Libertariańskie rozumienie przemocy

Jądrem etyki libertariańskiej jest zasada nieagresji. Wskazuje ona, że nikt nie ma prawa inicjować przemocy względem drugiej osoby lub jej własności. By właściwie zinterpretować tę zasadę, musimy rozumieć, w jaki sposób libertarianie definiują przemoc.

Libertarianie definiują przemoc jako kontrolowanie ciała lub własności drugiej osoby bez jej zgody. W ujęciu libertariańskim, by jakieś działanie mogło zostać zakwalifikowane jako przemoc, musi ono mieć charakter materialny i niedobrowolny. Prostymi przykładami przemocy są więc m.in. pobicie, gwałt, kradzież czy zniszczenie czyjejś własności. Sprawa nie zawsze jednak jest tak prosta. Istnieją bowiem mniej oczywiste przykłady działań, które również mieszczą się w libertariańskiej definicji przemocy. Takie „ukryte” formy przemocy określić można mianem kryptoprzemocy. Istnieją również działania, które w ogólnym dyskursie uznaje się za formy przemocy, które nie są jednak rozpoznawane jako przemoc w dyskursie libertariańskim. Te określać będziemy mianem pseudoprzemocy. To właśnie różnym formom krypto- i pseudoprzemocy poświęcony jest niniejszy tekst. Zastanowię się w nim również, czy pewne szczególne przypadki nie powinny skłonić libertarian do modyfikacji ich rozumienia przemocy lub uznania, że zakazane mogą być również pewne działania, które nie spełniają wąskiej libertariańskiej definicji przemocy.

Rothbard: The libertarian creed rests upon one central axiom: that no man or group of men may aggress against the person or property of anyone else. This may be called the “nonaggression axiom.” “Aggression” is defined as the initiation of the use or threat of physical violence against the person or property of anyone else.
  1. Kryptoprzemoc

Pod pojęciem kryptoprzemocy rozumiem zachowania, które na pierwszy rzut oka mogą nie posiadać charakteru przemocy, jednak bliższa analiza pozwala zaliczyć je do działań, w przypadku których ktoś kontroluje cudzą własność bez zgody właściciela i które w związku z tym powinny być zabronione. Ważnymi przykładami takich działań są między innymi: (1) różne formy złamania umowy, (2) groźby, (3) działania, które związane są z nadmiernym ryzykiem zaistnienia szkody, (4) złożone szkody ekologiczne.

1.1. Naruszenia kontraktu
W ujęciu libertariańskim za przemoc uznać można różne formy niewywiązania się z zawartej umowy. Przykładowo, gdy pracodawca podpisuje umowę, w której zobowiązuje się zapłacić pracownikowi za wykonanie jakiejś pracy, dokonuje warunkowego transferu tytułu własności do określonej sumy pieniędzy. Gdy warunek umowy zostanie spełniony (praca zostanie wykonana), zapisana w kontrakcie suma staje się własnością pracownika, w związku z czym pracodawca jest zobligowany wypłacić ją pracownikowi, który stał się jej prawowitym właścicielem. Jeśli pracodawca nie przekaże w umówionym terminie pieniędzy, będzie winny przywłaszczenia cudzego mienia. Celowe naruszenie zasad umowy związanej z transferem transferu własności jest więc formą kradzieży.

Z podobną sytuacją będziemy mieli do czynienia w przypadku sprzedaży towaru niezgodnego z opisem. Każdy akt kupna/sprzedaży ma charakter umowy, w której strony dokonują transferu prawa własności do dóbr, którymi się wymieniają. Jeżeli sprzedawca otrzymał pieniądze, ale w zamian przekazał kupującemu (celowo) dobro niezgodne z opisem będącym podstawą zawarcia umowy (zepsuty samochód, niedziałającą pralkę, zgniłe truskawki), oznacza to, że sprzedawca nie wywiązał się z ustaleń umowy i tym samym dopuścił się kradzieży.

1.2. Groźby
O przemocy możemy mówić nie tylko, gdy dane przemocowe działanie faktycznie się dokonało, ale także gdy jedna ze stron grozi drugiej przemocą – zarówno w sposób bezwarunkowy („Zabiję cię!”), jak i warunkowy („Zabiję cię, jeśli nie oddasz mi swoich pieniędzy!”). Czy jednak uznanie gróźb za formę przemocy nie stoi w sprzeczności z libertariańskim poglądem (o którym mowa będzie za chwilę), że przemoc językowa nie jest prawdziwą formą przemocy? Czy grożenie nie jest jedynie korzystaniem z wolności słowa?

Wydaje się, że nie. Najprościej można to wyjaśnić, wskazując, że osoba, która grozi drugiej osobie, że zrobi x, już rozpoczęła robienie x, z czego wynika, że jeśli zakazane jest x (x stanowi inicjację przemocy), zakazane winno być również grożenie, że zrobi się x. Przykładowo, gdyby policja otrzymała informację, że ktoś planuje zamach, i zatrzymała niedoszłego mordercę w domu naprzeciw niedoszłej ofiary, z karabinem i trucizną oraz zaliczką za wykonanie zlecenia, miałaby prawo go ukarać za usiłowanie morderstwa, mimo że, technicznie rzecz biorąc, nie naruszył on jeszcze praw ofiary. Czym innym jest groźba, jeśli nie przyznaniem się, że planuje się podjąć zakazane działania?

Czy potraktowanie groźby jako informacji o rozpoczętym działaniu jest przekonywające? Wydaje się, że tak. Jeśli jednak uznalibyśmy, że rozumowanie to nie jest ostatecznie przekonywające, libertarianie musieliby znaleźć inne rozwiązanie lub przeformułować teorię wskazującą, że zakazane są tylko materialne formy przemocy. Uznanie bowiem, że grożenie przemocą mogłoby być dopuszczalne (ponieważ nie wiąże się z przejęciem kontroli nad cudzą włąsnością), wydaje się nie do przyjęcia.

1.3. Działania, które związane są z nadmiernym ryzykiem zaistnienia szkody
W świetle etyki libertariańskiej nie tylko nie wolno ograniczać prawa drugiej osoby do sprawowania pełnej kontroli nad jej ciałem i własnością, ale nie wolno również angażować się w działania, które stwarzają odpowiednio wysokie ryzyko, że druga osoba utraci kontrolę nad swoim ciałem i własnością. Nie wolno zabijać, ale nie wolno też ryzykować tego, że w skutek naszych działań ktoś straci życie. Nie wolno niszczyć czyjejś własności, ale nie wolno też ryzykować, że w skutek naszego działania czyjaś własność zostanie zniszczona. Przykładowo, mamy prawo urządzić grilla w swoim ogródku, ale nie mamy prawa urządzić w nim pokazu sztucznych ogni, jeśli wiadomo, że taki pokaz może z dużym prawdopodobieństwem zakończyć się podpaleniem domu naszych sąsiadów. Możemy jechać 150 km/h na autostradzie, ale nie wolno jeździć 150 km/h w dzielnicy mieszkalnej, takie działanie stwarza bowiem zbyt duże ryzyko, że ktoś poniesie szkodę, że jego prawo do kontrolowania jego ciała zostanie naruszone.

Jak wskazuje Michael Huemer, zakazane jest nie tylko inicjowanie przemocy, ale również stwarzanie nadmiernego ryzyka wystąpienia szkody.

Jaki poziom ryzyka jest jednak dopuszczalny? Wydaje się, że całkowite wyeliminowanie ryzyka nie jest możliwe i pożądane. Zasada mówiąca, że nie wolno w nawet minimalny sposób ryzykować, że zainicjujemy przemoc, praktycznie uniemożliwiałaby normalne funkcjonowanie społeczeństwa. Za każdym razem, gdy ktoś jedzie samochodem, leci samolotem, montuje w swoim domu piec, otwiera fabrykę czy nawet rozpala ognisko, ryzykuje naruszenie czyichś praw. Samolot może spaść na czyjąś posesję, kierowca stracić panowanie nad samochodem i potrącić pieszego, iskry z ogniska mogą wywołać pożar. Współegzystując w społeczeństwie (szczególnie we współczesnym społeczeństwie), ludzie permanentnie ryzykują, że zainicjują przemoc. Tak więc tak restrykcyjną zasadę, która zabraniałaby angażowania się w jakiekolwiek posiadające niezerowe prawdopodobieństwo wystąpienia szkody działania, należy odrzucić. (Ktoś, kto argumentowałby, że jej odrzucenie jest arbitralne, powinien pomyśleć o tym w następujący sposób: jeśli ja bezustannie nakładam minimalne ryzyko na ciebie, a ty na mnie, to nasze naruszenia się znoszą. Nazwijmy to znoszeniem się wzajemnych szkód).

