna życia” itp., istnieje adopcja, a jednak mamamadzi oraz pp. K. od przechowywania dzieci w beczkach z kapustą siedzą w pierdlu. Wyrzucenie dziecka z inkubatora jest równoważne wyrzuceniu ze śliskiego kocyka.
No tak… no i?
Technologia jeszcze nigdy żadnego takiego problemu nie rozwiązała. I nie rozwiąże. Stworzy za to kolejne. Technologia i współczesna medycyna stworzyła nam najsłabsze w historii pokolenia, pokolenia, który np. w USA będą teraz umierać wcześniej niż ich rodzice. Jasne, że możemy zrobić sztuczne ciąże, tylko czy na pewno chcemy mieć schorowane społeczeństwa? Czy może zdrowe i silne?
Tak naprawdę spór o aborcję jest sporem o prawa dzieci – nie tylko tych w łonie matki. I tutaj granica jest rozmyta, bo dziecko potrzebuje matki i ojca do pełni zdrowia – fizycznego i psychicznego.
Spłycanie tematu i „robotowe” podejście do ludzi jest tu IMHO, sporym błędem. Prawdziwym problemem nie jest aborcja sama w sobie, tylko to, co do niej prowadzi.
I tu można by powiedzieć, że jestem konserwatywna, co jest prawdą, ale chodzi tu bardziej o naturalny porządek. Tradycyjnie (czyli naturalnie) funkcjonujące społeczności nawet nie rozważają czegoś takiego, jak aborcja.
Według mnie aborcja jest sytuacją „loose-loose” – traci kobieta i traci społeczeństwo. Kobieta swoje zdrowie (fizyczne i psychiczne, to nie jest obcięcie włosów), społeczeństwo – potencjał (powtórzę – potencjał!) nowego człowieka.
W przypadki zagrożenia życia kobiety wybór jest prosty: życie kobiety > potencjał życia dziecka.
W innych przypadkach, w tym gwałtu mamy: własność kobiety ? potencjał życia dziecka. I tu się pojawia problem.
Według mnie ten temat wymaga zdefiniowania nowych praw i/lub priorytetów już istniejących. Czy prawo do życia jest wyższe niż prawo do własności? Czy prawo do potencjału życia jest wyższe od własności?
Jeśli uznamy to drugie dochodzimy do absurdów, gdzie trzeba zabrać ludziom pieniądze by sztucznie utrzymywać człeka w śpiączce, bo „być może się wybudzi”…
Osobiście uważam aborcję za dopuszczalną, bo dla mnie własność kobiety > potencjał życia. Tak samo własność ludzi > potencjał wybudzenia ze śpiączki, czy ozdrowienia kogoś, kto jest obłożnie chory.
Z drugiej strony uważam ją za sytuację „loose-loose”, bo nie jest to nic pozytywnego dla zdrowia kobiety.
Więm jedyne, co wg mnie mamy jako społeczeństwo prawo robić to INFORMOWAĆ kobietę: że to nie jest łatwa sprawa, że są rodziny, fundacje, które mogą „przerobić” potencjał życia na życie. Ale ostateczna decyzja należy do niej.
„absolutyzując_ coś tak sztucznego i arbitralnego jak NAP.”
Aksjomatów się nie dowodzi, ani na niczym nie opiera.
No ale można ich głosiciela wyśmiać.
Można… tak samo jako koncepcję punktu.
Koncepcja punktu oraz aksjomaty znane z nauk teoretycznych już z założenia dotyczą bytów abstrakcyjnych, które mogą lub nie odzwierciedlać mniej lub bardziej dokładnie różne sytuacje spotykane w sferze realnej. Aksjomat mówi o tym, co „jest” w pewnym hipotetycznym „świecie”, np. na płaszczyźnie Euklidesa lub w ciele liczb rzeczywistych. Zupełnie inaczej działa sfera osądów moralnych, które dotyczą tego, co „powinno być” w świecie rzeczywistym. Załóżmy jednak, że to, co „powinno być” da się obiektywnie określić, wówczas (i tylko wówczas) można mówić o tym co „jest” moralnie prawidłowe. Możliwe, że taka „przestrzeń prawidłowych osądów moralnych” daje się zaksjomatyzować (bez poprzedniego założenia nie byłoby o czym mówić), ale pamiętajmy, że aksjomatyka taka jest o tyle tylko użyteczna, o ile otrzymany „świat” abstrakcyjny odzwierciedla „prawdziwy”, którym tutaj są owe obiektywne osądy moralne. Jeśli przyjęcie NAPu powoduje poważne niezgodności z „zastaną” moralnością, to jest to aksjomat bezużyteczny, tak jak bezużyteczny jest piąty aksjomat Euklidesa dla badania powierzchni sfer.
Tolep: Biologia nie jest źródłem moralności, a wiedzy. Wiedzy opisowej. Co z nią zrobimy, to nasza sprawa. Po drugie, libertarianizm ma charakter uniwersalistyczny a religia nie stanowi tu podstawy moralnej – można być libertarianinem oraz osobą należącą do danej religii, o ile ta osoba nie łamie zasad wysuniętych przez libertarianizm. W innym przypadku jest tu konflikt ideologiczny.
Autor: tak, ustalenie momentu powstania człowieka jest kwestią arbitralną. Arbitralne jest, że następuje to po 12 tygodniach, ale także w momencie zapłodnienia komórki jajowej. Nie ma na to dowodów. Problem jest wyłącznie natury filozoficznej. Nawet religia chrześcijańska przez wieki nie była zgodna w tej sprawie, dopiero w drugiej połowie XIX wieku (czyli całkiem późno) jeden z papieży ogłosił (również arbitralnie), że aborcja to ciężki grzech równy morderstwu. Przypominam, że nie wszyscy są chrześcijanami i nie muszą kierować się każdym detalem etyki chrześcijańskiej, libertarianizm jest wolny od tego. Chrześcijański libertarianin nie jest zmuszany do aborcji, pozwólmy innym ludziom żyć zgodnie z ich sumieniem. Jeśli się tę kwestię rozstrzygnie, albo powstanie technologia pozwalająca na rozwój dziecka poza ciałem matki, to wówczas problem się rozwiąże. Tymczasem chrześcijanie nie mają prawa do kupczenia absolutem.
„wydaje się jednak, że możemy założyć, iż wspomniana implicytna umowa może zawierać klauzulę zezwalającej matce ratować się, jeśli zachowanie dziecka jest dla niej zbyt ryzykowne”
„Być może matka zachowała sobie prawo jednostronnego rozwiązania umowy”
Takie rozważania wydają mi się strasznie abstrakcyjne i głupie, ale też pokazują według mnie słabość koncepcji implicytnej umowy. Jak zarodek akceptuje tą umowę? Przez samo zagnieżdżenie się? Zapraszając kogoś na 9-miesięczny rejs mogę zachować sobie prawo do wyrzucenia go i mu o tym nie mówić, uznając że zgodził się przez wejście na statek? Mówienie o implicytnej umowie ma sens chyba wyłącznie chyba gdy jej warunki są oczywiste dla obu stron, a dla zarodka przecież żadne warunki i klauzule nie są oczywiste.
„moim przekonaniu wszystkie argumenty przedstawiane w tym sporze mają sens”
Mogą jedynie wydawać się sensowne, ponieważ próbują udowodnić sprzeczne tezy, to nie mogą jednocześnie mieć sensu, bo 1=/=0.
„co nie znaczy, że wszystkie są tak samo dobre”
No nie no, albo coś jest prawdziwe, albo nie. Świnto prowda wypiera tys prowdę?
I łatwiej by się czytało z akapitami.
„Mówienie o implicytnej umowie ma sens chyba wyłącznie chyba gdy jej warunki są oczywiste dla obu stron, a dla zarodka przecież żadne warunki i klauzule nie są oczywiste.”