Gdzieś pomiędzy dwoma biegunami: zakazem jakiegokolwiek nakładania ryzyka na innych i zezwoleniem na dowolny poziom ryzyka (i interweniowanie dopiero, gdy szkoda się wydarzyła) istnieje punkt równowagi, który dana społeczność uznałaby za odpowiedni i efektywny. Nie musimy w tym momencie ustalać, jaki dokładnie poziom ryzyka jest dopuszczalny, ważne by rozumieć, że istnieją sytuacje, gdy poziom ryzyka jest tak duży, że zgodnie z etyką libertariańską działanie to może być zakazane jako forma przemocy.

Z technicznego punktu widzenia stwarzanie ryzyka wystąpienia przemocy nie jest przemocą (jest tym, czym jest – stwarzaniem ryzyka), wydaje się jednak jasne, że celem etyki libertariańskiej jest ochrona ludzi przed przemocą, a taka ochrona nie byłaby w pełni możliwa, gdyby ludzie nie mogli się bronić przed tym, że inni narzucają na nich dowolnie wysokie ryzyko wystąpienia szkody.

1.4. Złożone szkody ekologiczne
Złożone szkody ekologiczne są szczególnym przypadkiem prostych szkód ekologicznych, a więc szkód, w przypadku których dana osoba stosuje przemoc względem innych nie w bezpośredni, ale w pośredni sposób, zanieczyszczając środowisko, w którym osoby te żyją. Najprostszym przypadkiem może być fabryka, która emituje do atmosfery tak dużą ilość szkodliwych substancji, że powietrze w okolicznym mieście jest zanieczyszczone, co w negatywny sposób wpływa na zdrowie jego mieszkańców.

Na czym zatem polega szkoda złożona? O takiej szkodzie możemy mówić, gdy: (1) emitentów jest więcej, (2) rozpatrywane oddzielnie szkody są zaniedbywalnie małe, (3) małe szkody wielu emitentów łączą się w realną – mającą wpływ na zdrowie, jakość życia innych – szkodę. Przykładem może być miejski smog. O ile działania pojedynczej osoby, która jeździ samochodem lub pali w piecu nieodpowiednim paliwem, przeważnie nie konstytuują inicjacji przemocy (szkoda jest zbyt mała), zsumowane działanie wielu takich jednostek tworzy realną, zagrażającą zdrowiu i skracającą życie szkodę.

W tym miejscu nie interesuje nas pytanie, w jaki sposób w ładzie libertariańskim (szczególnie w wersji bezpaństwowej) można by walczyć z takimi naruszeniami, a jedynie kwestia, czy mamy tu do czynienia z przemocą. Ktoś mógłby argumentować, że nie ma tu mowy o inicjacji przemocy: działania pojedynczej osoby nie powodują materialnej szkody, zaś fakt, że wiele małych działań wspólnie składa się na szkodę, jest jedynie nieszczęśliwym przypadkiem. Takie rozumowanie nie wydaje się przekonywające. Ostatecznie bowiem, jeśli działania innych doprowadzają jakąś osobę do utraty kontroli nad jej ciałem (w tym wypadku do utraty zdrowia), jakie znaczenie ma to, czy osoby, które do tego doprowadziły, działają w świadomej zmowie, czy nie? Skoro jednej osobie nie wolno zatruwać powietrza, którym oddycham, nie wolno tego robić wielu osobom, niezależnie od tego, czy działają w zmowie, czy nie. Każda osoba, której zdrowie jest zagrożone w wyniku działań innych osób, ma prawo domagać się zaprzestania takich działań, a jeśli nie odniesie to rezultatu, ma prawo bronić się z użyciem przemocy.

Zauważmy, że taka koncepcja złożonej szkody ekologicznej może stanowić potencjalną podstawę do uznania za szkodę działań, które prowadzą do globalnego ocielenia.

Jak śmiesz mówić, że teoria libertariańska nie daje narzędzi, by walczyć z globalnym ociepleniem.
  1. Pseudoprzemoc

Pseudoprzemoc jest przeciwieństwem kryptoprzemocy. O ile kryptoprzemoc to działania, które pozornie nie mają charakteru przemocy, ale po głębszej analizie okazują się formami przemocy w rozumieniu libertariańskim, o tyle pseudoprzemoc to działania, które mogą wydawać się przemocą (i często są uznawane za przemoc poza dyskursem libertariańskim), ale które nie spełniają libertariańskiej definicji przemocy. Do działań takich zaliczyć należy: (1) działania, które nie mają niedobrowolnego charakteru, najważniejszym przykładem jest tu tzw. przemoc ekonomiczna, (2) działania, które nie mają materialnego charakteru, a więc m.in.: (a) tzw. przemoc językowa, (b) naruszenia praw własności intelektualnej.

2.1. Przemoc ekonomiczna
O przemocy ekonomicznej mówi się zazwyczaj, gdy jedna osoba wykorzystuje trudną sytuację materialną drugiej osoby, by zaproponować jej wymianę (przeważnie umowę o pracę), której ta osoba nie przyjęłaby, gdyby znajdowała się w lepszej sytuacji. Paradygmatycznym przykładem jest wielka korporacja, która buduje fabrykę w azjatyckim kraju i w zamian za niezwykle ciężką pracę oferuje pracownikom głodowe pensje, które ci zmuszeni są przyjąć, nie mając żadnych alternatyw.

Jednak w przekonaniu libertarian działania właściciela fabryki oferującego pracę za niskie stawki nie mają charakteru przemocy. Proponując pracownikowi umowę o pracę, pracodawca nie ogranicza w żaden sposób jego wolności, nie uniemożliwia mu sprawowania kontroli nad jego ciałem i jego własnością. Trudno zrozumieć, w jakim sensie złożenie komuś oferty pracy miałoby konstytuować? To prawda, że pracodawca wykorzystuje (świadomie bądź nie) fakt, że pracownik nie ma lepszych ofert pracy, i składa mu teoretycznie (w praktyce rzadko kiedy tak jest) najniższą ofertę, jaką skłonny będzie on przyjąć. Ale w ten sposób możemy opisać praktycznie wszystkie wymiany na rynku. Gdy coś kupujemy, chcemy za to zapłacić jak najmniej. Gdy coś sprzedajemy, chcemy uzyskać najwyższą cenę. Praktycznie każda cena na rynku kształtuje się w kontekście niemożliwości znalezienia przez sprzedawcę kupca, który skłonny byłby zapłacić więcej.

W jaki sposób danie ludziom możliwości, której nie mieli wcześniej, może być rozumiane jako forma przemocy?

Błąd polega tu na uznaniu, że jeśli wydaje się nam, że pracownik jest zmuszony podjąć jakąś pracę ze względu na trudną sytuację materialną, to tym, kto zmusił go do akceptacji propozycji, jest składający ofertę. Z jakichś względów robotnik znalazł się w sytuacji, w której uznał, że przyjęcie oferty pracy jest dla niego najlepszą możliwością. Nawet jeśli zgodzimy się, że metafora bycia zmuszonym dobrze oddaje sytuację robotnika, nie jest on zmuszany przez pracodawcę. W istocie pracodawca, składając ofertę, robi coś dokładnie przeciwnego do zmuszania. Zanim pracodawca złożył ofertę, robotnik głodował, teraz ma szansę otrzymać pensję, która pozwoli mu przeżyć (jest to znany argument na rzecz otwierania przez wielkie korporacje fabryk w krajach trzeciego świata: dają one żyjącym tam osobom możliwości, których wcześniej nie miały). Oczywiście, można twierdzić, że oferowanie ludziom bardzo niskich pensji jest czymś niemoralnym, nie zmienia to jednak faktu, że takie działanie nie ma charakteru inicjacji przemocy. A jeśli tak, to według libertarian nie powinno być zakazane.