Czyli co, rodzice nie mają żadnych zobowiązań wobec płodu (przyszłego dziecka)? A co w sytuacji, gdy matka chleje i ćpa w trakcie ciąży, i dziecko urodzi się bez nóg? „Jest kaleką to jest, po co drążyć temat? Bachor nie ma interesu bycia zdrowym, to dla niego zbyt abstrakcyjne pojęcie, a poza tym nie istniał gdy był truty przez matkę więc nie mógł zawrzeć żadnej umowy?” Jak tak, to nic nie istnieje na przeszkodzie żeby sprzedawać nieistniejące dzieci w niewolę, wszystko zgodnie z aksjomatami.
Jasne, z teorią umowy implicytnej są pewne problemy. Próbujemy tutaj zastosować teorię implicytnej umowy, która powstała w kontekście normalnych relacji między dorosłymi, świadomymi podmiotami moralnymi (teoria moralna jest najlepsza w opisywaniu tego typu relacji), do relacji między dorosłym podmiotom i dzieckiem, które rośnie w jego ciele. Siłą rzeczy sytuacja nie jest idealnie analogiczna. Ale wydaje mi się, że taka analogia jest mimo wszystko cenna i pozwala rozjaśnić pewne problemu.
Albo coś jest prawdziwe, albo nie, ale mogą istnieć sytuacje, w których dochodzi do konfliktu praw dwóch osób i nie da się w żaden oczywisty sposób powiedzieć, czyje prawa powinny przeważyć.
” Jeśli aborcja to zabójstwo, powinniśmy chronić dzieci za pomocą prawa. Z drugiej strony nie jest mi łatwo powiedzieć, że państwo (lub prywatne instytucje produkujące bezpieczeństwo i prawo) powinno mieć prawo karać kobiety dopuszczające się aborcji np. więzieniem. ”
Jakie zło? A czasem nie jest tak tylko, że bagatelizujesz to „wykroczenie” z względu na pewną estetykę? A jakby ta kobieta zabiła dziecko 2 miesięczne?
No ale, jak wskazywałem w tekście, nie jestem aż tak pewny, że płód jest człowiekiem i że kobieta nie ma prawa się go pozbyć nawet, jeśli jest człowiekiem. Myślę, że tak jest, ale nie mam 100% pewności. Ja też działam w sytuacji niepełnej wiedzy i nie mam poczucia, że mam prawo domagać się tak restrykcyjnego prawa, jakiego domagam się np. w przypadku zabójstwa, gwałtu czy kradzieży.
A czym jest płód kobiety i mężczyzny gatunku homo sapiens, żyrafą?
Potencjałem człowieka. Z zarodka nie musi rozwinąć się człowiek. Może zaśniad groniasty. Albo bezmózgowiec. Może samoistnie obumrzeć – i tak się dzieje w większości przypadków. Kobieta nawet nie wie, że w jej drogach rodnych był. Ciąża jest potężnym obCIĄŻeniem organizmu. Donoszenie ciąży i poród nigdy nie pozostawiają ciała kobiety w takim stanie, jak było przed ciążą, donoszenie ciąży kobieta może przypłacić życiem; zawsze płaci zdrowiem. To w waszych rozważaniach nic. Bzdury piszecie o antykoncepcji – nie istnieje w pełni skuteczna. Zarodek to już człowiek i trzeba się o niego troszczyć? A kobieta? Kobietę można zabić?
Jak wśród libertarian nie ma zgody? Ino komuchy chcą karać kobiety za aborcje. Ich brzuch ich sprawa.
Dziecko połączone jest z organizmem matki pępowiną, zetem jest częścią ciała kobiety i kobieta powinna mieć pełne prawo tą częścią zarządzać. Natomiast gdy odetnie się pępowinę, dziecko staje się osobnym człowiekiem i przysługuje mu pełna ochrona przed przemocą.