2.2. Przemoc językowa
Istnieje bardzo prosty powód, dla którego tzw. przemoc językowa – a więc wszelkie formy obrażania czy poniżania – nie konstytuuje przemocy w libertariańskim rozumieniu tego słowa: żadne słowa nie są w stanie uniemożliwić drugiej osobie sprawowania kontroli nad jej ciałem i własnością. Fakt, że coś mówię (lub publikuje) na twój temat, nie wpływa w materialny sposób na to, czy ty możesz dowolnie zarządzać swoim ciałem. Ponieważ nie dzieje ci się żadna materialna krzywda, nie ma mowy o użyciu przemocy w rozumieniu libertariańskim.

Libertariański argument na rzecz wolności słowa jest więc bardzo prosty: ponieważ mówienie (czy pisanie) polega na używaniu własnego ciała (i własności) i nie narusza prawa drugiej osoby do dowolnego zarządzania jej ciałem/własnością (mówiąc i pisząc, nie uniemożliwiam innym kontrolowania ich własności), nie wolno używać przemocy, by uniemożliwiać komuś mówienie lub pisanie czegokolwiek.

Wspominałem, że również groźby można by próbować zaliczyć do kategorii działań, które nie uniemożliwiają drugiej osobie sprawowania kontroli nad jej własnością, jak jednak próbowałem pokazać, groźby można rozumieć jako formę informacji o tym, że dane przemocowe działanie zostało już rozpoczęte.

Mniej jasną kwestią jest kwestia podżegania do stosowania przemocy. Czy ktoś, kto namawia innych do inicjowania przemocy, sam inicjuje przemoc? Część libertarian wskazuje, że pewne formy podżegania do stosowania przemocy mogłyby być w ramach etyki libertariańskiej zakazane. Przesłanką do takiego zakazu jest porównanie takich podżegaczy do „mózgu zbrodniczej organizacji”. Taki mózg, który planuje na przykład napad na bank, sam nie bierze bezpośrednio udziału w przestępczych działaniach, niewątpliwie jest jednak współodpowiedzialny za ów napad. Na tej samej zasadzie można by uznać, że ktoś, kto namawia innych do inicjowania przemocy, jest w jakimś sensie odpowiedzialny za to, że do tej przemocy doszło (lub że mogło do niej dojść, że ludzie mieli prawo się jej obawiać). Jest to jednak obszar sporów wśród libertarian: gdzie postawić granicę między realizowaniem swojego prawa do wolności słowa a przestępstwem polegającym na zachęcaniu innych do inicjowania przemocy? Łatwo popełnić tu błąd. Wydaje się jednak, że libertarianin wolałby się pomylić „po stronie” zbyt dużej wolności słowa. Innymi słowy, by zakazywać jakichś form mowy, musielibyśmy być rzeczywiście silnie przekonani, że te formy mowy są częścią jakichś przemocowych działań (na zasadzie, którą określiłem w innym miejscu jako słowa-jako-część-działania), a nie że wyrażają tylko emocje czy poglądy innych ludzi.

Mniej problematyczna teoretycznie, ale za to bardziej kontrowersyjna praktycznie jest kwestia pomawiania (jak również szantażu). O ile w ramach teorii libertariańskiej można próbować uzasadnić zakaz podżegania do przemocy, dużo trudniej uzasadnić zakaz pomawiania, nawet, gdy pomawiający jest w pełni świadomy, że rzucane oskarżenia są całkowicie bezpodstawne. Wydaje się, że libertarianie, jeśli chcą zachować spójność swojej teorii (chcą zachować materialną koncepcję przemocy), muszą zgodzić się na prawo do pomawiania.

Jest to jednak rozstrzygnięcie kontrowersyjne. Wyobraźmy sobie, że A celowo, złośliwie, z pełną świadomością, że nie mówi prawdy, pomawia B o to, że ten dopuszcza się czynów pedofilskich. Takie działania A mogłyby bardzo zagrozić reputacji B, pogorszyć jego sytuację finansową, a nawet stwarzać dlań niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia. Oczywiście, w libertariańskim społeczeństwie istniałyby metody bronienia się przed takimi sytuacjami (wiele firm mogłoby natychmiast zerwać relacje z pomawiaczem), nie mniej jednak może wydawać się problematyczne, że libertarianizm dopuszcza takie działania. Problem ten będzie się zapewne powiększał wraz z rozwojem możliwości tworzenia fałszywych zdjęć, filmów i nagrań głosowych, których fałszywy charakter będzie niedługo praktycznie niemożliwy do wykrycia (zauważmy, że wedle teorii libertariańskiej takie deepfake’i nie naruszałyby niczyich praw). Być może więc libertarianie będą musieli, mimo ogólnego poparcia dla wolności słowa, zezwolić tu na pewne wyjątki od swojej materialistycznej koncepcji przemocy.

2.3. Naruszenia prawa dotyczącego własności intelektualnej
Również naruszenia dotyczące własności intelektualnej nie mogą być w świetle teorii libertariańskiej zakazane, nie mają bowiem charakteru materialnego. Gdy A kopiuje i udostępnia upubliczniony wcześniej utwór B, nie stosuje przemocy w rozumieniu libertariańskim, gdyż w wyniku tego procederu B nie przestał sprawować pełnej kontroli nad swoimi dobrami i swoim ciałem.

Kopiowanie i udostępnianie informacji nie stanowi inicjacji przemocy, ponieważ nie odbiera nikomu kontroli nad jego własnością. Prawo dotyczące własności intelektualnej może mieć jedynie prywatny charakter.

Wyobraźmy sobie następującą sytuację: A napisał i opublikował wiersz, w związku z czym państwo przyznało mu prawo autorskie do tego wiersza. Używając swojego komputera i drukarki, B przepisał ów wiersz, wydrukował jego kopię i sprzedał ją C. Prawo własności intelektualnej pozwala A skorzystać z pomocy państwowego aparatu przemocy, by zabronić B i C dokonania takiej transakcji lub jeśli transakcja miała już miejsce, ukarać B (a czasami również C) grzywną lub więzieniem. Zapytać musimy jednak: w którym momencie B zainicjował przemoc względem A? Tylko w takim wypadku bowiem byłoby moralnie uzasadnione, by ograniczać prawa bądź ukarać B. Wydaje się, że w żadnym momencie nie doszło do złamania zasady nieagresji. Przepisując wiersz na własnym komputerze i wykonując – przy użyciu będących jego własnością drukarki i papieru –  jego kopię, B nie odebrał A ani oryginału ani żadnej kopii tego wiersza, ani żadnego innego dobra. W wyniku działań B A nie stracił kontroli nad swoją własnością, dlatego nie możemy mówić o inicjacji przemocy. Jeśli jednak A zwróciłby się do państwa (państwo, oczywiście, też jest tutaj winne), by uniemożliwiło B tworzenie kopii jego dzieła lub nałożyło nań karę za sprzedawanie tych kopii, to on byłby inicjatorem przemocy.

Etyka libertariańska wskazuje, że każda osoba ma prawo reprodukować i udostępniać dowolną informację – o ile umownie nie zobowiązała się, że nie będzie tego robić. Wydaje się, że trudno byłoby pogodzić tę etykę z jakąś formą narzucanego odgórnie prawa chroniącego własność intelektualną. Część libertarian przyjmuje to z radością, wskazując, że takie prawo raczej hamuje, niż napędza rozwój. Część libertarian uważa to za problem, skłonna jest jednak uznać, że po prostu musimy zgodzić się na takie, nie zawsze optymalne, konsekwencje, gdyż wymaga od nas tego etyka (nasi anglosascy przyjaciele określają to mianem biting the bullet). I wreszcie część uważa to – moim zdaniem błędnie – za pewną wadę teorii libertariańskiej, i szuka jakiegoś rozwiązania tego problemu: albo domagając się zrobienia tu kolejnego wyjątku, albo próbując dowodzić, że ludzie są w stanie posiadać nie tylko przedmioty materialne, ale i informacje czy idee.