Zatem być może rozwiązaniem kwestii aborcji jest zmiana sposobu jej dokonywania? Być może nauka pozwoli na bezbolesne odcięcie dziecka od ciała matki i wydobycie go z macicy. Potem dziecko pozostawia się „samemu sobie” (najprawdopodobniej zostałoby adoptowane przez pro-liferów, którzy opłaciliby wszelkie operacje mające na celu podtrzymanie życia takiego dziecka i dokończenie jego rozwoju).
„Dziecko połączone jest z organizmem matki pępowiną, zetem jest częścią ciała kobiety”
Samochód jest podłączony wężem do dystrybutora paliwa, zatem jest częścią dystrybutora.
Samochód odłączysz od dystrybutora bez uszkadzania węża. Poszukaj innej analogii.
Mógłby Pan założyć fanpage na Facebooku, łatwiej byłoby być na bieżąco z nowościami na stronie.
Pozdrawiam
Fanpage’a jeszcze nie mam, ale można mnie zaprosić do znajomych na fb lub zacząć obserwować.
Bachor powstaje z komórki matki i ojca, a więc jest ich własnością, i mogą z nim zrobić co chcą. W przypadku gdy jest to 1 komórka to udział jest rzecz jasna 50/50, ale gdy już się podzieli to mamy 75/25 na korzyść matki, bo to ona dostarczyła 100% surowców na powstanie drugiej komórki, przy 4 komórkach mamy już 7/1 itd. więc matka może se usuwać wedle własnej woli, jeśli nie zawarto umowy, że jest inaczej.
Brakuje mi stanowiska woluntarystycznego do aborcji.
Woluntaryzm wyklucza prawo istniejące na zasadzie kontraktu społecznego. Jedynym dopuszczalnym w nim prawem wiążącym jednostkę jest prawo ustanowione na mocy podpisanych przez nią kontraktów.
Libertariański woluntaryzm wychodzi z założenia, że o ile bazowymi realiami jest absolutny brak jakiegokolwiek prawa, to etyka libertariańska jest celem, do którego warto dążyć tworząc umowy między ludźmi. Przyjmuje się, że z czasem w takiej rzeczywistości zapanowałaby równowaga polegająca na współistnieniu dobrowolnych organizacji ochrony zrzeszających zdecydowaną większość społeczeństwa.
W woluntaryzmie aby jednostce przysługiwała ochrona, musi ona dobrowolnie podpisać z innymi ludźmi (lub zrzeszającą ich organizacją) umowę, na mocy której będą oni tę jednostkę chronić. Można zauważyć, że płód, a nawet małe dziecko, nie będzie mogło być na tej zasadzie objęte ochroną do momentu kiedy nie będzie potrafiło wyrazić swojej woli. Do tego czasu los dziecka zależał będzie od umów, jakie wiążą jego rodziców, a tam gdzie nie sięgają umowy, od woli rodziców.
Rodziców dziecka wiązać będą przede wszystkim umowy jakie zawarli ze swoimi organizacjami ochronnymi (a także ze sobą nawzajem, ale tego nie będę tu zgłębiał). Część woluntarystycznych organizacji ochronnych mogłoby postawić jako warunek członkostwa w nich przyżeczenie ochrony przez swoich członków życia poczętego. Inne organizacje nie miałyby takiego warunku.
Woluntaryzm pozostawia temat aborcji poza filozoficznymi dywagacjami i zakłada pokojowe współistnienie wielu podejść do niego.
W jaki sposób tak rozumiany woluntaryzm różni się od libertarianizmu?
Woluntaryzm libertariański wywodzi się anarcho-kapitalizmu – razem z agoryzmem powstał w około-Rothbardowym środowisku. Jest implementacją myśli libertariańskiej, a nie czymś odrębnym.
Kilka spostrzeżeń co do sposobu w jaki woluntaryzm dookreśla libertarianizm:
1. Nie każdy libertarianin wyklucza umowę społeczną jako źródło prawa. Woluntaryści mają ten pogląd sprecyzowany.
2. Woluntaryzm bardzo silnie rozdziela to jak chcielibyśmy, żeby było, od tego jak jest w rzeczywistości. Porządek prawny jest tu wypracowywany, a nie stanowiony. Ucieka się tu raczej od próby opracowania a-priori jednego zbioru słusznych praw. Przez odcięcie się od idei prawa stanowionego staje się skrajnie utylitarną implementacją libertarianizmu.