  1. Czy jeżeli coś nie jest przemocą, to jest automatycznie moralne?

Należy w tym momencie stanowczo podkreślić, że fakt, iż opisane tu formy pseudoprzemocy nie są przykładami przemocy w znaczeniu libertariańskim, nie oznacza, że wszystkie z nich libertarianie uznają za godne pochwały. Teoria libertariańska wskazuje, że jeśli jakieś działanie nie ma charakteru przemocy, to nie powinno się z nim walczyć z wykorzystaniem przemocy, nie mówi jednak, że nie można z nim walczyć na inny sposób. Wszyscy z pewnością zgadzamy się, że obrażanie innych ludzi jest czymś złym. Ponieważ obrażanie nie ma charakteru przemocy, powinno być prawnie dopuszczalne (pod pojęciem tym rozumiem tu tylko to, że nie można go zabronić z użyciem przemocy), niemniej jednak wolne społeczeństwo może na różne sposoby bronić się przed obrażaniem. Można ostracyzować obrażającego, można wiązać się dobrowolnymi umowami zakazującymi obrażania, prywatne organizacje mogą zakazywać, pod groźbą wyrzucenia, by ich członkowie dopuszczali się obrażania. I tak dalej.

Libertarianizm opowiada się za prostą zasadą wskazującą, że przemoc wolno stosować tylko w odpowiedzi na przemoc. Jeżeli chcemy walczyć z jakimś działaniem niemającym charakteru przemocy, winniśmy zastosować metody nieopierające się na przemocy. I choć być może libertarianie będą musieli się tu zgodzić na pewne wyjątki (przykładem mogą być drastyczne formy pomówienia), zasada ta wydaje się zasadniczo sensowna. Alternatywą jest lewicowa koncepcja przemocy, w której za przemoc uznaje się słowa, propozycje wymian, a nawet hierarchiczne relacje, co prowadzi do uznania, że wolno stosować przemoc materialną, by „chronić” ludzi przed przemocą niematerialną i przed przemocowymi propozycjami wymian. Libertariańska teoria przemocy jest być może miejscami zbyt sztywna, ale jej materialistyczny i niedobrowolny charakter, pozwala dokładnie określić, kiedy dochodzi do przestępstwa, kiedy zaś nie. Nawet jeśli nie jest idealna, wydaje się dobrym fundamentem etyki i prawa. Na wszelkie odeń odstępstwa powinniśmy patrzeć z wielką nieufnością.

Wszystkie zamieszczone na blogu teksty są bezpłatne. Jeżeli chciałbyś wesprzeć istnienie bloga i przyczynić się do promocji idei wolnościowych, proszę o wpłaty na konto.

Santander Bank
31 1090 1447 0000 0001 0168 2461

 

Udostępnij

17 Comments:

  1. Zastanawia mnie ten fragment o groźbach, gdzie piszesz: „Najprościej można to wyjaśnić, wskazując, że osoba, która grozi drugiej osobie, że zrobi x, już rozpoczęła robienie x, z czego wynika, że jeśli zakazane jest x (x stanowi inicjację przemocy), zakazane winno być również grożenie, że zrobi się x. Przykładowo, gdyby policja otrzymała informację, że ktoś planuje zamach, i zatrzymała niedoszłego mordercę w domu naprzeciw niedoszłej ofiary, z karabinem i trucizną oraz zaliczką za wykonanie zlecenia, miałaby prawo go ukarać za usiłowanie morderstwa, mimo że, technicznie rzecz biorąc, nie naruszył on jeszcze praw ofiary. Czym innym jest groźba, jeśli nie przyznaniem się, że planuje się podjąć zakazane działania?”
    Wydaje się to rozwiązanie trochę ad hoc: podobnego wybiegu nie stosuje się, na przykład, do innych aktów mowy, które w innych kontekstach działają podobnie jak groźby, czyli obietnice. Kiedy mówię „Obiecuję, że będę podlewał twoje kwiaty kiedy wyjedziesz na wakacje” to dziwnym wydaje się stwierdzić, że już rozpocząłem podlewanie twoich kwiatów.
    Z drugiej strony, wg tej samej definicji, „obietnice” wielu politycznych partii są groźbami: „Podwyższymy podatki dla najbogatszych”, po przetłumaczeniu na libertariański, daje nam „Będziemy jeszcze bardziej okradać najbogatszych”.
    Co podnosi jeszcze jedną kwestię: czy grożenie każdą przemocą powinno być karane? OK jeśli chodzi o grożenie śmiercią czy innym poważnym uszkodzeniem ciała. Ale jeśli powiem „Ukradnę ci rower, jeśli nie podpiszesz się pod protestem przeciw autostradzie” to czy również powinna być to mowa prawnie zakazana w porządku libertariańskim?

    1. „Kiedy mówię „Obiecuję, że będę podlewał twoje kwiaty kiedy wyjedziesz na wakacje” to dziwnym wydaje się stwierdzić, że już rozpocząłem podlewanie twoich kwiatów.”

      Załóżmy, że Kowalski podsłuchał, że Nowak mówi: „Obiecuję, że zabiję Kowalskiego”. Czy Kowalski nie miałby prawa myśleć, że Nowak chce go zabić, że już podjął decyzję, że go zabije i że wykonanie jest tylko kwestią czasu? Tutaj musimy zapytać, co konstytuuje rozpoczęcie działania. Załóżmy, że jedziesz w góry, ale przed wyjazdem umawiasz się z kolegą, by opracować trasy wycieczek. Czy to spotkanie jest częścią wyjazdu? W wąskim sensie nie, w szerszym pewnie tak. Na tej samej zasadzie, na jakiej planowanie napadu jest częścią napadu. Czy policja musi czekać, aż napad się zrealizuje, czy sam fakt, że przestępcy planowali napad, jest wystarczające, by ich ukarać? Czy jeśli zakazane jest robienie X, to nie powinno być zakazane planowanie X, obiecywanie, że X, informowanie, że zrobi się X?

      „Z drugiej strony, wg tej samej definicji, „obietnice” wielu politycznych partii są groźbami: „Podwyższymy podatki dla najbogatszych”, po przetłumaczeniu na libertariański, daje nam „Będziemy jeszcze bardziej okradać najbogatszych”.”

      No tak, zgoda.

      „Co podnosi jeszcze jedną kwestię: czy grożenie każdą przemocą powinno być karane? OK jeśli chodzi o grożenie śmiercią czy innym poważnym uszkodzeniem ciała. Ale jeśli powiem „Ukradnę ci rower, jeśli nie podpiszesz się pod protestem przeciw autostradzie” to czy również powinna być to mowa prawnie zakazana w porządku libertariańskim?”

      No cały ten argument wskazuje, że ponieważ konstytuuje to przemoc, to powinno być zakazane, bo zakazane jest inicjowanie przemocy.

      To prawda, to rozumowanie może wydać się wątpliwe. Z jednej strony mamy fajną, materialistyczną teorię przemocy. Z drugiej strony mamy działanie, o którym ewidentnie wiemy, że powinno być zakazane: grożenie przemocą. Musimy to jakoś pogodzić. Są dwie możliwości: (1) możemy albo rozszerzyć teorię przemocy o niematerialistyczne działania, (2) możemy pokazać, że grożenie już jest częścią materialistycznego działania.

      Rozwiązanie (1) jest niełatwe, bo trzeba by określić jakąś zasadę tego rozszerzenia. Rozwiązanie (2) może wydać się naciągane. Ale póki co jakoś jestem do niego przywiązany.