3. Na gruncie woluntarystycznym brak konsensusu nie jest problemem – jest normą.
Libertarianizm często próbuje podejść do pewnych kwestii binarnie. Albo coś jest dobre, albo coś jest złe – tak na przykład rozumiem powyższy tekst. Woluntaryzm ucieka od takich dywagacji i skupia się jedynie na tym, czy coś może zostać zaimplementowane dobrowolnościowo, czy nie – pozostawiając ocenę moralną poszczególnym jednostkom.
Zdaje się, że napisałem coś, co zahaczałoby o twój punkt widzenia https://ingvarslobodarski.blogspot.com/2019/01/polski-libertarianizm-aborcja-proba.html
Witam.
1. Sz.P. Gazda niechże się douczy: ” jej brzuch….” ? Aborcja to nie usunięcie brzucha; macica proszę Pana zostaje. Mały człowiek ginie. Jeśli będę Pana trzymać za rękę nad przepaścią to mogę ją sobie odciąć byś Pan spadł, bo moja ręka -moją sprawą?
2. .”czy aborcji dokonuje się po to, by nie było płodu, czy też może po to, by nie było dziecka ..?”
3. Jeśli ciąża zagraża matce, to nie należy zabijać dziecka, tylko ROZDZIELIĆ i ratować oboje. Jeśli medycyna nie uratuje wczesniaka, to trudno; unikamy moralnego problemu intencji agresji.
Przeklejam z fb, trochę to może być nieczytelne.
„Jestem bardzo zawiedziony takim podsumowaniem sprawy.
Poza tym, błąd już w pierwszym punkcie 😉
Co do błędu w pierwszym punkcie – to taki żarcik – gdzie wśród libertarian spór o to, czy aborcja ma być legalna, nie istnieje, bo jeśli ktoś jest zwolennikiem jej delegalizacji, to zwyczajnie nie jest libertarianinem 😉
Najgorsze w dyskusjach o aborcji jest mieszanie jej dwóch aspektów, i to przez każdą stronę konfliktu. Mamy tutaj spór czysto etyczny – na gruncie etyki libertariańskiej, czy wolno to uczynić, czy też (zatem – czy wolno tego kobiecie zabronić).
Drugi aspekt to aspekt moralny – i większość argumentów za zakazaniem aborcji pochodzi z tego zakresu. Przywołuje się ludzkie prawo do życia, fakt, że zabijanie jest złe, fakt, że bogu ducha winna osoba powinna być prawnie chroniona – i to wszystko jest prawda. tylko zwyczajnie nie ma to żadnego znaczenia w sporze etycznym.
Jedyne, co mówi libertarianizm, to to, że nikt nie ma prawa inicjować agresji. Cała reszta jest jedynie rozwinięciem tego konceptu. Co bardziej zmyślni obrońcy zakazu aborcji (jak Tomasz) próbują wmawiać, że dziecko agresji nie inicjuje – a jest to zwyczajnie kłamstwo. Przebywanie na cudzym terenie bez zgody jest nielegalne. Właściciel ma prawo usunąć niechcianego gościa z posesji – jeśli nie da się tego zrobić bez użycia przemocy, to jej użycie staje się legalne (jak np. usunięcie włamywacza z domu).
Broniąc dalej absurdalnych tez, wmawiają obrońcy zakazu (jak Tomasz), że dziecko zostało zaproszone do macicy i z tegoż powodu implicytnie zagwarantowano mu, że nie zostanie uśmiercone w trakcie przebywania tam (ani usunięte w taki sposób, który kończył by się śmiercią). To by miało sens, gdyby faktycznie ktoś je tam zaprosił – ale zanim samo się tam nie znalazło, to nie istniało. Nie da się obiecać niczego ani zawierać umów z bytami, które jeszcze/już nie istnieją.