  2. Dziękuję za ciekawy artykuł. Myślę, że rozszerzenie rozumienia przemocy jest nieuniknione.
    Chciałbym, aby postarał się Pan odpowiedzieć z libertariańskiej perspektywy na problem migracji zwierząt. Wiadomo, że wiele zwierząt potrzebuje kanałów, lasów, i otwartych przestrzeni, aby skutecznie migrować. Ptaki mają łatwiej, bo płoty dla nich nie istnieją – gorzej ze zwierzętami kopytnymi. Jeśli wszystko jest w rękach prywatnych i nie ma jakiegoś centralnego podmiotu, to nie ma też dla nikogo korzyści, żeby w takie rozwiązania inwestować. Jeśli każdy jest opłotowany i osiatkowany, to zwierzęta nie mogą migrować. Zdaje sobie też sprawę, że państwo tej sprawy również skutecznie nie rozwiązuje, bo często rozwiązania ekologiczne np. na drogach czy autostradach są stosowane w ograniczonej skali, a natura jest wykorzystywana dla korzyści budżetowych(podobnie jak to robią prywatne firmy).
    Widziałem w artykule odniesienie do globalnego ocieplenia, więc chciałbym, aby pan podrążył temat głębiej, w miarę możliwości.
    Moim zdaniem jest to bardzo trudne, bez zrozumienia, że jako ludzkość jesteśmy organizmem powiązanym z naturą. I same prawa własności i nieagresja nie dają tu rozwiązań. Chciałbym przekonać się, że się mylę.

    1. Odpowiedź na problem zwierząt związana jest z dwoma elementami: problemem własności wspólnej/niczyjej w libertarianizmie i problemem klauzuli Locke’a, która nakłada ograniczenia na to, co można zawłaszczyć, wskazując, że zawłaszczanie nie powinno pogorszyć sytuacji innych (to pogorszenie można interpretować na różne sposoby, trzeba to robić sensownie).

      Wielu libertarian wyobraża sobie libertariański świat jako taki, w którym cała własność staje się prywatna. To może być jednak problematyczne. Dlatego część libertarian zostawia miejsce dla jakichś form własności kolektywnej, wspólnej, publicznej. Uważają oni na przykład, że ludzie mogą zawłaszczać działki, które stają się ich prywatną własnością, ale że tereny pomiędzy tymi działki tworzą w naturalny sposób drogi czy ścieżki, którymi można się przemieszczać pomiędzy działkami i te drogi nie mogą być przez nikogo zawłaszczone.

      Status tych dróg można wyjaśnić dwojako: można powiedzieć, że ludzie używający dróg zawłaszczyli je kolektywnie jako drogi (te tereny stały się ich wspólnymi drogami w wyniku ich używania ich jako dróg), można też powiedzieć, że drogi do obszary, które nie mogą być zawłaszczone, bo zawłaszczenie dróg naruszałoby klauzulę Locke’a – pogarszałoby sytuacje innych poprzez stworzenie możliwości uniemożliwienia im wydostania się z ich działek.

      Tworzy to wizje świata z prywatnymi działkami i łączącymi je drogami, które są wspólne lub które stanowią teren, którego nie można zawłaszczyć. Pojawiają się tu problemy: kto miałby zarządzać takimi drogami i kogo można by wykluczyć z używania takich dróg. Czy drogi w Wielkopolsce są własnością wspólną Wielkopolan czy może drogi w Polsce są własnością wspólną Polaków czy może wszystkie drogi na świecie są wspólne. Jest to problematyczne. Ale nie mniej (o wiele bardziej) problematyczna jest wizja całkowitej prywatyzacji, w której można by w ogóle uniemożliwić ludziom podróżowanie.

      Jeżeli widzimy, że w ładzie libertariańskim mogą powstać tereny wspólne, można zastanawiać się, czy część przyrody nie powinna tworzyć takich terenów wspólnych, których nikt nie mógłby zawłaszczyć.

      To jednak może być problematyczne, ponieważ libertarianizm jest silnie antropocentryczny. By pokazać, że ktoś nie może zawłaszczyć lasu, musielibyśmy pokazać, że to w jakiś sposób uderza w innych. W przypadku drogi łatwo to pokazać. Jeżeli ktoś zawłaszczyłby drogę prowadzącą do mojego domu, mógłby mi uniemożliwić przedostanie się doń. Ale w przypadku lasu, w którym żyje jakiś gatunek ptaka, o którego siedliska się martwię, byłoby to trudniejsze. Musiałbym pokazać, że los tego ptaka jest związany z życiem ludzi w tym sensie, że wyginięcie tego gatunku stanowi szkodę dla ludzi.. Być może da się stworzyć taką teorię, ale nie jest to łatwe.

      Podsumowując, ująłbym sprawę tak: by w ramach libertarianizmu można byłoby stworzyć jakieś polityki chroniące zwierzęta i przyrodę musielibyśmy pokazać, że niszczenie przyrody stanowi jakąś oczywistą materialną szkodę dla innych ludzi. Jeśli dałoby się to pokazać, moglibyśmy włączyć ekologię do libertarianizmu.

      Przykład globalnego ocieplenia jest tu łatwiejszy, bo wiemy, że ocieplenie klimatu może przynieść bardzo realne konsekwencje (pustynnienie, zmiana pogody, podniesienie poziomu mórz itd.), więc łatwiej jest pokazać relacje między przyczynianiem się do niego a krzywdą innych ludzi.

      1. Dziękuję za odpowiedź. Nie znałem klauzuli Locke – zastanawiam się też, ilu libertarian ją zna? 🙂
        Myślę, że wszystko jest kwestią świadomości, bo możemy mieć libertarianina, który nie jest świadomy zależności między naturą a jego egzystencją, który jest libertarianinem z czysto materialnych pobudek – nie chce, żeby go okradano i chcę, aby go zostawiono w spokoju. Poczatkowo taka filozofia wydaje się bardzo ciekawa. Jednak im dalej w las tym więcej drzew, bo im bardziej jesteśmy świadomi tego, jak jesteśmy zależni od natury(np. od owadów, jakości gleby, jakości wód i powietrza, od bioróżnorodności), to ciężko patrzeć na nasze życie w izolacji od tej natury. W odpowiedzi przeczytałem, że trzeba by było udowodnić konsekwencję niszczenia natury – myślę, że dla osoby interesującej się środowiskiem to nie jest trudne i to jakoś funkcjonuje nawet w systemie państwowym – ekolodzy czy przyrodnicy przekonują rządzących, że jakiś gatunek jest zagrożony i jest on wpisywany jako chroniony – chociaż oczywiście działa to na tyle dobrze, na ile sprawnie działa państwo i na ile świadomi są rządzący. Patrząc na Odrę widać, że występuje u nas „tragizm wspólnego pastwiska”.
        Można by też argumentować za estetycznymi korzyściami ze zdrowej natury. Każdy lubi spędzić czas w bujnej naturze i odetchnąć od codzienności. Każdy(prawie) lubi popatrzeć na jakiś nieznajomy, interesujący gatunek – przynajmniej tak to wygląda z mojego punktu widzenia. Więc jeśli ktoś niszczy część natury, bo nie interesuję go ona, to tym samym niszczy on walor estetyczny dla kogoś innego. Pytanie teraz, czy w libertariańskim społeczeństwie ja mam prawo komuś powiedzieć, że niszczy on walor estetyczny dla mnie na swojej działce? Nie wspominając o korzyściach z czystego powietrza, wód i zdrowej glebie/mikroorganizmach. Z mojej perspektywy ciężko tego nie widzieć, ale zdaje sobie sprawę, że można. Bo kiedyś się tym nie interesowałem.

        Stefan Molyneux, który był libertarianinem/anarchokapitalistą zanim stał się konserwą mówił, że potrzeba wielu nowych pokoleń, które zostaną wychowane w nurcie pokojowego rodzicielstwa – żeby stworzyć zdrowe społeczeństwo. Bo mogą być mało świadomi libertarianie, jak i mało świadomi wyborcy czy politycy w systemie, który dziś mamy.

        1. „Nie znałem klauzuli Locke – zastanawiam się też, ilu libertarian ją zna?”

          W dyskursie libertariańskim toczy się dyskusja na temat klauzuli, są różne zdania na jej temat. Jednak wydaje się, że sensowne formy libertarianizmu powinny przyjąć jakąś jej wersję.

          „W odpowiedzi przeczytałem, że trzeba by było udowodnić konsekwencję niszczenia natury – myślę, że dla osoby interesującej się środowiskiem to nie jest trudne i to jakoś funkcjonuje nawet w systemie państwowym – ekolodzy czy przyrodnicy przekonują rządzących, że jakiś gatunek jest zagrożony i jest on wpisywany jako chroniony – chociaż oczywiście działa to na tyle dobrze, na ile sprawnie działa państwo i na ile świadomi są rządzący”.

          Gdy pisałem o konsekwencjach, chodzi mi o to, że by w ramach etyki libertariańskiej zabronić jakiegoś działania uderzającego w środowisko/przyrodę, trzeba by pokazać, że działanie to uderza również w ludzi. Generalnie libertarianizm zakłada, że ludzie mogą „czynić sobie ziemię poddaną”, a wszelkie ograniczenia w tym zakresie są związane z faktem, że takie zdobywanie może uderzyć W INNYCH LUDZI. Libertarianizm (w jego obecnej wersji) nie przyznaje oddzielnej wartości przyrodzie, przyroda ma wartość tylko ze względu na ludzi.

          „Każdy lubi spędzić czas w bujnej naturze i odetchnąć od codzienności. Każdy(prawie) lubi popatrzeć na jakiś nieznajomy, interesujący gatunek – przynajmniej tak to wygląda z mojego punktu widzenia. Więc jeśli ktoś niszczy część natury, bo nie interesuję go ona, to tym samym niszczy on walor estetyczny dla kogoś innego.”

          To mogłoby stanowić jakieś uzasadnienie dla tego, by ludzie nie zajmowali całej ziemi, ale zostawiali jakieś tereny zielone niezawłaszczone. Póki co nie jest to w dyskursie libertariańskim super opracowane i zakłada się, że takie tereny powinny być prywatne, choć ja uważam, że to nie jest do końca satysfakcjonujące rozwiązanie. Można by objąć część terenów zielonych klauzulą Locke’a i zabronić ich zawłaszczania.

          „Pytanie teraz, czy w libertariańskim społeczeństwie ja mam prawo komuś powiedzieć, że niszczy on walor estetyczny dla mnie na swojej działce? Nie wspominając o korzyściach z czystego powietrza, wód i zdrowej glebie/mikroorganizmach. Z mojej perspektywy ciężko tego nie widzieć, ale zdaje sobie sprawę, że można. Bo kiedyś się tym nie interesowałem.”

          Jeżeli byłoby tak, że część terenów zielonych nie podlegałaby zawłaszczeniu, to można by uznać, że na swojej działce, każdy robi, co mu się podoba, bo przyroda jest chroniona na tych terenach niezawłaszczonych.

  3. Czy negatywny wpływ na zdrowie psychiczne drugiej osoby można traktować traktować jako materialne uszkodzenie? W końcu zmiany te mają często jakieś biochemiczne odzwierciedlenie.
    A jeśli stwarzanie zagrożenia dla zdrowia psychicznego może podchodzić pod nadmierne ryzyko to czy na tej podstawie można ograniczać wolność słowa w dodatkowy sposób (podobnie jak można penalizować złożone szkody ekologiczne)?
    Myślę, że takie psychologiczno-psychiatryczne wątki przydałoby się rozwinąć z perspektywy etyki libertariańskiej.

    1. Bardzo ciekawe zagadnienie i właśnie przymierzamy się do pracy nad tym problemem (planujemy opublikować tekst zahaczający o te kwestie).

      Prostym przykładem działania, które miałoby pozornie wyłącznie dyskursywny charakter, ale mogłoby również posiadać realne konsekwencje dla psychiki (można by je zbadać na przykład mierząc poziom jakichś hormonów), byłoby okłamanie kogoś, że jego dziecko zmarło. Innym przykładem może być ekshibicjonizm czy prezentowanie publiczne materiałów pornograficznych – nie dochodzi tu wprawdzie do przejęcia kontroli nad czyimś ciałem w sposób bezpośredni, ale w sposób pośredni, za pomocą obrazu, robimy coś z czyimś mózgiem, czego on nie chciał, by było robione.

      Oczywiście, otworzenie takiej furtki może się wydać niebezpieczne: teoretycznie dowolna rzecz może u kogoś wywołać stres i jakąś zmianę psychologiczną. Ale ja się zbytnio nie przejmuje taką argumentacją z kontinuum. Zapewne gdzieś jest granica między dozwolonym mówieniem (które ma tylko charakter dyskursywny i jest wyrazem emocji czy opinii) a nadmiernym wpływaniem na czyjąś psychikę przez mówienie. Ważny jest tu element możliwości uniknięcia bycia pod takim wpływem. Przykładowo, jeśli ktoś mnie obraża, ale ja nie muszę się z nim spotykać, to jeśli się spotykam, nie powinienem mieć pretensji, że mnie obraża. Ale np. gdyby ktoś znalazł się w sytuacji, w której nie może nie przebywać z kimś i jest czasowo skazany na jego towarzystwo, to jakieś kontynuowane i bardzo negatywne słowa mogłyby być uznane za agresję.

      1. Jeśli definiując przemoc mielibyśmy odwoływać się do silnych zmian hormonalnych niezależnych od woli drugiej osoby, to należałoby się zastanowić na kwestiami związanymi z opieką nad dziećmi. Zakładam tutaj, że istnieje filozoficzne uzasadnienie dla istnienia pewnych obowiązków, które rodzice mają wobec małych dzieci, które pojawiają się na świecie w wyniku wcześniejszych działań rodziców.

        Na podstawie badań stężenia kortyzolu wiemy, że pozostawianie małego dziecka bez opieki jednej z figur przywiązania powoduje silny stres (co można zmierzyć badając poziom kortyzolu). Wiadomo na przykład, że dzieci żłobkowe nie tylko mają podniesiony poziom kortyzolu, ale mają również odwrócony cykl kortyzolu. Dzieci „przyklejone” do figur przywiązania, przebywające w domu mają najwyższy poziom rano, a następnie spada on w ciągu dnia. W przypadku dzieci przebywających w żłobku poziom kortyzolu rośnie w ciągu dnia [1]. Taki efekt oddziaływania na poziom kortyzolu utrzymuje się do ok. 3 roku życia. O istotności trzech pierwszych lat życia i wadze obecności bezpiecznej figury przywiązania pisał również John Bowlby, twórca teorii przywiązania.

        Jak napisano w tej pracy [2]:
        “Many small children in nurseries have persistently raised cortisol levels, indicating emotional stress. Raised cortisol levels can affect developing brain centres, which is potentially serious.“

        Wiemy również na podstawie tej pracy [3], że ma to swoje fizykalne konsekwencje:
        „Children attending informal care before age 5 years demonstrate an increased risk of overweight and obesity up to age 12 years. This supports and extends the findings of the previous review, which reported an adverse effect of informal childcare on overweight/obesity in children up to age 5 years (34).”

        A tutaj [4] wskazuje się na długoterminowe konsekwencje związane ze zdrowiem psychicznym. Również badania z zakresu psychiatrii ewolucyjnej wskazują na 'evolutionary mismatch’ tj. warunki w których obecnie rozwijają się małe dzieci różnią od tych, które zachodziły w społecznościach zbieracko-łowieckich jako przyczynę zaburzeń psychicznych[5].

        Czy zatem moglibyśmy traktować na przykład: oddanie dziecka do żłobka bez odpowiedniej adaptacji albo w zbyt dużym wymiarze czasowym jako przemoc w ujęciu libertariańskim? I znowu jak postawić tutaj granicę?