Brnąc w absurd dalej, powie obrońca zakazu, że seks to takie wyrażenie zgody na zamieszkanie płodu w macicy. Jest to oczywiście prawda tego samego rodzaju, co twierdzenie, że pozostawianie niezamkniętych na klucz drzwi jest zaproszeniem włamywacza. Domyślnym skutkiem seksu jest brak zapłodnienia (jako, że kobieta homo sapiens ma więcej dni niepłodnych niż płodnych), zaś zastosowanie zabezpieczania jest wyraźnym stwierdzeniem braku woli zapraszania tam czegokolwiek.
Jeszcze to nie zostało powiedziane, ale to są główne argumenty co bardziej rozsądnym wrogów wolności kobiety, ja ich nie chciałem wysłuchiwać/oglądać ponownie, dlatego się wyłączyłem z dyskusji.
PS ja jestem przeciwnikiem aborcji, uważam, że zabijanie ludzi jest zwykle czymś złym – zwłaszcza niewinnych. Ale przeczucia czy intuicje moralne nie mogą uzasadniać zniewalania innych osób tylko dlatego, że uważamy to za słuszne.”
Rothbard już dawno pisał,że płòd to pasożyt, teraz zaś znowu czytamy, że to… agresor na terytorium matki..
Cóż..
” bacz, abyś nie zgłupiał od mądrości swojej”
Bez urazy, ale…
Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że dojdziemy do takiej sytuacji w której ludzkie życie będziemy traktować w tak instrumentalny i oderwany od rzeczywistości sposób. Życie to życie, należy je chronić niezależnie jakie by było. Celem seksu jest reprodukcja. Uprawiając seks, de facto bierzemy odpowiedzialność za ew. konsekwencje w postaci ciąży. Takie dziecko należy donosić i urodzić. Potem można je oddać ludziom, którzy się nim zaopiekują. Proszę przestać rozmawiać o życiu ludzkim jak o rzeczy. Najwięcej o aborcji mają do powiedzenia Ci, którzy się już urodzili…
I jeszcze jedno. Wolność wiąże się z odpowiedzialnością za własne czyny i każdy libertarianin powinien to wiedzieć zanim będzie się mądrzył na temat aborcji…
Jedno ciekawe spostrzeżenie – w wyobrażeniach libertariańskich rozwiązań prawnych czasem rezygnuje się z prawa karnego i zastępuje je prawem cywilnym. W przypadku morderstw zakłada się wtedy, że do roszczenia prawo po zabitym przejmują jego spadkobiercy. W przypadku aborcji jest to o tyle ciekawe, że spadkobiercami roszczenia zabitego dziecka są … hmm … rodzice.
Cieszę się, że trafiłam na ten artykuł. Obie strony sporu o dopuszczalność aborcji mają racjonalne argumenty, jednak to co wydaje mi się najistotniejsze, to fakt, iż nie potrzebujemy uznawać aborcji za dobrą lub złą i na tej podstawie stanowić prawa – ponieważ aborcja, niezależnie od tego, czy jest legalna, czy nie, występuje. I na tym opiera się problem. Kobiety jej dokonują, a jeśli są skazane na dokonywanie jej w podziemiu aborcyjnym, może to powodować (i powoduje) uszczerbki na zdrowiu psychicznym i fizycznym kobiety, a niejednokrotnie także na płodzie/dziecku.
Myślę, że najbardziej racjonalnym podejściem jest zmierzenie się z faktami, z danymi dotyczącymi skali dokonywanych aborcji. A także przyjrzenie się powodom, dla których kobiety decydują się na ten zabieg.