        [1] Vermeer, H. J., & van IJzendoorn, M. H. (2006). Children’s elevated cortisol levels at daycare: A review and meta-analysis. Early Childhood Research Quarterly, 21(3), 390–401. doi:10.1016/j.ecresq.2006.07.004
        [2] Pereira Gray D, Dean D, Dean PM. Childcare outside the family for the under-threes: cause for concern? Journal of the Royal Society of Medicine. 2020;113(4):140-142. doi:10.1177/0141076820903494
        [3] Black, L., Matvienko-Sikar, K., & Kearney, P. M. (2017). The association between childcare arrangements and risk of overweight and obesity in childhood: a systematic review. Obesity Reviews, 18(10), 1170–1190. doi:10.1111/obr.12575
        [4] Winston, R., & Chicot, R. (2016). The importance of early bonding on the long-term mental health and resilience of children. London journal of primary care, 8(1), 12–14. https://doi.org/10.1080/17571472.2015.1133012
        [5] Chaudhary, Nikhil & Salali, Gul Deniz. (2022). Hunter-Gatherers, Mismatch and Mental Disorder. 10.1017/9781009030564.007.

        1. Dzieci są szczególnym przykładem, bo są niesamodzielne, więc rodzice nie mogą stosować względem nich agresji słownej (przynajmniej w nadmiarze). Jeśli ktoś nas obraża, to możemy odejść, ale dziecko nie może odejść od rodziców.

          1. Wyżej podawałem przykłady w jaki sposób dzieci reagują zmianami hormonalnymi ale sytuację komplikuje fakt, że nie wiadomo kiedy te zmiany hormonalne mają jakieś następstwa. Dzieci mają też pewną zdolność do adaptacji. Ta granica po przekroczeniu, której pojawiają się jakieś negatywne konsekwencje dla dziecka jest różna dla każdego dziecka. Towarzystwa naukowe podają jednak limity godzinowe mówiące jak długo w ciągu doby dziecko w danym wieku może spędzić w żłobku i w jakich warunkach (np. określona liczba osób z personelu i ich odpowiednie kwalifikacje, jak powinna wyglądać adaptacja). Być może oddanie małego dziecka na zbyt wiele godzin i/lub w nieodpowiednich warunkach przekraczające zdolności adaptacyjne mogłoby stanowić formę inicjacji przemocy?

        2. Bardzo dobre pytanie i ważny temat.
          Myślę, że dla osoby świadomej zależności między stresem u dziecka związanym z rozłąką, a jego kształtującą się psychiką jest to zrozumiałe, że jest to pewnego rodzaju przemoc wobec dziecka. Słuchałem psychologa, który mówił, że zaniedbanie jest przemocą.
          Jeśli chodzi o wpływ krzywdy takiego dziecka na przyszłe społeczeństwo to również można by tu uzasadnić powzięcie takich rodziców do odpowiedzialności. Dziecko, które jest w taki sposób krzywdzone będzie później częstszym pacjentem opieki medycznej. Będzie ono mniej produktywną osobą, mniej empatyczną i altruistyczną. Bo w stosunku do niego był stosowany brak empatii i altruizmu – a wręcz przeciwnie – chodziło o wygodę rodziców i ich spokój, bo wybierają iść do pracy – a wcześniej dokonali wyboru, żeby to dziecko spłodzić i urodzić.

          W obecnym systemie natomiast dzieje się na odwrót. Ludzie, którzy często nie mają świadomości i środków są wspierani przez państwo i mogą dalej kontynuować płodzenie dzieci, które znowu społeczeństwo musi utrzymywać z zasiłków.

          Oczywiście nie mówię, że takich ludzi należałoby wyłączyć czy zupełnie odciąć od wsparcia. Ale w świadomym społeczeństwie taki rodzic nie otrzymywałby pomocy „na dziecko”, bez uwzględnienia, czy jest on dobrym rodzicem. Mogłyby istnieć jakieś szkoły rodzicielstwa, które uczyłyby takich rodziców jak zajmować się dziećmi i jak używać zabezpieczeń. Jeśli tacy ludzie nie decydowaliby się na szkolenie lub wprowadzenie zmian w ich rodzicielstwie, to wtedy musieliby cierpieć brak wsparcia. Taki naturalny system korygujący niezdrowe zachowania wpływałby na niekorzystne społecznie zachowania rodzicielskie moim zdaniem.

  4. Ad 1.4.
    Nie bardzo rozumiem, czemu ten punkt ogranicza się akurat do ekologii. W istocie wygląda to na bardziej ogólny punkt złożoności szkód. Równie dobrze można go rozpatrywać w powiązaniu z poprzednim punktem w sytuacji, w której ryzyko stwarzane przez każdą jednostkę z osobna jest pomijalnie małe, ale zsumowane staje się nieakceptowalnie duże (np.: każdy spośród moich sąsiadów rozpala u siebie na balkonie grilla).

    Ad 2.2.
    Jeśli chodzi o obrażanie, to krytycy takiej koncepcji odwołują się do (popartej badaniami) tezy, że niektóre słowa ze względu na ich treść mogą powodować fizyczne i chemiczne zmiany w mózgu odbiorcy, szkodliwe dla jego zdrowia. Dobrze byłoby odnieść się do tego argumentu, bo wygląda on niepokojąco materialnie.

    Jeśli chodzi o pomawianie, to w pewnym stopniu można to powiązać z 1.1., wskazując na to, że generalnie okłamując ludzi wpływasz na ich sposób dysponowania własnością i może to mieć znamiona agresji z tego samego powodu, co w 1.1. To jest o tyle subtelne i zwodnicze, że wówczas ktoś, kto mówi Ci, że jestem pedofilem, łamie Twoje prawa, a nie moje – moim zdaniem jednak wystarcza to do przyjęcia rozwiązań, które w libertariańskim ładzie umożliwią sensowną ochronę przed tymi przypadkami pomawiania, przed którymi powinny.

    Generalnie zaś do tego punktu, czyli materialnych, a niepożądanych konsekwencji wypowiedzi, mamy przypadek rzeczywisty, na którym można sporo powyjaśniać. Mowa tutaj o Szafarowiczu i Filiksie.

    Ad 2.3.
    Uważam za błędne utożsamianie możliwości posiadania z możliwością przysługiwania własności. Właściciel to właściciel, posiadacz to posiadacz. Nie da się posiadać informacji, to prawda, natomiast własność powinno się w moim rozumieniu traktować jako prawo, które samo z siebie nie ogranicza się w zakresie tego, czego dotyczy. To problem właściciela, jak ochronić własność czegoś tak niematerialnego i wolnego, jak informacja.

    Tak czy inaczej informacja nie istnieje bez nośnika, czy jest nim kartka, czy ludzka głowa. To powoduje pewne zamieszanie pojęciowe. Ale wydaje mi się, że bez przyjęcia, że sama informacja też może być przedmiotem własności, nie mamy w oparciu o co różnicować odszkodowania od kogoś, kto wykradnie nam sekretną formułę, którą nie chcieliśmy się z nikim dzielić, w zależności od tego, czy ją upubliczni czy nie – a brak takiego rozróżnienia bardzo się kłóci z moimi libertariańskimi intuicjami. Natomiast oczywiście z tego, że uznaję własność informacji za możliwą, nie wynika, że uważam istniejące rozwiązania prawnoautorskie za właściwe.

    Łączę wyrazy szacunku.

    1. Świetne komentarze, Skorpion kąsa jak dawniej.

      „Nie bardzo rozumiem, czemu ten punkt ogranicza się akurat do ekologii. W istocie wygląda to na bardziej ogólny punkt złożoności szkód. Równie dobrze można go rozpatrywać w powiązaniu z poprzednim punktem w sytuacji, w której ryzyko stwarzane przez każdą jednostkę z osobna jest pomijalnie małe, ale zsumowane staje się nieakceptowalnie duże (np.: każdy spośród moich sąsiadów rozpala u siebie na balkonie grilla).”

      No tak, ale nawet przykład, który podałeś, jest… ekologiczny (rozpalanie grilla). Możemy rozumieć słowo „ekologiczny” szerzej, jako związany z szeroko rozumianym środowiskiem, więc szkoda złożona to każda szkoda, która się aktualizuje, gdy wiele podmiotów w środowisku nieświadomie współdziała w określony sposób.

      „Jeśli chodzi o obrażanie, to krytycy takiej koncepcji odwołują się do (popartej badaniami) tezy, że niektóre słowa ze względu na ich treść mogą powodować fizyczne i chemiczne zmiany w mózgu odbiorcy, szkodliwe dla jego zdrowia. Dobrze byłoby odnieść się do tego argumentu, bo wygląda on niepokojąco materialnie.”