Możemy zalegalizować aborcję, by kobiety mogły bezpiecznie jej dokonywać, otrzymując wcześniej (i później) konsultację z psychologiem. Możemy stworzyć system wsparcia finansowego i psychologicznego dla kobiet, które z powodu sytuacji materialnej chcą dokonać aborcji, co – być może – pomoże zredukować liczbę dokonywanych zabiegów. A przede wszystkim nacisk powinien być kładziony na edukację seksualną i dostęp do bezpiecznych form antykoncepcji – kobiety w Polsce nie mają aktualnie dostępnej żadnej skutecznej metody antykoncepcyjnej bez recepty, przez brak np. damskich prezerwatyw na rynku, a dostęp do tej na receptę jest utrudniony przez klauzule sumienia podpisywane przez lekarzy ginekologów oraz przez to, że lekarze ci nierzadko wyzyskują finansowo kobiety, zamiast zapewnić im opiekę (np. licząc dodatkowe koszta od założenia antykoncepcyjnej wkładki domacicznej, mimo, że są zobowiązani założyć taką wkładką w ramach NFZ). Również wielu lekarzy nie podchodzi do swoich obowiązków należycie, nie przeprowadzając szczegółowego wywiadu przed przepisaniem kobiecie antykoncepcji hormonalnej, przez co kobieta może doświadczać uciążliwych skutków ubocznych i zrezygnować z takiej formy.
Dostęp do wiedzy na temat seksualności oraz do wiedzy na temat kontrolowania płodności pomaga obniżyć ilość niechcianych ciąż, a co za tym idzie – ilość dokonywanych aborcji. Nie bez znaczenia jest także kobieca samoświadomość w zakresie seksualności.
No i mamy to co mamy w postaci wyroku TK.
Polska jest w tej sprawie skansenem na tle cywilizowanego świata.
Cały ten wpis potwierdza olbrzymi wpływ teologii katolickiej na myślenie Polaków – nawet na myślenie tych, którzy siebie w ogóle nie postrzegają jako katolików.
Katolicy wierzą w tzw. grzech pierworodny, który skutkuje wiecznym potępieniem. Wierzą również, że chrzest „zmywa” ten grzech. Dlatego fundamentaliści katoliccy tak walczą o doprowadzenie do porodu za wszelką cenę – nawet z wadami letalnymi: żeby móc ochrzcić i nie skazywać niewinnej istoty na potępienie wieczne. Dla nich okrutne męki jakie cierpi takie dziecko po porodzie przez dni, miesiące czy lata to nic w porównaniu z mękami piekielnymi. Więc dorobili do tego całe ideolo o „człowieku od momentu wniknięcia plemnika w komórkę jajową”. A potem mądrzy ludzie, mimo że odrzucili w międzyczasie koncepcję „grzechu pierworodnego”, zamiast odrzucić również ten bełkot (odrzucony w ustawodawstwie w całej Europie), biorą go pod uwagę jako jedną z dwóch istotnych możliwości. I uprawiają prawdopośrodkizm.
Also, must read: https://ekskursje.pl/2016/10/zasniad-poczety/
jeszcze filozof: https://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103085,26444196,przeciwnicy-aborcji-sami-nie-wierza-ze-aborcja-jest-morderstwem.html
Żaden katolik, nawet najbardziej zagorzały fundamentalista, lub wręcz fanatyk, nie walczy o zakazanie aborcji, dlatego żeby móc ochrzcić dziecko po narodzeniu. W teologii katolickiej funkcjonuje takie określenie jak 'chrzest krwi’ otwierające zbawienie dla tego typu osób, które nie zdążyły się ochrzcić, ale na skutek śmierci zostały niejako ochrzczone własną krwią. Część osób stoi na stanowisku, że 'chrzest krwi’ dotyczy zabitych na skutek aborcji. Również inne ważne określenie należy tu przytoczyć – 'limbus’. Jest to również teoretyczny stan, podobnie jak Niebo, lub Piekło (czasami określane właśnie jako najniższy poziom Piekła), gdzie trafiają te osoby, które nie miały szansy poznać Chrystusa, otrzymać chrztu, a nie miały również możliwości zgrzeszyć, czyli pasujące dla dzieci zmarłych na skutek aborcji (w szczególności tych, których rodzice nie planowali ochrzcić).