      Jest to dobra ścieżka, którą można pójść. Jestem za tym, by ją eksplorować.

      Pewno pojawiają się tu różne problemy, które trzeba rozwiązać: (a) prawda (np. sensowna krytyka) również może powodować fizyczne i chemiczne zmiany w mózgu, (b) ciężko wejść ludziom do mózgu i sprawdzić efekt (trzeba by określać szkody w sposób uśredniony), (c) obrażanie jest formą wyrażania emocji – jeśli zakładamy, że ludzie mają prawo wyrażać emocje, to ktoś będzie musiał na tym stracić (albo zakaz obrażania uderzy w wyrażanie emocji, albo dozwolenie uderzy w obronione osoby).

      „Jeśli chodzi o pomawianie, to w pewnym stopniu można to powiązać z 1.1., wskazując na to, że generalnie okłamując ludzi wpływasz na ich sposób dysponowania własnością i może to mieć znamiona agresji z tego samego powodu, co w 1.1.”

      To może być problematyczne, bo póki co w libertarianizmie zakazane jest kłamanie w kontekście umowy (bo prowadzi to do nieprawomocnego transferu). Jeżeli A okłamie B, że C jest pedofilem, w związku z czym B nie będzie handlował C, to A nie wpłynął na dysponowanie własnością B w żaden realny sposób – B sam podjął decyzję, by nie handlować C.

      Dodatkowo tworzy to potencjalny problem overkillu: załóżmy, że ja powiedziałem, że coca-cola dodaje arszeniku do swoich napojów, wtedy każda osoba na świecie mogłaby powiedzieć, że „chciała kupić coca-colę”, w związku z czym straciła użyteczność w wyniku moich kłamstw. Trzeba by jakoś zabezpieczyć się przed tym formułując teorię. Tutaj widać przewagę koncepcji materialistycznych, bo krzywda jest obiektywna.

      „To jest o tyle subtelne i zwodnicze, że wówczas ktoś, kto mówi Ci, że jestem pedofilem, łamie Twoje prawa, a nie moje – moim zdaniem jednak wystarcza to do przyjęcia rozwiązań, które w libertariańskim ładzie umożliwią sensowną ochronę przed tymi przypadkami pomawiania, przed którymi powinny.”

      Co ciekawe, łamie też twoje, bo pomówienie może być równolegle obrażeniem lub może w inny sposób na ciebie wpływać (np. wywoływać strach, być formą znęcania się psychicznego).

      Należy też rozważać sytuację, gdy pomawiany nie wie, że jest obiektem pomówienia: wtedy – jeśli zgodzilibyśmy, że okłamanie kogoś skutkujące niekorzystnym rozporządzeniem mienia jest formą agresji – ofiarą byłby tylko słuchający pomówienia.

      „Uważam za błędne utożsamianie możliwości posiadania z możliwością przysługiwania własności. Właściciel to właściciel, posiadacz to posiadacz. Nie da się posiadać informacji, to prawda, natomiast własność powinno się w moim rozumieniu traktować jako prawo, które samo z siebie nie ogranicza się w zakresie tego, czego dotyczy. To problem właściciela, jak ochronić własność czegoś tak niematerialnego i wolnego, jak informacja.”

      Nie wiem, czy jest to błędne. Po prostu teoria libertariańska przyjęła taki paradygmat, że by ktoś mógł być czegoś właścicielem, musi być posiadaczem (lub musi uzyskać tytuł własności od posiadacza), przyjęła, wychodząc od Locke’a. By to obejść musisz powołać oddzielną klasę bytów (informacje), określić, w jaki sposób można mieć do nich tytuł własności i wyjaśnić, dlaczego tytuły prawa do własności do informacji przebijają wcześniejsze prawa ludzi do dowolnego kontrolowania ich własności.

      „kto wykradnie nam sekretną formułę, którą nie chcieliśmy się z nikim dzielić, w zależności od tego”

      Ale jak wykradnie? Nie da się wykraść informacji bez fizycznego kontaktu z nośnikiem. Nie mówię, że nie masz racji, ale póki co, nie jest to jasne dla mnie.

      1. Przykład z grillami, który podałem, niekoniecznie jest ekologiczny. Ja akurat miałem na myśli zagrożenie pożarowe. Poza tym sam kiedyś zastanawiałem się nad rozproszoną szkodą w kontekście Masy Krytycznej (to niby formalnie walka o ekologię, ale przykład nieekologiczny w powyższym sensie), ale główną inspiracją było dla mnie to, co polskie internety robią najlepiej, czyli zasięgi, które spowodowały, że pewien Azjata nazwiskiem Naapada Nabang został zbombardowany wiadomościami, z których nic nie rozumiał, tylko dlatego, że jakiś trollik go znalazł, skojarzył, że nazwisko brzmi jakby ktoś napadał na banki i zrobił mema, który stał się viralem. To wszystko moim zdaniem pasuje do jednego rozumowania, nawet jeśli uznamy, że żadna liczba wysłanych Messengerem wiadomości nie kwalifikuje się jako agresja.

        „„To jest o tyle subtelne i zwodnicze, że wówczas ktoś, kto mówi Ci, że jestem pedofilem, łamie Twoje prawa, a nie moje – moim zdaniem jednak wystarcza to do przyjęcia rozwiązań, które w libertariańskim ładzie umożliwią sensowną ochronę przed tymi przypadkami pomawiania, przed którymi powinny.”

        Co ciekawe, łamie też twoje, bo pomówienie może być równolegle obrażeniem lub może w inny sposób na ciebie wpływać (np. wywoływać strach, być formą znęcania się psychicznego).

        Należy też rozważać sytuację, gdy pomawiany nie wie, że jest obiektem pomówienia: wtedy – jeśli zgodzilibyśmy, że okłamanie kogoś skutkujące niekorzystnym rozporządzeniem mienia jest formą agresji – ofiarą byłby tylko słuchający pomówienia.”

        Prawdę mówiąc rozważałem tylko sytuację, w której pomawiany nie wie, że jest obiektem pomówienia. Jeśli o tym wie, to w ogóle dla mnie problem nie istnieje – pomawiany padł ofiarą agresji nie jako osoba, na której temat rozpowszechniane są kłamstwa, ale jako osoba, która została okłamana (to, że na własny temat, co pozwala jej natychmiast zdemaskować kłamstwo, niczego nie zmienia – wyszedłem z punktu, w którym kłamanie jest agresją wobec odbiorcy komunikatu, a to, że zabezpieczenie się przed agresją nie sprawia mi żadnej trudności, nie niweluje agresywnej natury czynu).

        Jeśli musisz być posiadaczem, aby być właścicielem, to sypie się w zasadzie cała teoria. Posiadacz to ten, kto fizycznie włada rzeczą. Jeśli użyczysz komuś swój samochód, to jesteś jego właścicielem, ale jego posiadaczem jest ten ktoś. To samo się dzieje, jeśli samochód zostanie Ci ukradziony.

        Co do wykradania formuły – możesz założyć, że ktoś przemocą wtargnął do mojego domu pod moją nieobecność, otworzył sekretną szufladę i przepisał znajdujące się tam informacje na nośnik, który fizycznie stanowił jego własność, a następnie wykorzystał te informacje jak w poprzednim komentarzu. Chodzi o porównanie agresywności tego działania z agresywnością samego wtargnięcia do mojego domu pod moją nieobecność i otworzenia innej sekretnej szuflady, niezawierającej żadnych informacji, ale z poczynieniem takich samych fizycznych szkód.

        Łączę wyrazy szacunku.

  5. Jaki jest stosunek libertarianiznu do syndromu sztokholmskiego lub innych sytuacji, w których ofiara przemocy broni agresora? Gdy w nadzwyczajnych warunkach ofiara godzi się na przemoc (mimo że wiemy, iż w normalnych okolicznościach coś takiego by nie nastąpiło)? Czy w takiej sytuacji łamany jest NAP? Wszak ofiara (mniej lub bardziej świadomie) godzi się na takie, a nie inne traktowanie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.